"Obraz/y uczuć" w reż. Krzysztofa Popiołka z Teatru Ludowego w Krakowie w TR Warszawa w ramach 13. Festiwalu Nowe Epifanie w Warszawie. Pisze Justyna Kozłowska w portalu Teatrologia.info.
Cztery teatralne fotele, scena otoczona widzami. Kameralne przedstawienie. Trzech aktorów i jedna aktorka ubrani w codzienne stroje. Czasem zagrają na bębnie, ukulele lub marakasie. Na scenie pojawiają się śpiewając popularną pieśń: „Bądź pozdrowiony, gościu nasz…”. Jest radość, zachęta do wspólnego śpiewu. Ręce wzniesione do nieba, kiwanie w rytm muzyki. Ma być ludowo, choć zaraz ta pielgrzymkowa atmosfera ulega zawieszeniu, bo jeden z aktorów (Ryszard Starosta), stojąc na środku sceny, zaprasza nas do rozmowy o Jezusie. Dowiemy się, że to, w czym uczestniczymy, to nie spektakl, lecz „spotkanie teatralne”. Podkreślone słowo „dialog” ma ukierunkować – jak sądzę – nasz odbiór w sensie Tischnerowskim.
W pierwszym akcie scena jest jasno oświetlona. Robi się sielsko, sentymentalnie, dowcipnie. Aktorzy, siedząc na krzesłach, wspominają swoje pierwsze spotkanie z Jezusem, najwcześniejsze, jeszcze dziecięce. Doświadczenie pewnie bliskie wielu widzom: przedszkolne jasełka, wspólne rodzinne modlitwy, które dawały poczucie szczęścia, czy dziadek niosący opłatek do obory w wigilię Bożego Narodzenia.
Wejście w dorosłe życie to zetknięcie z instytucjonalnym Kościołem, które prowadzi do duchowego pęknięcia. Kolejny akt zaznaczony jest wyciemnieniem widowni. Robi się poważniej, bo ta część to oskarżenie skierowane wobec Kościoła katolickiego o zagubienie dobroci, miłości i współczucia. Krytyce zostaje poddany także powierzchowny sposób przeżywania wiary – tu na przykładzie gestów wiernych wykonywanych bez zrozumienia w czasie mszy świętej. I to jest w tym spektaklu bardzo mocno, świetnie zagrane: klękanie na jedno kolano lub zastąpienie go przykucem, przyjmowanie komunii świętej z wywalonym językiem, brak wiedzy, jak się zachować (podglądanie zachowania sąsiada).
W spektaklu Krzysztofa Popiołka przejmujące są próby wyrażenia siebie, swojej duchowości. Aktorzy tańczą, klękają, wstają, znów klękają – tak często powtarzają te ruchy, że spodnie na kolanach mają wytarte. Jeden z nich (Wojciech Lato) staje na środku sceny i próbuje przebić się przez głośną organową muzykę ze słowami „to nie ja opuściłem Kościół”. Zrezygnowany odchodzi ze swoim zagłuszonym, odepchniętym człowieczeństwem. Późniejsze czytanie deklaracji wystąpienia z Kościoła katolickiego zakończy tylko Iwona Sitkowska. Czyta głośno, wyraźnie, targana uczuciami. Na końcu słychać płacz oraz słowa „czemuś mnie opuścił?”.
Ta scena zagrana jest z wrażliwością, ekspresją. Porusza. Apostazja dokonuje się tu z powodu grzechów instytucjonalnego Kościoła, lecz w tym wszystkim – mam wrażenie – zagubiła się twórcom relacja z Jezusem. Ewangeliczny Jezus przegrał z diagnozą kondycji instytucji.
Świetnie zagrane (doskonały ruch, choreografia, a także muzyka Bartosza Dziadosza), oszczędne przedstawienie dotyka. Aktorzy są szczerzy, zaangażowani (wszyscy, szczególnie Iwona Sitkowska – ciekawa sceniczna osobowość). Słowa, które wypowiadają, są głęboko przeżyte, brzmią jak ich własne. Ostatnie minuty jednak mnie rozczarowały. Propozycja zbudowania duchowości na nowo, poza strukturami kościelnymi, zabrzmiała płasko. Spokój, natura, dobro i piękno, mają, jak mówią aktorzy, pozwolić „napisać Boga na czysto”. Zapachniało ucieczką w stylu new age, a powaga spektaklu i zachęta: „porozmawiajmy o Jezusie” ulotniła się bez odpowiedzi.
To „spotkanie teatralne” składa się z dwóch godzinnych części: spektaklu oraz odbywającej się po nim dyskusji Piotra Sikory (dziennikarza „Tygodnika Powszechnego”) z zaproszonymi gośćmi. Trafiłam na rozmowę z Ignacym Dudkiewiczem z warszawskiego KIK-u. Momentami pretensjonalną, bo składającą się z listy ogólnie znanych skarg i zażaleń pod adresem polskiego Episkopatu. I choć owe skargi są w większości słuszne, nie wnoszą niczego do publicznej dyskusji, która przetacza się przez Polskę. Może dlatego, że rozmówcy występują z pozycji wszechwiedzącego „ja”. Jak dla mnie dość irytujące.