EN

13.12.2024, 12:24 Wersja do druku

Fantazja o spektaklu z Wattpada

„Ciało dziewczyny” w reż. Pameli Leończyk w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Ada Tymińska w dwutygodniku.com 

fot. HaWa, mat. teatru

Czasem myślę o sobie sprzed lat. O sobie-dziewczynie i o sobie-nastolatce. Wysnuwam z kłębka różnorodności te nici, które akurat mi pasują. Plotę z nich doraźne auto-narracje. Podobny gest wykonują twórczynie „Ciała dziewczyny” z Teatru Nowego w Łodzi. Ich przewodniczką jest Annie Ernaux. Jednak traktują ją bardziej jak uprzejmą panią z punktu informacyjnego na początku szlaku niż autorytarną kierowniczkę grupy. A droga wiedzie ku spektaklowi jako inteligentnej – intelektualnie i emocjonalnie – adaptacji. Umiejętnie poprowadzonej opowieści o przejściu, dojrzewaniu i starzeniu się. Ale ma ona także wiele z teen dramy czy młodej twórczości z Wattpada. I to połączenie działa. 

„Never Have I Ever…”

Od razu się zdradzę. Jestem oddaną widzką teen dram. Dlatego śledzenie losów Daisy Then (Rozalia Rusak), Judy (Halszka Lehman) czy Alexa (Maciej Kobiela) było dla mnie frajdą. Z tyłu głowy – zwłaszcza podczas przezabawnej sceny gry w tenisa – miałam jeden z moich ulubionych seriali o nastolatkach, netflixowy „Never Have I Ever” i kujonkę Devi, która z zazdrością wzdycha do popularnych dziewczyn, przeżywając, zgodnie z tytułem, kolejne pierwsze razy.

W Teatrze Nowym dałam sobie więc dyspensę na naiwne przeżywanie tego, czy Daisy Then i Alex będą w końcu razem. Czy w ogóle powinni? I co z ciążą Judy? Na szczęście na odpowiedzi nie musiałam czekać do kolejnego sezonu (teatralnego). Poza tym w spektaklu ta narracyjna rama jest tylko pretekstem do budowania niejednoznacznych obrazów oraz zaproszeniem do przyglądania się własnej nastoletniej Then.

O teatrze Pameli Leończyk i Darii Sobik jako o young adult na scenie pisały już Magdalena Rewerenda w recenzji olsztyńskich „Nie-bogiń” oraz Anna Pajęcka właśnie w kontekście „Ciała dziewczyny”. Chciałabym pochwycić tę myśl i wyróżnić kolorowym zakreślaczem jak w licealnych notatkach. Miasteczko Sane, w którym wszystko, także scenografia Magdaleny Muchy, opływa w mleko, len i miód, to nie tylko cytat z amerykańskiej popkultury. Widzę w nim także fantazję rodem z wattpadowej twórczości polskich dziewczyn. To „Ameryka” zneutralizowana i „Ameryka” – eskapizm. Uproszczenie pozwala odciążyć kontekst społeczny na rzecz tego, co sama Leończyk nazwała na spotkaniu po spektaklu „zwykłym żyćkiem”. Tej potrzebie zejścia do skali mikro dała też poruszający wyraz odtwórczyni roli Daisy Now, Jolanta Jackowska. W czasie tego samego spotkania gorąco zaprotestowała przeciw wpisywaniu spektaklu w ramy wielkich społecznych problemów. W końcu najlepsze powieści to te o ludziach.

Wyczulenie uwagi na małe, życiowe historie to niejedyny zysk z osadzenia akcji w amerykańskim miasteczku rodem z młodzieżowego serialu czy Wattpada. Zestawienie obciążonego noblowskim sznytem tekstu wyjściowego, a więc „Pamięci dziewczyny” Annie Ernaux, ze współczesnym young adult spina się w kontinuum dziewczyńskiego doświadczenia – i twórczości. A może i nie tylko dziewczyńskiego, jeśli zajrzeć do towarzyszącego spektaklowi eseju Bartka Dołotki. To kontinuum nieoczywiste – Nobel i young adult. Mowa o zupełnie innych obiegach i zabiegach literackich. Całe szczęście, że jesteśmy w teatrze, którego siłą są właśnie te heterogeniczne zestawienia i do którego potencjału śmiało sięgają twórczynie „Ciała dziewczyny”.

