"Don Juan albo Kamienna Uczta" Moliera w reż. Mikołaja Grabowskiego w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Piotr Zaremba w Polska Times.
W tym ujęciu Don Juan to bojownik o wolność myśli. Jego bezbożność i brak skrupułów w relacjach z kobietami pokazuje Mikołaj Grabowski jako ofertę atrakcyjną i świeżą. A krzywda kobiet, chciałoby się spytać?
Marcin Hycnar zauważył w radiowej audycji, że wraca czy przynajmniej ożywia się moda na sztuki Moliera. Powodem mogą być choćby nowe tłumaczenia wybitnego aktora Jerzego Radziwiłowicza. Faktycznie dialogi brzmią w jego wersji zaskakująco nowocześnie, potoczyście i świeżo.
Miałem o tym okazję przekonać się ostatnio dwa razy. W Teatrze im Jaracza w Łodzi dyrekcję Hycnara właśnie otwarto „Mizantropem” w reżyserii Edwarda Wojtaszka. Z kolei warszawski Teatr Ateneum sięgnął po „Don Juana” przyrządzonego przez Mikołaja Grabowskiego. Można się było podelektować i tam i tu językiem Moliera-Radziwiłowicza. Ale obie inscenizacje różnią się zasadniczo stosunkiem do klasycznej komedii.
Libertyn jako autorytet
Zacznę od warszawskiego „Don Juana”, sztuki z 1665 roku. Już z wcześniejszych zapowiedzi premiery można było przewidzieć kierunek odczytania utworu. Fraszka Tadeusza Nyczka „Żona Pana Boga” w teatralnym programie dopełnia tego wrażenia.
W tym ujęciu Don Juan to bojownik o wolność myśli. Jego bezbożność i brak skrupułów w relacjach z kobietami pokazuje Grabowski jako ofertę atrakcyjną i świeżą. Po trosze, choć nie całkiem konsekwentnie, tak gra go Tomasz Schuchardt, a może jeszcze bardziej tak nagina się do tej koncepcji pozostałe role.
I co prawda, są w tej interpretacji pewne pęknięcia. Sam fakt, że Don Juana przedstawia podtatusiały facet w średnim wieku ze skłonnościami do tycia, mógłby wskazywać na intencję ośmieszenia go. Chwilami Schuchardt jako aktor wielobarwny i subtelny ulega tej pokusie. W innych momentach trochę się nie może zdecydować, kogo gra.
Sprawa komplikuje się zaś jeszcze bardziej, kiedy bliżej końca komedii libertyn decyduje się być obłudnikiem. Uczciliśmy tę przemianę ze znajomymi dyskusją, z jakiej partii jest w tym momencie Don Juan: PO czy PiS. I na ile te jego nowe recytacje są dla Grabowskiego dowodem, że to współczesna satyra polityczna.
Bo że jest to dla niego opowieść o współczesnej Polsce, tego możemy być pewni. Podpowiadają nam to bardziej współczesne niż historyczne dekoracje i kostiumy Zuzanny Markiewicz, a może bardziej jeszcze stylizacje przynajmniej niektórych postaci. Na przykład wieśniaczki Karolka i Małgośka uwodzone przez libertyna, to po prostu dzisiejsze idiotki z polskiej plaży.
Molier na ogół nie dzieli w swoich sztukach racji zero-jedynkowo. Don Juan ma pewne racje, autor jest zaciekawiony jego cynicznym rozumowaniem dotyczącym swoistej nieskuteczności religijnych nakazów. Ale przecież nie ukrywa przed nami złych skutków jego postępowania. W realiach wieku XVII uwiedzenie kobiety oznaczało jej mniej lub bardziej trwałe skrzywdzenie. Gdy zaś główny bohater brał się za dziewczyny ze wsi, sztuka pokazywała jego klasową przewagę na nimi i ich wiejskimi narzeczonymi. Pokazywała do granic okrucieństwa.
Grabowski zdecydował się te wrażenia uwspółcześnić, a więc tak naprawdę stępić – bo co to znaczy „uwieść” w dzisiejszych czasach? Robi to w dużej mierze wbrew tekstowi, co prowadzi chwilami do kakofonii. Oglądamy co innego, słuchamy zaś czegoś innego, bo tekst przecież pada ten sam co przed prawie 400 laty.
Rozmiękczanie cynizmu
Przykłady? Bardzo proszę. Oto Don Juan konfrontowany jest z ojcem, Don Luisem, który nie szczędzi mu moralnych nauk. Wystarczy się wsłuchać w sam tekst, aby dostrzec, że rodziciel, acz przemawia gromko, ma pewne argumenty. Ba, zaskakuje nas, bo łączy surowość ocen etycznych, z podważaniem prawa szlachcica do robienia, co mu się podoba. Z pewnego punktu widzenia to on jest wolnomyślicielem, choć innym niż syn.
