„Goście Wieczerzy Pańskiej” Ingmara Bergmana w reż. Tomasza Fryzła z Nowego Teatruw Warszawie, gościnnie w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Maciej Stroiński.
Motto: „Nie, nie straciłem wiary! To wyrażenie: «tracić wiarę», jak się traci pieniądze albo czas, wydawało mi się zresztą zawsze trochę głupkowate. […] Nie traci się wiary, ona przestaje kształtować życie, to wszystko. I dlatego to starzy spowiednicy mają rację, że patrzą sceptycznie na te kryzysy intelektualne niewątpliwie o wiele rzadsze, niż się twierdzi” (Georges Bernanos, Dziennik wiejskiego proboszcza, tłum. Wacław Rogowicz)
Dyskusji o sprawach wiary w polskim teatrze od dłuższego czasu patronują, z jednej strony, Frljić, a z drugiej – Temida. Godni siebie dyskutanci, uzupełniający się, nadający na tej samej fali, tak samo cynicznie traktujący temat. Ta ustawka się nie skończy, póki będzie się opłacać, generując fejmy. Całe szczęście nie wszyscy chcą się bawić w świętą wojnę kulturową. Inny klimat jest możliwy. Nie tylko Ulrich Seidl kręci filmy o religii. Por. Bruno Dumont, zwłaszcza Hadewijch.
Goście Wieczerzy Pańskiej z Nowego Teatru w Warszawie to próba rozmowy o kwestiach duchowych, która stara się unikać domyślnego rozdania kart. Nie dotyczy zresztą Kościoła rzymskiego, bo ojciec Bergmana, któremu reżyser poświęcił to dzieło, był pastorem, a nie księdzem.
Tekst zaadaptowano z szacunkiem dla tekstu. Fabuła jest prosta: między poranną a wieczorną mszą parafii ubywa jeden parafianin, a Bóg dalej milczy. No i bądź tu mądry. Na tej klarownej ramie rozpięto rozważania o cnotach teologalnych: wierze, nadziei, miłości, a konkretnie o braku wiary, nadziei i miłości. Czyli jak u Seidla, lecz jakże inaczej.
Byłem na premierze, z której wrażenia dałem do „Teatru”. Teraz przedstawienie przyjechało do Krakowa w ramach nieznanej wcześniej sekcji Boskiej Komedii. Spektakl ma już roczek i dwa miesiące, umie chodzić, coraz płynniej mówi. Było żywiej niż rok wcześniej. Przedstawienie się rozkręca. Kiedy zjawi się na przykład na Kieleckim Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym, będzie już w reżyserii Wojciecha Kościelniaka.
Główną jakością estetyczną Gości Wieczerzy Pańskiej jest minimalizm: i w dekorze, i w aktorstwie. Zrozumiałe. Gdy ma się świetny scenariusz i boskich aktorów, lepiej nie przedobrzać, bo lepsze jest wrogiem dobrego. Spektakl stoi słowem i wykonawcami. Występujący nie idą w prywatę typu beautiful trauma i nie wypadają z ról, w pewnym sensie bowiem już od samego początku są z nich wypadnięci. Grają nie tyle postaci, ile postpostaci: kiedyś coś tu było, a teraz zostało „puste miejsce po czymś”, ni to balaski, ni to nastawa ołtarzowa, ni to wiara w Boga.
Goście nie atakują zmysłów, nie przebodźcowują widzów, nie strzelają w ich stronę serią jedynie słusznych pouczeń i nie pierdzą pachą. Polecam ludziom wrażliwym, którzy doceniają, gdy nie gwałci się ich przez uszy.
Przegląd scenografii: Goście byli biali, gdańskie Ciemności są czarne, wychodzi więc na to, że następny spektakl duetu Fryzeł–Oramus powinien być szary.