"Almodovaria” w reż. Anny Wieczur Bluszcz z Teatru Polonia w Warszawie na 60. Kaliskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Tomasz Domagała na stronie DOMAGAŁAsięKULTURY.
Anna Wieczur Bluszcz w swoim spektaklu eksploatuje – rozwiniętą w specjalnie napisany przez Marię Janicką tekst – scenę z filmu Almodovara, w której Agrado, korzystając z sytuacji, że trzeba nagle w teatrze odwołać spektakl Tramwaju zwanego pożądaniem, wychodzi na scenę i zaczyna opowiadać o sobie i swoim życiu. To kolejne wcielenie Ewy Harrington z użytego przez Almodovara filmu Wszystko o Ewie, nie ma jednak złych zamiarów. Artysta podrzędny bowiem, jak nazywa go w jednym z wywiadów sam Pedro Almodovar, może być wzniosły. Agrado pojawia się na scenie, o czym zawsze marzył, ale po to, by opowiedzieć o najważniejszych wydarzeniach w swoim życiu, zrelacjonować własne losy. Nie oznacza to wcale, że będzie to kontynuować w przyszłości. To właśnie wydaje się różnić filmowy pierwowzór od postaci kreowanej przez Annę Srokę-Hryń ze spektaklu Almodovaria. Jest ona aktorką, profesjonalizm zaś spektaklu, jego teatralna otoczka zabierają mu tę bezpretensjonalność występu Agrado, zbliżają go do Ewy Harrington, która w filmie Mankiewicza pragnęła kosztem innej aktorki zawłaszczyć scenę i stać się gwiazdą. Agrado z Polonii tu jednak znów wymyka się narracji, która jakoś bezwiednie próbuje go okiełznać, bowiem jego celem nie jest wejście do świata teatru i odniesienie w nim sukcesu, ale opowiedzenie nam, widzom, ile go kosztowało stanie się sobą. Co ciekawe, kobieta na scenie gra mężczyznę, który stał się kobietą, żeby odnaleźć wreszcie prawdę o sobie.
Twórczynie spektaklu w Polonii wychodzą od wspomnianej wyżej sceny, ale decydują się na zabieg dość radykalny. Łączą postać Agrado z postacią Manueli, która w filmie Almodovara, również odgrywa jakiś wariant postaci Ewy Harrington i również poszukuje nieuchwytnej Loli, będąc jej ofiarą, związaną z nią wspólnym dzieckiem przez całe życie. Dla mnie zawsze było jasne, że Lola to personifikacja śmierci, stąd film ten dzięki swojej misternej konstrukcji, opartej na tego typu pomysłach przenosił tę melodramatyczną opowieść na zupełnie inny poziom. Ale wróćmy do meritum, o ile wątki te świetnie się w tej koncepcji układają, o tyle kwestia ojcostwa Agrado w stosunku do Estebana (filmowy syn Manueli) zaczyna trącić nieuzasadnionym konceptem autorki. I rozbijać spójność i logikę tego zabiegu oraz całej koncepcji. Do tego dochodzi niezbyt fortunna dramaturgia całości (przykładem zbyt nieuporządkowany w tekście wątek śmierci dziecka) i jesteśmy już niedaleko porażki w opisie zewnętrznego świata bohaterki a stąd już blisko spektaklowi na artystyczną mieliznę. Na szczęście okazuje się, że najważniejszy jest świat wewnętrzny Agrado, a ten zbudowany jest poprzez piękne teksty Anny Burzyńskiej, napisane do piosenek z filmów hiszpańskiego Mistrza oraz wybitne, głębokie aktorstwo Anny Sroki-Hryń, dzięki której ból i cierpienie Agrado przedostają się niepostrzeżenie do naszego krwioobiegu, stając się naszymi. Siedzimy na widowni i płaczemy, słuchając na przykład polskiej, znakomitej wersji Volver Chaveli Vargas, przestając się kompletnie przejmować konceptami czy pomysłami na spektakl. Agrado Sroki -Hryń opowiada nam siebie na innym poziomie, a wtedy cały świat wokół wydaje się znikać. Film, tropy literackie, bardziej czy mniej udane koncepty dramaturżki czy reżyserki; liczy się tylko istota ludzka, która niczym jakaś anty-Eva Harrington przychodzi do teatru, nie po to, żeby kogoś wygryźć, ale po to przede wszystkim, żeby spotkać inną ludzką istotę. A może właśnie na odwrót, Agrado, niczym Eva Harrington „wygryza” ze sceny teatr, żeby zająć jego miejsce i jako człowiek zaanektować całą przeznaczoną dla niego przestrzeń. W filmie Almodovara stoi przecież przed nami w prywatnym ubraniu przed kurtyną. Jakby autor Prawa pożądania chciał powiedzieć, w mojej sztuce chodzi przede wszystkim o człowieka! Pięknie wtóruje mu więc ze sceny Anna Sroka – Hryń! Niesamowita sceniczna obecność!
Ludzkie spotkanie od zawsze wydaje mi się istotą aktorstwa, polega ono zaś w głównej mierze na całkowitym oddaniu się aktora w służbę postaci a przez nią widzowi. I dobrze, że Anna Sroka – Hryń pokazała nam na finał festiwalowego konkursu, jak to może wyglądać w praktyce. Bo jak mówi stare rosyjskie przysłowie: praktyka wsiegda jebiot teoriu.