EN

27.04.2022, 13:41 Wersja do druku

Eli prŏwda nŏs wyzwoli, Ōpa?

„Byk” Szczepana Twardocha w reż. Roberta Talarczyka ze STUDIO teatrgalerii w Warszawiena LVI OIFP Kontrapunkt w Szczecinie. Pisze Tomasz Domagała w oficjalnym dzienniku festiwalu DobraPunkt.

Robert Mamok, pochodzący ze Śląska przedstawiciel polskiego establishmentu, dyrektor wielkiej śląskiej instytucji, ale i warszawski celebryta (w końcu inni się na Pudelku i Pomponiku nie pojawiają), dał ciała. Nikogo jednak, łącznie z nim samym, nie interesuje to, że zrobił źle, ale przede wszystkim to, że dał się złapać na gorącym uczynku. Jedynym więc, co go w czasie tej opowieści zajmuje, są rozpaczliwe próby znalezienia wyjścia z kryzysu PR-owego o niespotykanych rozmiarach, w jaki wpędziła go ułańska fantazja i wynikający z poczucia władzy brak czujności. Aż chciałoby się powiedzieć, czeski błąd. Tyle w zasadzie konkretu oferuje nam w swoim tekście Szczepan Twardoch.

fot. Przemysław Jendroska

Oczywiście oglądamy naszego bohatera w mieszkaniu ukochanego Ōpy czyli dziadka, słyszymy prawdziwe, choć podszyte tanim sentymentalizmem opowieści o śląskim wykluczeniu, ale to przecież tylko teatralny sztafaż do rozmiękczania i częściowego ukrywania prawdy o współczesnym człowieku, którego nieoczekiwanym symbolem staje się tu właśnie Robert Mamok. Obraz, jaki wyłania się z tych dziewięćdziesięciu minut spędzonych z bohaterem Byka, nie ma przecież nic wspólnego z wizerunkiem człowieka – istoty obdarzonej wolną wolą czy wyższą inteligencją, odróżniającej się od innych ssaków rozumem czy językiem. W opowieści Twardocha te wszystkie ludzkie cechy mają przede wszystkim pomóc bohaterowi zminimalizować opłakane efekty jego zwierzęcości. Poradzić sobie z sytuacją, w której prawda wyszła na jaw (że użyję tu zawołania Barbary Pietrowny z Biesów), czy wręcz ograć zbudowany na fałszywym obrazie człowieka system naszego pokojowego i pełnego wzajemnego szacunku współistnienia. Bull shit, chciałoby się powiedzieć za Twardochem.

I tu, wydaje mi się, czai się na nas, czytelników tekstu Twardocha i widzów spektaklu STUDIO teatrgalerii największa pułapka. Bo o czym rozmawiają po spektaklu widzowie? O oburzeniu warszawskich elit swoim karykaturalnym i w gruncie rzeczy prawdziwie przedstawionym obrazie własnego środowiska czy o skandalicznym (w opinii wielu osób) ataku na Agnieszkę Holland; o życzeniu zburzenia Warszawy czy ciągłym, wątpliwym już momentami zrzucaniu przez Ślązaków wszystkiego, z czym im nie po drodze, na nieszczęśliwy los? A czy ktoś rozmawia o dramatycznym obrazie świata, przedstawionym w tym spektaklu, w którym zło, kto by je nie czynił, nigdy nie zostaje ukarane, a dobro w ogóle się w nim nie pojawia? Bo niezależnie od narodowości, zawsze znajdzie się jakiś przyjaciel, który pomoże wykaraskać się z największego gówna? Czy rozmawia o tym świecie, który każdy z nas, powtarzam, każdy z nas, cementuje swoimi małymi „podłostakmi”, wpychaniem się do kolejki po znajomości, jechaniem nie tym pasem co trzeba i w ostatniej chwili udawaniem, że się pomyliło i musi skręcić, poruszaniem nieba i ziemi, gdy trzeba sobie załatwić miejsce w szpitalu z jednoczesnym oburzeniem na Jandę za szczepienie? Nie sądzę, żyję w tym świecie i widzę, co się dzieje od ulicy po teatr, od sejmu po dyskont spożywczy. Żyjemy w podłym, cwaniackim, skretyniałym i napuszonym do granic możliwości kraiku, i my i Ślązacy, a emanacją naszej małostkowej zawistnej i tępej podłości jest właśnie Robert Mamok, osławiony Byk. Najgorsze zaś jest to, że nikomu to nie przeszkadza, zamieniliśmy nasz kraj w arenę korridy, w której staranie się o stolik w restauracji staje się walką na śmierć i życie, każdy zaś triumf nad kierowcą innego samochodu na polnej drodze jest dla większy, niż wygranie Ligi Mistrzów w Madrycie. Czy nie czujecie Państwo, jak jesteśmy straszni i śmieszni zarazem? 

Jest tylko jedna różnica między Mamokiem a nami – on przerwie zaklęty krąg tego zakłamania. W pewnym momencie grający go brawurowo (!) Robert Talarczyk rzuca nam w twarz (cytuję z pamięci) następujące słowa: jesteście straszni, ale ja jestem jeszcze gorszy od was. Ten arcypolski z ducha, rzadko spotykany gest coming out –u naszej podłości staje się tu dla nas paradoksalnie nadzieją, bo przecież uzmysłowienie sobie problemu, nazwanie go, to często konieczna, ale i dająca nadzieję jaskółka zmiany. Twardoch z Talarczykiem idą dalej, nakazują Mamokowi gest autentycznej prawdy, śląskie, a w swojej istocie arcyludzkie katharsisspowiedzi. Tylko czy prawda w ogóle wyzwala, czy ma taką moc? Choć nabity pistolet sugeruje różne odpowiedzi – bohater strzeli w głowę sobie, a może komuś – najważniejszą z nich i tak będzie ta odpowiedź, której my, czytelnicy czy widzowie udzielimy sobie sami. Robert Mamok to nie tytułowy byk, nie Robert Talarczyk, aktor, Ślązak czy Polak. Robert Mamok to „ja”. Bo najlepiej zawsze w pierwszym rzędzie zacząć od siebie. 

Na koniec łyżka dziegciu. Zasadnym wydaje się w kontekście tej świadomej czy może intuicyjnie skonstruowanej wersji „pułapki na myszy” pytanie, czy jest ona skuteczna. Jeśli bowiem większość widzów (świadczyła o tym na przykład pospektaklowa festiwalowa dyskusja) nie ma świadomości jej istnienia, coś ewidentnie tu nie działa. Jest pułapka, są złapane w nią tłuste myszy, ale o dziwo, zamiast być przerażone albo choć trochę zaniepokojone, rechoczą ze szczęścia jak głupie. Czuję gdzieś w głębi duszy, że chyba nie o to chodziło. A może się mylę?


Tytuł oryginalny

Eli prŏwda nŏs wyzwoli, Ōpa? – oBykuTwardocha/Talarczyka ze STUDIO teatrgalerii w Warszawie

Źródło:

DOMAGAŁAsięKULTURY
Link do źródła

Autor:

Tomasz Domagała

Data publikacji oryginału:

26.04.2022