„Cud, że jeszcze żyjemy” Thorntona Wildera w reż. Marcina Hycnara w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Paulina Sygnatowicz w Teatrze dla Wszystkich.
Premierą spektaklu „Cud, że jeszcze żyjemy” Wojciech Malajkat i Marcin Hycnar otworzyli nowy rozdział w historii Teatru Współczesnego w Warszawie. I wyraźnie pokazali, że choć zmiany są nieuniknione (świat idzie do przodu), na scenie przy Mokotowskiej 13 nie powinniśmy spodziewać się rewolucji.
Kierunek zmian, jaki proponują, to ewolucja. Świetnie widać to w nowym logo Teatru Współczesnego. Czerwoną kurtynę zastąpiły wielokolorowe paski układające się w kształt scenicznego okna. Uwspółcześniła się też typografia. Ale idea pozostała niezmieniona. Nowa dyrekcja deklaruje, że zależy jej „na rozwoju Współczesnego przy zachowaniu szacunku wobec wypracowanego profilu opartego na trzech filarach, którymi są: wybitna literatura, rzetelne aktorstwo i szacunek wobec publiczności”. „Cud, że jeszcze żyjemy” w reżyserii Hycnara doskonale takie podejście egzemplifikuje. Nie jest to może spektakl wybitny, który miałby szanse zapisać się na kartach ponad 75-letniej historii Teatru Współczesnego, ale wprowadza do nieco zakurzonych murów przy Mokotowskiej 13 dużo świeżości.
Absurd, humor, groteska i melodramat
Hycnar sięgnął po mało znany w Polsce (choć nagrodzony Pulitzerem) tekst Thorntona Wildera w nowym (bardzo udanym) tłumaczeniu Bartosza Wierzbięty. Wierzbięta zasłynął jako twórca błyskotliwych dialogów i wielopoziomowych żartów w filmach animowanych („Shrek”, „Madagaskar” czy „Kurczak Mały”). W „Cud, że jeszcze żyjemy” słychać jego język, który podbija to, co u Wildera jest największą siłą – połączenie absurdu, groteski i humoru z refleksją na temat kondycji ludzkości. Hycnar nie sili się na zaskakujące reżyserskie pomysły, podąża za tekstem, daje zabłysnąć aktorom. Do współpracy zaprosił trzon Teatru Współczesnego: m.in. Joannę Jeżewską, Agnieszkę Suchorę, Monikę Kwiatkowską, Piotra Bajora, Mariusza Jakusa i Barbarę Wypych. I bardzo zmyślnie ich obsadził. W roli telewizyjnego prezentera (na wyświetlanym na kurtynie filmie) pojawia się też Wojciech Malajkat. W ten subtelny sposób daje znać, że choć z zawodu jest przecież aktorem (a nie dyrektorem) i być może będzie go można zobaczyć na scenie, nie rości sobie prawa do jej zdominowania. Deski oddaje we władanie doświadczonego zespołu. I to właśnie dzięki zespołowej pracy udało się stworzyć wielowymiarową opowieść
o rodzinie Antrobusów (ucieleśniających metaforę ludzkości), która stała się komentarzem na temat cyklicznej natury historii, upadku i postępu, w którym istotną rolę odgrywa nie tylko nauka ale i sztuka.
Wszystkie dziejowe katastrofy na jednym obrazku
George (dobry Mariusz Jakus), jego żona Maggie (znakomita Joanna Jeżewska), ich dzieci Gladys (Monika Pawlicka) i Henry (Przemysław Kowalski) oraz służąca Sabina (to chyba najlepsza w ostatnim czasie rola Barbary Wypych) przechodzą przez kolejne dziejowe katastrofy symbolizujące najważniejsze wyzwania ludzkości, mieszając humor z melodramatem. W pierwszej części Antrobusowie mierzą się więc z nadciągającą epoką lodowcową. Mimo chaosu i walki o przetrwanie George wynajduje koło, alfabet i tabliczkę mnożenia – symbole postępu i ludzkiego geniuszu oraz daje schronienie muzom i wielkim umysłom tego świata, którzy stają się migrantami we własnym kraju.
W drugiej części niepokojąco zbliża się potop, a nadmorska miejscowość odzwierciedla Amerykę XX i XXI w. Prezydentem jest Antrobus (przypominający Donalda Trumpa), którego próbuje uwieść Sabina (nieodparcie kojarząca się z Marilyn Monroe). Mocno wybrzmiewają międzyludzkie napięcia, mechanizm zdrady i próby moralnego przetrwania w obliczy destrukcji – nie tylko życia prywatnego, ale także świata.
W trzeciej części bohaterowie muszą zmierzyć się z powojennymi ruinami cywilizacji, aby na ich zgliszczach budować życie na nowo (takie są odwieczne prawa natury/kultury). W tej, najsłabszej i najbardziej banalnej części, Wilder konfrontuje Antrobusów (a za nimi i widzów) z filozoficznymi pytaniami o sens życia, ostateczne wartości i możliwość odrodzenia
Ale to już było
Wilder, a za nim zespół Współczesnego jasno pokazuje, że dziejowe katastrofy są nieuniknione. Tym, co od zawsze pozwalało ludzkości je przetrwać była filozofia, sztuka i nauka. Przewrotnie jednak zdaje się mówić, że nie powinniśmy brać tego przesłania na serio wprowadzając do swojego dramatu motyw teatru w teatrze. Aktorka grająca Sabinę wychodzi z roli, aby skomentować absurdalność wypowiadanych kwestii i obruszać się na ich poprawność polityczną. Paradoksalnie jednak wzmacnia przesłanie – to sztuka jest tym, co pozwoliło przetrwać ludzkości w trudnych czasach. A wydaje się, że w takich właśnie żyjemy: otoczeni niebezpiecznymi przywódcami, w obliczu klęski klimatycznej, problemów migracyjnych i trudnych rodzinnych relacji. Wygląda na to, że Współczesny pod dyrekcją duetu Malajkat – Hycnar nadal chce komentować aktualne problemy społeczne i robić to w nieco tylko odświeżonej formie. To z pewnością ucieszy wierną publiczność Współczesnego, ale czy przyciągnie nową?