„#Na_Dorosłego” wg scenariusza i w reż. Marcina Zbyszyńskiego w teatrze Potem-o-tem w Warszawie. Pisze Szymon Białobrzeski w Teatrze dla Wszystkich.
Jednym z moich najwyrazistszych wspomnień z dzieciństwa są nocne przejażdżki z tatą. Po wieczornej wizycie u dziadków większość rodziny już spała, w tym czasie ojciec wkładał płytkę do napędu i zwiększał poziom głośności (nieznacznie ze względu na śpiącą mamę i siostry). Zazwyczaj pierwszą piosenką, jaka wybrzmiewała, były Dorosłe dzieci zespołu Turbo. Mimo że nigdy nie byłem jakimś wielkim fanem tej właśnie piosenki, to były w niej cytaty, które wywoływały we mnie ciarki. Szczególnie ten jeden:
„nie zostało pominięte już nic tylko jakoś wciąż nie wiemy jak żyć.”
Możliwe, że w normalnych warunkach nie zwróciłbym nawet uwagi na tekst, ale mina mojego ojca nadawała tym słowom jakąś specjalną wartość. On był przedstawicielem pokolenia dorosłych dzieci, przedstawicielem, który wiózł w samochodzie swoją żonę, mnie i moje siostry, ale gdzieś głęboko nadal nie był pewien jak żyć, bo nikt go tego przecież nie nauczył. Powiedzieć, że #Na_Dorosłego to Dorosłe dzieci dzisiejszych milenialsów, to jak nie powiedzieć nic.
Zanim jednak przejdziemy do niezaprzeczalnej wartości spektaklu, warto w kilku słowach przywołać fabułę. Paweł (Filip Kosior) i Joanna (Maria Sobocińska) na samym początku ogłaszają widowni, że są dojrzałymi ex partnerami, którzy wciąż razem mieszkają ze względu na wspólny kredyt. Oboje również informują publikę, że postanowili zrobić spektakl o swojej historii miłosnej, żeby w taki sposób móc spłacić mieszkanie, w którym odbywa się całe przedsięwzięcie. Podczas pierwszego dialogu ujawniają pomysł na narracyjną innowację. Jaki? Przedstawienie będzie odbywać się w różnych pokojach jednocześnie, tak, aby widzowie, podzieleni na dwie grupy, byli w stanie zobaczyć tę samą historię w różnej kolejności, opowiedzianą z różnych perspektyw, i co najważniejsze, mogli przyjść na przedstawienie drugi raz.
A to dopiero pierwszy z pomysłów reżysera – Marcina Zbyszyńskiego. Filmowa wrażliwość pozwoliła twórcy realizować takie zabiegi jak zabawa chronologią, gra oświetleniem scenicznym (zapalniczki), „cofanie” czasu, mieszanie pozornie niepasujących gatunków, stosowanie zabiegów przypominających montaż filmowy czy prezentowanie niezwykle kreatywnie pomyślanych żartów. I nie mam tutaj na myśli wyłącznie humoru językowego, tak charakterystycznego dla tej grupy teatralnej. Znajdą się tutaj kapitalne żarty sytuacyjne, łamanie czwartej ściany, przekomiczne interakcje z przedmiotami scenicznymi czy wreszcie humor oparty na dźwięku. Grupie udało się przenieść filmowe zabiegi na deski teatru, czy będąc bardziej szczegółowym, do ukrytej lokacji, w jakiej odbywa się całe przedstawienie. Zresztą miłość do ruchomych obrazów wypływa już ze scenariusza, co pokazuje chociażby scena odbywająca się w pokoju stylizowanym na kino Muranów, nawiązania do festiwalu Pięciu smaków czy przekomiczne żarty w związku z Kapryśną chmurą (2005).
