Aby ją jakoś zagospodarować, udałem się na premierę spektaklu Ronalda Harwooda "Kwartet" do Teatru Muzycznego w Poznaniu. Na scenie zabawne perypetie czwórki sędziwych artystów operowych ongiś śpiewających "Rigoletto" Verdiego, a obecnie przygotowujących kwartet z tej opery dla uświetnienia jakiejś uroczystości w domu starców, w którym przemieszkiwują - pisze Sławomir Pietras w Tygodniku Angora.
Reżyser spektaklu Piotr Jędrzejas napisał w drukowanym programie, że kwartet z "Rigoletta" jest arią (!). Otóż nie - panie Reżyserze - to nie jest aria. To jest starszy brat tercetu (trzech wykonawców), przed którym jest jeszcze duet (dwóch wykonawców), a dopiero przedtem śpiewa się arię, która od pradziejów gatunku operowego jest popisem solowym. Wiedzą o tym wszyscy melomani, dziatwa szkolna, a nawet harcerze. Teraz dowiedział się również pan, któremu powierzono przygotowanie tego zgrabnie napisanego utworu, a pan zamienił go w nudnawe dywagacje i kiepsko poprowadził aktorów, którzy ratowali się, czym kto mógł. Lucyna Winkel (Jean) swoim talentem, Daniela Popławska (Cissy) arsenałem komicznych gagów, Jarosław Patycki (Reggie) prezencją i doświadczeniem, a Wiesław Paprzycki (Wilf) - ciągle dobrze brzmiącym głosem tenorowym. Przed spektaklem witał nas pan Dyrektor z Małżonką na czerwonym dywanie, co wyglądało nieco pretensjonalnie i cokolw