Cieszę się, że jesteśmy tym miejscem, które chce opowiadać łódzkie historie. Uważam, że teatr powinien budować uczciwy, profesjonalny dialog z publicznością, przymierze sceny i widowni – mówi PAP dyrektorka Teatru Powszechnego w Łodzi, prezeska Unii Polskich Teatrów Ewa Pilawska.
Polska Agencja Prasowa: W Teatrze Powszechnym w Łodzi właśnie odbyła się prapremiera "Biedermannów" Anny Wakulik w reż. Adama Orzechowskiego. To kolejny spektakl w pani teatrze, który eksploruje łódzkie tematy. O czym opowiada?
Ewa Pilawska: Tym razem sięgnęliśmy po historię rodziny Biedermannów – niezwykłych ludzi, przemysłowców, którzy współtworzyli nasze miasto i oddali Łodzi swoje życie. To historia, która mówi o patriotyzmie, o człowieczeństwie, o godności. O szacunku dla drugiego człowieka. W tej historii kluczowymi dla mnie postaciami są Bruno Biedermann i jego córka Maryla, piękni ludzie, niezwykle godni.
Losy tej rodziny są bardzo złożone, a opowieść o nich jest wielopoziomowa. W trakcie prac nad spektaklem zadzwonił do mnie pan Karol Biedermann, potomek brata Roberta Biedermanna - założyciela firmy, dzięki której rozpoczęły się losy łódzkiej fortuny rodzinnej. Pan Karol jest depozytariuszem pamięci rodziny, z pewną rezerwą wypowiadał się o idei powstania spektaklu. Rozumiem sytuację żyjących potomków, ale moim zdaniem to historia, która w obecnych czasach zyskuje szczególne znaczenie.
Na sięgnięcie po historię Biedermannów złożyło się kilka okoliczności. Pani prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska zaprosiła mnie na 50-lecie odnowienia swojego doktoratu. Darzę ją głębokim szacunkiem, moim zdaniem jest wybitnym teatrologiem i bardzo ją cenię – dlatego wybrałam się do Pałacu Alfreda Biedermanna, w którym miała miejsce uroczystość. Siedząc i słuchając kolejnych laudacji, przypomniałam sobie historię Biedermannów. Uświadomiłam sobie, że jestem w miejscu, gdzie rozegrała się prawdziwa tragedia. Sprowokowało mnie to, żeby poczytać więcej o losach tej rodziny, a potem, kiedy nabrałam przekonania, że to ważny temat, zaprosiłam Annę Wakulik i Adama Orzechowskiego.
PAP: W pani teatrze od zawsze ważny jest nurt komediowy. Przypomnę, że w Teatrze Powszechnym ma swoją siedzibę Polskie Centrum Komedii. Kolejny nurt repertuarowy to poszukiwania artystyczne, których najlepszym przykładem jest zaproszenie do współpracy Krystiana Lupy i realizacja przez niego w 2022 r. przedstawienia "Imagine". Od kilku lat postawiła pani na tematykę łódzką. Dlaczego i jakie spektakle widzowie mogli już obejrzeć?
E. P.: Zależy mi, żeby Teatr Powszechny miał wyraziste logo artystyczne, a zarazem, żeby był różnorodny; żeby Powszechny był teatrem środka. Wiedząc, jaki ma repertuar Teatr Nowy czy Teatr im. Jaracza, świadomie chciałam budować odrębną wizytówkę artystyczną, aby widzowie mieli dostęp do pełnej oferty repertuarowej w łódzkich teatrach. Postawiłam na komedię. Moim zdaniem nie jest ważny gatunek, ale jakość artystyczna. "Imagine" w insc. Krystiana Lupy to była fantastyczna przygoda związana z organizowanym przez nas Międzynarodowym Festiwalem Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. Dodam, że 30. edycja tego festiwalu zakończyła się kilka tygodni temu.
Wątki łódzkie w naszym repertuarze są równie istotne. Do ich podejmowania musieliśmy trochę dojrzeć jako zespół i stworzyć na nie przestrzeń. Potrzebowaliśmy Małej Sceny, która powstała 12 lat temu. Cieszę się, że jesteśmy tym miejscem, które chce opowiadać łódzkie historie. Jeżdżąc po Łodzi, mijamy różne miejsca, a nie zdajemy sobie sprawy, czym są naznaczone.