Bo choć spektakl chętnie i garściami czerpie z popkulturowych klisz, to zdecydowanie nie wyczerpują one ani zastosowanych w nim narracyjnych struktur, ani możliwych sensów. Nie zaspojleruję chyba nikomu zbyt wiele, jeśli powiem, że wspomniane wcześniej „Never Have I Ever”, mimo inteligentnie prowadzonych wątków żałoby czy radzenia sobie z silnymi emocjami, kończy się przesłodziutkim happy endem. W końcu jesteśmy w teen dramie, i to na Netfliksie. Natomiast w „Ciele dziewczyny” nie wychodzimy ani na chwilę z teatru. Przypominają o tym sceny takie jak ta, w której tańcząc do muzyki Magdaleny Sowul, Domniemany Seksapil (Gracjan Kielar) nieporadnie kusi Daisy Then zdobyciem trudnego do zdefiniowania „tego czegoś”, które ma zapewnić matrymonialny sukces.

Znakomite są także momenty zetknięcia się Daisy Then i Daisy Now. Na przykład kiedy ta pierwsza uprzejmie odmawia nieco upupiającego gestu akceptacji swoich działań przez starszą wersję siebie. Zamiast tego stawia sprawę jasno – to ona podejmuje decyzje. Jej istnienie to nie tylko bycie jedną z poprzednich wersji kogoś „z potem”, osoby dorosłej. Ona jest teraz i jest już. Cała, pełna i podmiotowa.

Mikroskopy, projektory i kolorowe szkiełka

Mam wrażenie, że ta uprzejma, pełna szacunku obrona własnej podmiotowości jest znamienna także dla relacji spektaklu z tekstem wyjściowym, a więc „Pamięcią dziewczyny” Annie Ernaux. W Polsce wydano ją w zbiorze „Ciała” (Czarne 2023, przeł. Agnieszka Kozak) wspólnie z dwoma innymi prozami autorki, „Młodym mężczyzną” oraz „Zdarzeniem”. Z tej ostatniej miał być zaczerpnięty, choć w mocno przetworzony sposób, wątek niechcianej ciąży i aborcji Judy. Mocno przetworzony także dlatego, że młodej studentce Annie Duchesne we Francji lat 60. XX wieku zdecydowanie nie przyszedł z pomocą radosny Mizoprostol (Maciej Kobiela) czy przyjazny ginekolog (Gracjan Kielar).

Zdecydowanie zdziwi się ten czy ta, która spodziewałaby się po prostu scenicznej adaptacji tekstu francuskiej pisarki. W czasie spotkania z twórczyniami dramaturżka Daria Sobik wspomniała o tym, że było to poniekąd wymuszone trudnością i długotrwałością procesów pozyskiwania praw do adaptacji. Może i tak – ale zaryzykowałabym stwierdzenie, że na całe szczęście. Cytatów nie brakuje i można doszukiwać się ich na każdym poziomie, od konstrukcji całego spektaklu czy poszczególnych scen po dosłownie przywoływane zdania. Można je łuskać i smakować. Oglądać przez nieco niewyraźny projektor Daisy Now lub przez kolorowe szkiełko Daisy Then, a nie tylko przez laboratoryjny mikroskop, którego wirtuozką jest Ernaux.

Dzięki temu zamiast na podobieństwach czy różnicach struktur narracyjnych możemy skupić się na wspólnocie emocji i doświadczeń. Wytężyć nerw empatii. Już jedna z pierwszych scen, w której Alex inicjuje niezręczną próbę seksu z Daisy Then w opuszczonej klasie, daje wyraz temu potencjałowi. Kipi ona od bliskich nawiązań do analogicznej sceny w „Pamięci dziewczyny”. Choć różnią się imiona, różni się czas i miejsce akcji, to do głowy i tak przychodzą podobne słowa. Podobny jest też wstyd, nieporadność i niewygodna ambiwalencja, która pojawia się przy próbie moralnej oceny, szczególnie działań Alexa. Jest duszno, pojęcia konsentu i nadużycia krążą po głowie, ale żadne z nich nie zatrzymuje się na dłużej. Nie ma łatwych odpowiedzi, jest kręcenie się na krzesełku, jest uwieranie, bo nie można prosto, nie można jednoznacznie. W czasach znanego z internetowych dyskusji moralizatorstwa instant takie sceny mają ogromną siłę. Tak w prozie, jak i na scenie Teatru Nowego, gdzie wielowarstwowe napięcie precyzyjnie zagrali Rozalia Rusak, Maciej Kobiela, a także spoglądająca z pozorowanego dystansu Jolanta Jackowska.