I tak to grano kiedyś. A jak jest u Grabowskiego? Artur Barciś przerysowuje postać Don Luisa do granic możliwości. Tak jak tylko on, świetny komik, to potrafi. Ojciec jest skądinąd jedynym bohaterem przebranym w historyczny kostium. Nie mamy wątpliwości, że reprezentuje przeszłość, i że ta przeszłość musi być dotkliwie ośmieszona. Czy jednak Molier nie jest mądrzejszy, głębszy – nawet za cenę powstrzymania się od płaskiego komizmu?
Inny przykład, z dalej jeszcze idącymi konsekwencjami. Nie tylko Karolka i Małgośka są groteskowe. Także Elwirę, porzucaną kochankę Don Juana, prowadzi Paulina Gałązka na granicy szarży, przynajmniej w pierwszej ze swoich dwóch scen. A przecież mamy do czynienia z kobietą skrzywdzoną. Takie ośmieszenie ofiary wprowadza nas w klimat wszechogarniającego cynizmu, tyle że rozmiękczonego. Gałązka gra świetnie (także później, kiedy się kaja i oznajmia zamiar wstąpienia do klasztoru). Ale jest narzędziem interpretacji wedle której skoro wszyscy są śmieszni, Don Juan zostaje oczyszczony zawczasu.
Można sobie równie dobrze wyobrazić uwspółcześnionego Don Juana jako opowieść o całkiem czym innym. O instrumentalnym traktowaniu kobiet przez facetów. Byłby to nawet inny rodzaj poprawności politycznej niż ta, która ociepla i usprawiedliwia bezbożnika. W sumie jednak bliższy pierwotnej historii, jaką chciał nam opowiedzieć Molier. Który pokazał szlachcica nawet o dobrych odruchach, na przykład rycerskiego (ratuje jednego z braci Elwiry przed zbójami), ale we wszystkim , co nie dotyczy kobiet. One są dla niego właściwie niepełnymi ludzkimi istotami, jedynie narzędziami do zaspokajania rozkoszy.
Jeśli Grabowski zdecydował się kogoś takiego usprawiedliwić, nie wprost, ale budząc odpowiednie wrażenia, musiał mieć powód. Jest nim współczesny klimat ideologicznej wojny z Kościołem i tradycją. Na jego miejscu zastanowiłbym się jednak, czy straty z tytułu takiej wojny totalnej nie są zbyt duże. I, powtórzę, czy czasem Molier nie patrzył na zdarzenia szerzej (albo głębiej)?
Świat bez metafizyki
Grane jest to wszystko całkiem zgrabnie. O Gałązce i Barcisiu już pisałem, ale przecież Katarzyna Ucherska i Julia Konarska dają prawdziwy popis kreując w miejsce wieśniaczek współczesne subretki w dżinsach. Pochwały należą się też Dariuszowi Wnukowi, Przemysławowi Bluszczowi i Bartłomiejowi Nowosielskiemu – poza tym ostatnim w podwójnych rolach. Sceny nazwijmy je fantastycznymi, są naprawdę efektowne , eklektyczna oprawa muzyczna - także. Choć mogę spytać, dlaczego widma zapowiadające zabranie Don Juana do piekła gibają się w takt ukraińskiego popu. Czy chce się nam powiedzieć, że zło nadchodzi ze wschodu?
Jest tu jeszcze ktoś, kto zasługuje na szczególne wyróżnienie. Dorota Nowakowska zagrała sługę Sqanarela, zgodnie z najnowszą manierą powierzania czołowych ról męskich kobietom. Może i po to się ten obyczaj utrwala aby poprawić nieco proporcje. Ról męskich jest w teatrze klasycznym znacznie więcej.
Wychodzi z tego jednak tym razem coś interesującego. Nowakowska naprawdę porywa swoimi monologami będącymi mieszanką moralistyki, pragmatyzmu i purnonsensu. I można się nawet zastanawiać, czy taki pomysł obsadowy nie zawierał w sobie potencjalnie nowych znaczeń. Wprawdzie aktorka gra bardziej mężczyznę niż kobietę. Ale przecież przeciwstawienie Don Juana przebranej babie to punkt wyjścia do dodatkowego rozrachunku z nim jako facetem.
Grabowski nie korzysta jednak z tej okazji, a jeśli korzysta, to nie w pełni. Trzeba jednak przyznać, że Nowakowska jakby rozsadza ramy przyjętego przez reżysera schematu. Jest z trochę innej sztuki. Chapeau bas dla niej.
Można się do woli zastanawiać, czym była dla Moliera kara spadająca w finale na Don Juana. Możliwe, że metaforą, choć chyba jednak nie żartem. Żartuje za to z pewnością Mikołaj Grabowski każąc Schuchardtowi zejść po schodkach w otchłań rodem z burleski, a Sqanarelowi-Nowakowskiej podnieść prymitywny lament z powodu straconej kasy.
Oglądamy świat wyzbyty definitywnie metafizyki. Czy mamy Don Juana żałować jako bojownika o wolność? Czy jednak piętnować go jako obłudnika? Nie mam tu jasności. Nie wiem, czy miał ją Grabowski.
Łódzki „Mizantrop” to z kolei opowieść o ogólnych prawidłach rządzących światem, a nie mglista satyra na polską politykę. Wolę takie podejście. Ale o tym następnym razem.