Jednym z pierwszych "łódzkich" spektakli było w 2016 r. "Tango Łódź" Radosława Paczochy w reż. Adama Orzechowskiego. To historia miasta, ale opowiedziana nie z perspektywy fabrykantów – jak na przykład Poznańskich, którzy stali się inspiracją dla "Ziemi obiecanej". To historia opowiedziana przez kobiety, przez włókniarki - od początku powstania fabrykanckiej Łodzi właściwie do współczesności. Ważny, wstrząsający portret kobiet, które budowały nasze miasto - bardzo często nadludzkim wysiłkiem. Kolejnym spektaklem była "Maria" w 2022 r. - opowieść o Marii Kwaśniewskiej-Maleszewskiej, która była brązową medalistką Olimpiady w Berlinie w 1936 r. Wówczas Hitler gratulował jej i poprosił o zrobienie wspólnego zdjęcia. Powiedział: "gratuluję małej Polce i życzę w przyszłości złotego medalu". Ona odważnie odpowiedziała mu, że wcale nie czuje się mniejsza od niego.
Pamiątkowa fotografia, która powstała, legła u początku niesamowicie heroicznych czynów Marii Kwaśniewskiej-Maleszewskiej. Uratowała setki ludzi przebywających w obozach podczas II Wojny Światowej. Moim zdaniem trzeba było niezwykłej, nadludzkiej odwagi, żeby wiodąc normalne życie - o ile słowo normalne podczas II wojny mogło funkcjonować - tak ryzykować i ratować innych. Kiedy wszyscy próbowali ocalić siebie, ona szła pod prąd i myślała o innych. Dla niej było to naturalne – jak później mówiła. Wchodziła ze wspomnianą fotografią do "jaskini lwa", mówiąc płynnie po niemiecku, wyprowadzała osoby uwięzione. Strażnicy, widząc zdjęcie z Hitlerem, nie oponowali… Wśród uratowanych był między innymi Stanisław Dygat czy Ewa Szelburg-Zarembina.
Myślę, że trzeba przypominać historie takich osób. Wracając do historii Biedermannów – Bruno walczył w polskiej armii w wojnie polsko-bolszewickiej jako ochotnik. Jego córka Maryla działała w AK. W czasie II wojny światowej mogli uciec z Łodzi, wyjechać, ale nie zrobili tego. Bruno podpisał volkslistę, aby ocalić fabrykę i jej pracowników. Maryla była więziona przez nazistów. Gdy armia radziecka wkroczyła do Łodzi w 1945 r. Bruno podjął decyzję, że nie odda siebie i rodziny w ręce Sowietów, którzy przenieśliby ich do obozu na Sikawie. Wybrał "wolną śmierć" dla siebie, żony i córki.
PAP: Czy są jakieś łódzkie postaci, zdarzenia, miejsca, o których chciałaby pani opowiedzieć w Teatrze Powszechnym?
E. P.: Na pewno, ale chyba za wcześnie, żeby o tym mówić. Poczekajmy jeszcze chwilę, bo na razie szykujemy się do remontu Dużej Sceny z przyległościami, czyli właściwie całego budynku.
PAP: Jakie, pani zdaniem, są powinności Teatru Powszechnego wobec mieszkańców Łodzi i regionu?
E. P.: Uważam, że teatr powinien budować uczciwy, profesjonalny dialog z publicznością, przymierze sceny i widowni. W naszą misję wpisane jest hasło "Teatr blisko ludzi". Jako "Teatr blisko ludzi" tworzymy Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych, rozwijamy Polskie Centrum Komedii, tworzymy "Teatr dla niewidomych i słabo widzących" czy cykl "Dziecko w sytuacji", prezentujemy spektakle dla osób z utrudnionym dostępem do kultury. Mam nadzieję, że pomagamy stawiać istotne pytania, na które widzowie chcą z nami szukać odpowiedzi.
