EN

18.02.2025, 13:49 Wersja do druku

Duet z owocami morza

„Błękitne krewetki” w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze STU w Krakowie. Pisze Mateusz Leon Rychlak w Teatrze dla Wszystkich.

fot. mat. teatru

„Chwytaj dzień
tak, by znaleźć swój rytm.
Chwytaj dzień,
ciesz się chwilą i żyj!”

–  Jacek Cygan

Nieczęsto przytrafia się, że spektakl, który ma za sobą już ponad pięcioletni okres eksploatacji, cieszy się pełną widownią. Do wyjątków należą zwykle spektakle będące inscenizacjami klasyki, jak „Zemsta” czy „Wesele”. Za niezwykły przykład popularności należy uznać np. „Chorego z urojenia”, granego w Teatrze Słowackiego w Krakowie przez ponad 20 lat z niesłabnącą popularnością. Jednakże spektakle Teatru STU mają dosyć niespotykaną właściwość przyciągania widowni na większość swoich pozycji repertuarowych przez długi czas. Zaintrygowany zatem taką popularnością spektaklu „Błękitne krewetki”, który swą premierę miał w 2019 roku, postanowiłem zbadać, dlaczego tak się dzieje. Oto, co udało mi się odkryć.

„Błękitne krewetki” są spektaklem bardzo kameralnym, występują w nim jedynie dwie aktorki (Beata Rybotycka i Alicja Wojnowska lub Joanna Pocica), które przez jeden wieczór niespodziewanie dzielą ze sobą garderobę w teatrze podczas kolejnego przedstawienia „Hamleta”. Już się dobrze zaczyna, choćby dlatego, że scena staje się tym, co zwykle dla oczu widza jest niedostępne, tajemnicze, a przez to fascynujące. Przez kilkadziesiąt minut spektaklu można poczuć się wpuszczonym do przestrzeni najbardziej intymnej dla pracującego aktora. Obie bohaterki są w naturalny sposób od siebie różne, dzieli je wiek, doświadczenie, przeżyte historie, równie wiele je łączy (o tym jednak, co konkretnie, dla dobra spektaklu wypada przemilczeć). Jednak najważniejsze, iż bohaterki nie są zgorzkniałe, zbuntowane, pełne gniewu czy innych negatywnych emocji, pomimo całego szeregu mniej i bardziej przykrych doświadczeń. Dzięki temu poruszanie tematów bardzo poważnych nie szarpie strunami, których sami, jako widzowie, nie chcielibyśmy dotykać.

Po drugie, spektakl korzysta z wielu zabiegów komediowo-kabaretowych. Np. operowanie licznymi rekwizytami tylko dla osiągnięcia efektu komicznego jest często stosowane, dla równowagi cały szereg rekwizytów ma swoje uzasadnienie dramaturgiczne w dłuższej perspektywie i stanowi narzędzie znacznie bardziej skomplikowanego przekazu. Kabaretowość wyraża się również w interakcjach z publicznością, łamaniu „czwartej ściany” (choć to określenie w Teatrze STU jest raczej niewłaściwe, tutaj łamana jest również druga i trzecia ściana) bez wychodzenia z roli. Nie jestem pewien, czy w innych okazjach takie przełamania wypadłyby wiarygodnie, zwłaszcza kiedy traktujemy widownię jako rzeczywistą widownię, ale gdy bohaterki są aktorkami i aktorki bohaterkami, cała granica zaciera się na tyle, że jej poszukiwanie nie należy do priorytetów.

Być może tego wszystkiego byłoby dla wybrednego widza jeszcze mało, zatem spieszę z wyjaśnieniem, że spektakl ozdabiają jak perły w koronie wspaniałe piosenki z tekstem Jacka Cygana i muzyką (a nawet niekiedy „Muzyką”) m.in. Seweryna Krajewskiego, Grzegorza Turnaua czy Zbigniewa Wodeckiego. I te piosenki same w sobie stanowią niewielkie etiudy, podczas których aktorki wcielają się w bohaterki piosenki (znów zabieg kojarzący się z kabaretem literackim).

Opisywanie dalszych szczegółów wydaje mi się zbędne, gdyż żadne streszczenie nie odda tego, co można zobaczyć na żywo. Mam jedynie nadzieję, że spektakl będzie grany jeszcze długi czas – by wszyscy, dla których brakuje biletów, mieli możliwość zobaczyć go choćby, podobnie jak ja, siedząc na schodach.

Tytuł oryginalny

Duet z owocami morza

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Mateusz Leon Rychlak

Data publikacji oryginału:

18.02.2025