- W przypadku wszystkich naszych koprodukcji to ja byłam inicjatorką. Po zakończonych rozmowach na temat współpracy artystycznej, ustaleniu budżetu i podpisaniu porozumienia zawsze przekazywałam dalsze działania mojemu zastępcy i radcy prawnemu, którzy zajmują się szczegółowymi zapisami umowy - z Ewą Pilawską, dyrektorem Teatru Powszechnego w Łodzi oraz dyrektorem artystycznym Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych, rozmawia Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Wiesław Kowalski: Sławomir Pietras w jednym z felietonów napisał, że kiedy w latach dziewięćdziesiątych próbował proponować dyrektorom teatrów operowych w Polsce zrealizowanie spektaklu na zasadzie koprodukcji nie wywołało to zbytniego zainteresowania. Dzisiaj zarówno w operze, jak i w teatrze, zjawisko koprodukcji to raczej norma. Teatr Powszechny w Łodzi chętnie przystępuje do tego rodzaju współpracy z innymi teatrami i nie boi się na takich zasadach konstruować repertuaru. Na czym według Pani polega atrakcyjność takich teatralnych kolaboracji? Ewa Pilawska: Kolaboracja nie jest w tym przypadku chyba najszczęśliwszym określeniem, bo nie kojarzy się dobrze. A przecież koprodukcje są ze wszech stron pozytywne i ożywcze, przynoszą korzyści artystyczne, ludzkie, ekonomiczne. Można powiedzieć, że pozwalają na poszerzenie zespołu i kontakt z nowymi bodźcami artystycznymi. Na scenie spotykają się twórcy z różnych repertuarowo teatrów, którzy b