Cytatem z Annie Ernaux jest zresztą cała postać Daisy Now, która wspominając swoją młodość, otwiera szkatułkę z historią Daisy Then oraz pozostałych bohaterów. Relacja między dwoma Daisy jest nieoczywista, natychmiast przestaje wyczerpywać się pop-psychologiczna formuła „akceptowania wewnętrznego dziecka”. Ewoluuje ona w zupełnie inne trajektorie, które kulminują się w finale przedstawienia. Okazuje się, że to nie „wewnętrzna” nastolatka wymaga uznania, a mierząca się ze starzeniem dojrzała kobieta. To jej obsesyjne powroty do lat młodości, ówczesnych emocji i ciała są czymś więcej niż psychologizowaną autoterapią.

Niezbędny znaczy potrzebny

Premiera „Ciała dziewczyny” inaugurowała pierwszą edycję Festiwalu Teatru Niezbędnego – inicjatywy Teatru Nowego w Łodzi kuratorowanej przez Kamilę Golik. Przyglądając się festiwalowym spektaklom, zastanawiałam się, o co chodzi z tą całą „niezbędnością” – co właściwie te realizacje łączy. Moją interpretacją, niejedyną i niewyłączną, byłaby bezpośredniość. Nie równa się ona oczywiście nieobecności metafory, czego najlepszym przykładem jest zresztą „Ciało dziewczyny”, ale także między innymi „Czarownice” wrocławskiego Układu Formalnego czy „Chamstwo” w reżyserii Agnieszki Jakimiak i Mateusza Atmana z repertuaru Wrocławskiego Teatru Współczesnego. Ewentualne przenośnie nie przeszkadzają jednak w zarysowaniu politycznie świadomych, ale zdecydowanie niejednoznacznych głosów. Politycznych w sensie lokalnym i lokalizowalnym raczej w skali miasteczka Sane niż Sejmu. Głosy niosą się po zaskakująco szerokim spektrum między miękkim od nostalgii za dzieciństwem „Mlekiem w tubce” kolektywu Analog Collective a palącym – w wielu tego słowa znaczeniach – i pięknie konstruktywnym „Lesbian Sunset” grupy Teraz Poliż.

W rozmowie z Katarzyną Waligórą i Katarzyną Niedurny w jednym z odcinków „Podcastu o teatrze” kuratorka Festiwalu, Kamila Golik, zwróciła uwagę na to, że dla niej kategoria niezbędności oznacza także kontakt z publicznością. Tak w rozumieniu ogólnym – mówienia o problemach „współczesnego świata” – jak i w bardzo lokalnym, polegającym na rozpoznawaniu potrzeb widowni tego konkretnego teatru.

Czy udało się tę niezbędność utrafić? Zaryzykowałabym odpowiedź, że tak – mając w pamięci prowadzone przez Katarzynę Bieńkiewicz ożywione spotkania z twórcami i twórczyniami. W niedosycie tego rodzaju publicznych dyskusji wydały mi się one bardzo potrzebne. Nie bez powodu kilkukrotnie cytuję na łamach tego tekstu spotkanie z twórczyniami „Ciała dziewczyny”. Ujawniło ono całe, nie zawsze dostrzegalne, spektrum emocji, jakie mogą pojawić się w czasie dyskusji. Myślę zwłaszcza o Jolancie Jackowskiej, której bunt wobec redukowania spektaklu do ramy wielkich problemów społecznych oraz zwrócenie uwagi na to, że może warto iść do domu, odpocząć, bo jest już późno, zabieram ze sobą. Do swojej wrażliwości i do swojego narzędziownika publicznego debatowania.

