Okres fascynacji teatrem Włodzimierza Staniewskiego przeżyłem na studiach. Podróż do podlubelskich Gardzienic dla studentów teatrologii miała wtedy wymiar inicjacyjny - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.
Wędrowało się po łąkach, oglądało przedstawienia "Awwakuma" i "Gusła" w oficynach zrujnowanego pałacu, nocą gadało o teatrze i życiu, w tej kolejności. To było rzeczywiście nowe środowisko naturalne dla teatru: oddychaliśmy świeżym powietrzem, w sensie metaforycznym i dosłownym. Spektakle Staniewskiego łączące prawosławne i średniowieczne tradycje z kulturą wiejską miały odświeżającą energię, a ich prowincjonalny kontekst kazał inaczej patrzeć na praktykowanie teatru i kultury w ogóle. Wizyta w Gardzienicach była wyzwaniem. Trzeba było długo jechać pociągiem i autobusem, potem iść na piechotę z przystanku, siedzieć na niewygodnych ławkach, nocować na podłodze. W zamian Gardzienice dawały poczucie wtajemniczenia, przynależności do elitarnej grupy, nie w sensie hierarchii czy wpływów, ale wiedzy i doświadczenia. Teksty zapisane na kamieniach i ścianach świątyń Od tamtych podróży minęło 30 lat. Nie zajmuję się już k