PAP: W 1992 r. została pani zastępczynią dyrektora, a w roku 1995 dyrektorka Teatru Powszechnego w Łodzi. Osoby z tak wielkim doświadczeniem nie mogę nie zapytać o to, jak się buduje zespół, więź z publicznością i na czym ona polega?
E. P.: Znalazłam się w Teatrze Powszechnym, kiedy był tuż po klasyfikacji, której dokonała ówczesna minister kultury Izabella Cywińska. Chciałam pomóc teatrowi, który otrzymał kategorię C. To była kategoria, która skazywała to miejsce na bycie sceną impresaryjną bez zespołu, a w perspektywie - teatrem do likwidacji. Bardzo trudno było podnieść pozbawiony wiary zespół do artystycznego lotu. Zresztą podobną historię przebył Jacek Głomb i Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Trudno jest stworzyć miejsce od podstaw, ale z jakąś ufnością wierzyłam, że nam się uda. Powoli, powoli zaczęła pojawiać się nowa jakość artystyczna, istotną rolę odegrał Festiwal Sztuk Przyjemnych, a w późniejszej odsłonie - Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych.
To był bardzo długi proces, misterne budowanie oblicza artystycznego Teatru. Potem, żeby się rozwijać, powstała Mała Scena, co nie było łatwe w sytuacji, gdy - mówiąc po gombrowiczowsku - mieliśmy "przyklejoną gębę". Aby to zmienić, trzeba było wielkiej determinacji, wytrwałości i odwagi. Moim zdaniem dyrektor teatru musi mieć wizję, musi być wiarygodny, być przyjacielem dla zespołu i publiczności. Bardzo świadomie wycofywałam się z propozycji od innych teatrów, które otrzymywałam - i otrzymuję je nadal. Proponowano mi objęcie dyrekcji w interesujących teatrach. Zawsze dziękowałam, bo wydaje mi się, że mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia w Teatrze Powszechnym. Istotą jest, co chcemy opowiedzieć, a nie, gdzie to opowiadamy. Mapa teatralna Polski uległa wielkim zmianom.
PAP: Czy w obecnych dyskusjach i sporach wokół teatrów nie zapomina się o roli i odpowiedzialności dyrektorów, a zwłaszcza tych ze znaczącym doświadczeniem?
E. P.: Spory są niepotrzebne i destrukcyjne. Mam nadzieję, że nauczymy się być razem, że środowisko teatralne się zjednoczy. Aktorzy są solą teatru, ale teatr to złożony organizm, konglomerat. Tworzy go zespół ludzi, dlatego teatr musi działać w harmonii. To wszystko jest niezwykle proste, a zarazem bardzo skomplikowane… Cieszę się, że w Teatrze Powszechnym mamy tak znakomitą drużynę, świetny zespół ludzi.
PAP: Jakie wyzwania stoją w najbliższych latach przed Teatrem Powszechnym? Pragnę zapytać także o plany artystyczne pani teatru w sezonie 2024/25.
E. P.: Szykujemy się do remontu Dużej Sceny. Projekt "Europejskie Centrum Komedii i Edukacji Teatralnej" jest na liście projektów dofinansowanych z Unii Europejskiej w trybie niekonkurencyjnym, a miasto Łódź wpisało go na listę inwestycji strategicznych i przeznaczyło wkład własny na realizację. Wierzę, że na czas inwestycji znajdziemy godną siedzibę zastępczą. Najważniejsze będzie ocalenie tkanki zespołu, ważne, żebyśmy nie utracili artystycznego lotu. Festiwal będzie zapewne odbywał się w różnych miejscach. Przed nami będzie cel – zmodernizowana, nowoczesna siedziba Teatru Powszechnego.
Plany? W pierwszej części przyszłego sezonu w repertuarze będą dominować inscenizacje tekstów nagrodzonych w konkursie dramaturgicznym "Komediopisanie". To będą wystawienia sztuk "VHS" Marcina Bałczewskiego i "Zielona polana" Pawła Mossakowskiego. Kolejne premiery warunkować będzie miejsce naszej tymczasowej siedziby. Na pewno będziemy tworzyć, będziemy z Państwem!