Edukacyjny impas

W czasie wspomnianej dyskusji po premierze kilka razy padały wypowiedzi w rodzaju „to powinno być w szkole” albo „powinny to obejrzeć nastolatki”. Jako osoba prowadząca okazjonalnie badania z udziałem osób nastoletnich i starająca się przyglądać ich współczesnym życiom zawsze zachowuję pewną rezerwę wobec takich stwierdzeń. Kiedy myślę o przepełnionych szkolnych programach i pozalekcyjnych zobowiązaniach, zwłaszcza zbliżających się do matury osób licealnych, budzi się we mnie niechęć do dokładania im do i tak rozbuchanego pieca. Takie stwierdzenia to zresztą częste uwieńczenie najróżniejszych dyskusji na społecznie istotne tematy – że należałoby tego wszystkiego uczyć w szkole. Zdradzę jednak sekret, może banalny: nauka nie jest wyłącznie domeną dzieci i nastolatków.

Zwłaszcza że jest w tym spektaklu wiele refleksji i pytań, które mogą wynieść dla siebie osoby nastoletnie inicjacje mające dawno za sobą. Poza tym inicjacje niekoniecznie i nie zawsze muszą być nastoletnie. Celowo wpadam tutaj w pokrętny i niezręczny dydaktyzm. Chciałabym, abyśmy poczuły się trochę jak nastolatki, które nieustannie muszą coś z czegoś wynosić, uczyć się i Bóg wie co jeszcze – zamiast spokojnie skoczyć do teatru.To powiedziawszy, mimo wszystko myślę sobie przewrotnie, że chciałabym, żeby współczesne nastolatki mogły obejrzeć „Ciało dziewczyny”. Tu zerkam na stronę internetową Teatru Nowego w Łodzi i z radością zauważam, że chyba właśnie na kanwie pospektaklowej dyskusji ograniczenie wiekowe zostało obniżone z 18 do 16 lat. Chciałabym też podsłuchać te spośród nich, które zdecydują się pójść na towarzyszące pokazom warsztaty, o których potrzebie wspominała Daria Sobik. Ale mój interes jest nie tylko edukacyjny. Albo inaczej – nie jest wyłącznie edukacyjny w perspektywie dorosły uczy nie-dorosłego.

Praktyki seksualne i romantyczne współczesnych osób nastoletnich zmieniają się. Ale niekoniecznie w tym kierunku, który wskazują siejący paniki moralne smutni panowie z X-dawniej-Twittera. Zamiast domniemanego rozseksualizowania mamy rosnącą samoświadomość oraz domaganie się swoich praw i podmiotowości. Wspomina o tym między innymi edukatorka seksualna Weronika Jóźwiak w rozmowie towarzyszącej spektaklowi. Zawieśmy na chwilę – słuszną skądinąd – dyskusję o relacji między nowymi praktykami seksualnymi a kapitałem społecznym i kulturowym. Na łamach recenzji teatralnej czy na przestrzeni spektaklu i tak tego nie rozstrzygniemy. Uznajmy więc tę zmianę za coś, co po prostu dzieje się i rozwija – i za coś, z czego także osoby dorosłe (cokolwiek to znaczy) mogłyby czerpać.

Bliska jest mi koncepcja edukacji, którą za antropolożką Margaret Mead moglibyśmy nazwać kofiguratywną. Młodsze i starsze pokolenia uczą się od siebie nawzajem. Nauka może być także horyzontalna, wektory szkolne tu nie obowiązują. I właśnie w takim sensie wydaje mi się „Ciało dziewczyny” świetną okazją do rozmów ze współczesnymi nastolatkami. Ale tylko pod warunkiem otwartości także na to, co mogłoby im się wydać niedzisiejsze, anachroniczne i w ogóle kto tak jeszcze robi. Dzień przed „Ciałem dziewczyny” miałam szczęście widzieć „Dziewczyny” w reżyserii Małgorzaty Wdowik, prezentowane w ramach Festiwalu Korczak Dzisiaj – i nie mogłam odpędzić od siebie pytań o to, z jakimi refleksjami każda z bohaterek tego spektaklu wychodziłaby z łódzkiej produkcji. Albo inne młode osoby z ich pokolenia. Byłabym tego szalenie ciekawa – i coś mi mówi, że twórczynie „Ciała dziewczyny” też.

Tytuł oryginalny

Fantazja o spektaklu z Wattpada

Źródło:

dwutygodnik.com 11/2024

Autor:

Ada Tymińska