O dwóch najważniejszych wydarzeniach sezonu pisze w felietonie dla e-teatru Paweł Sztarbowski
Można już stwierdzić, że mijający sezon przyniósł dwa wybitne spektakle. Bohaterowie obu są chorzy na ideologię lub raczej jej brak. Dlatego też ich głównym zajęciem jest oczekiwanie. Że coś się wydarzy, że nadejdzie wybraniec, który wszystkich wyzwoli, przynosząc dobrą nowinę, że nadejdzie wreszcie naprawienie krzywd. Te spektakle to "Trylogia" Jana Klaty w Starym Teatrze i "Marat/Sade" Mai Kleczewskiej w Teatrze Narodowym - dwa obrazy oszalałej, wyizolowanej zbiorowości. W pierwszym są to ludzie zaczadzeni nieokreślonym wyobrażeniem polskości, w drugim - zaczadzeni jeszcze bardziej nieokreślonym wyobrażeniem samych siebie. Różni je zatem stopień abstrakcji. Zryw szaleństwa jest jednak porównywalny. Gdy w spektaklu Kleczewskiej w pierwszej scenie przed fortepianem zasiada Maciej Grzybowski, odegrana zostaje uwertura tego, co nastąpi później. Przywoływane przez niego dźwięki płynnie oscylują między harmonią a chaosem. Jego występ to nic in