Jednak #Na_Dorosłego to zdecydowanie coś więcej niż połączenie medium teatralnego z kinowym. Jak wspomniałem na początku, jest to niezwykle trafny obraz pokolenia, które chce złapać Boga za nogi, jednak nie może doskoczyć. Dlaczego? Zbyszyński stawia wiele diagnoz, ale w tym wszystkim nie ocenia swoich bohaterów. Stara się ich zrozumieć. Co więcej, mówi ich językiem. Czerstwy humor, niezgrabne rymy, bezpośrednie nawiązania do kultury, seksualne wyzwolenie, pochopność czy problematyczna relacja z rodzicami i Kościołem to elementy jakie składają się na naszych bohaterów. Są wykształceni, zaangażowani społecznie, otwarci na doświadczenia, ale w tym wszystkim w jakiś sposób nieporadni. Wiążą się w relacje, którym nie potrafią się w pełni oddać. Porzucają je na rzecz innych, trzymając urazy do byłych partnerów. Nikt nie napisał im podręcznika na życie, dlatego zapisują wszystko w prywatnym notatniku i eksperymentują dalej. Całość przypominała mi chwilami norweski film pt. Najgorszy człowiek na świecie, jednak teatralną historię ratuje lekkość, przykrycie całości warstwą komediową, no i ten jeden kluczowy aspekt, który ogranicza naszych protagonistów… uwiązanie kredytem o zmiennej stopie procentowej. Aspekt, który w realiach norweskich po prostu by nie wybrzmiał, natomiast w polskim przedstawieniu pasuje jak ulał.
Nie sposób jednak pominąć aktorów, bez których #NA_Dorosłego nie miałoby racji bytu. Główna dwójka wspaniale dopełnia się, grając dwa zupełnie różne charaktery. To też uzasadnia zmiany perspektywy w trakcie przedstawienia. Wrażliwość postaci wnosi do historii bardzo dużo, pozwala nam zrozumieć dlaczego związek Pawła i Joanny w ogóle się rozpadł. Nie gorzej wypadają nowi partnerzy protagonistów – Zuza (Eliza Rycembel), młoda studentka koreanistyki, fascynatka kina artystycznego i Franek (Piotr Piksa) – zagorzały weganin, dość luźno podchodzący do życia. Tarcia między tą czwórką dają nam nie tylko obraz pokolenia, ale również zbiorowisko indywiduów, które musi kisić się we wspólnym mieszkaniu. Każdy z aktorów daje z siebie wszystko, a pojedyncze nuty fałszu uzasadnia dość luźna forma całości, przypominająca raczej zabawę interaktywną niż klasyczny spektakl.
Na koniec trzeba powiedzieć kilka słów o musicalowych partiach. Myślę, że repertuar jest zdecydowanie lepszy niż w 20 lexusach na czwartek. Oczywiście, brak tutaj instrumentalnych popisów, całość przypomina raczej pierwsze piosenki Bo Burnhama – gagi podśpiewywane w rytm jednego instrumentu, niż pełnoprawny soundtrack. Jednak są to gagi niezwykle zgrabne, często idealnie wpisane w fabułę. Poza muzyczną zgrywą mamy też dwa utwory o wydźwięku wyraźnie dramatycznym, przy jednym z nich, nie ukrywam, zakręciła mi się nawet łezka w oku, a konkretnie przy Telefonie do mamy w wykonaniu Elizy Rycembel. Aktorka już w Bożym ciele pokazała jak pięknie potrafi posłużyć się głosem, tym razem jednak połączyła to z postacią, którą kreowała. Delikatny głos, połączony z lekkimi nutkami fałszu, dał wyraz niepodważalnej prawdzie. Każdy kto w pewnym momencie musiał wyprowadzić się z domu rodziców do dużego miasta, zrozumie małą Zuzię trzymającą mikrofon na urwanym kablu i śpiewającą o swoich wielkich planach, i jeszcze większych smutkach.
Potem-o-tem ponownie zrealizowało spektakl, któremu na pewno daleko do ideału. Mógłbym przyczepić się do przeciągniętego początku, okazyjnego fałszu, lekkich problemów tonalnych czy pojedynczych żartów, które przekroczyły mój, i tak już wysoki, poziom odporności na szeroko rozumiany cringe. Jednak nie zamierzam bezlitośnie punktować twórców, dlatego że na pierwszy plan wybija się to, co stanowi o głównej wartości tego przedstawienia – niezwykle kreatywnie zrealizowana historia o dorosłych dzieciach, które mają żal za otrzymanie kiepskiego przepisu na świat; słodko-gorzka opowieść o rzeczywistości, w której kredyty zastępują obrączki, cyniczny humor zabija szczerą rozmowę, a kapitalizm napędza nierealne wyobrażenia. Wobec #Na_Dorosłego pozostaję bezradny, tak jak lata temu pozostawałem bezradny wobec ulubionej piosenki mojego taty. Z czasem wydaje mi się, że już wtedy rozumiałem, że najpiękniejsza piosenka to nie ta, do której użyto najlepszych instrumentów i wokalistów o najczystszym głosie, najpiękniejsza piosenka to ta, w której możemy odkryć prawdę o drugim człowieku (nawet jeżeli jest ona ukryta pod grubymi warstwami ironii).