„Gaz!” Justyny Bilik i Daniela Sołtysińskiego w reż. Marcina Wierzchowskiego w Teatrze im. Fredry w Gnieźnie. Pisze Anna Jazgarska, członkini Komisji Artystycznej 27. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Podobno postać mordercy zawsze pojawia się już w pierwszym tomie akt sprawy. Tylko z różnych powodów zostaje pierwotnie zignorowana. Jest zbyt oczywista, zbyt zwyczajna, za mało znacząca. Tak jest poniekąd z przedstawieniem Marcina Wierzchowskiego w gnieźnieńskim Teatrze im. Aleksandra Fredry. W Gazie! genialny w swej prostocie symbol/abstrakt całego przedstawianego tu świata, wraz z zapisem jego przeszłości i ostrzegawczo-profetyczną wizją jego przyszłości, wskazany zostaje już w pierwszej scenie, kiedy to jedna z bohaterek opowiada apokaliptyczny, sielsko-frenetyczny sen o czasach swojego dzieciństwa. Ale my szybko odrzucamy obraz doszczętnie zniszczonego na skutek gazowego wybuchu domostwa i jego pogrzebanych w nim mieszkańców.
Bo taki tragizm jest rozczarowująco zwykły. Zbyt powszedni, a zarazem zbyt radykalny. My zaś oczekujemy od spektaklu, który rozpoczyna się od thrillerowego trzęsienia ziemi, aby dostarczył nam w dalszych swoich partiach fabularnego napięcia co najmniej na tym samym poziomie.
W inicjalnych fragmentach przedstawienia, skonstruowanych z najlepszym filmowym zacięciem, oglądamy Grażynę Bieńkowską (Zuzanna Czerniejewska), elegancką, emanującą aurą korporacyjnego profesjonalizmu wysłanniczkę koncernu wydobywającego gaz łupkowy. To po ten temat bowiem – zapomniany już nieco, ale wciąż otulony szczelnie aurą mitycznej wręcz tajemnicy – sięga Wierzchowski. Gaz łupkowy. Rodzime złoto, nasz polski skarb. Jeden z wielu punktów pasma potężnych rozczarowań, których ofiarą padło polskie społeczeństwo potransformacyjne usytuowane poza nawiasem największych aglomeracji. Wierzchowski w pierwszych partiach przedstawienia znakomicie odmalowuje specyfikę niewielkiej, naznaczonej sprzecznościami społeczności: zakompleksionej i dumnej, nieufnej z jednej strony, ale z drugiej – łapczywie sięgającej po baśniowo nieprawdopodobne obietnice. Grupka wewnętrznie skulonych mieszkańców i mieszkanek z lękiem, ale i z ekscytacją wysłuchuje oferty „pani Grażyny”, której zwierzchnicy chcą szukać gazu na styku czterech podgnieźnieńskich domostw. Za zgodę na odwiert obiecują horrendalne kwoty. Jest jeden warunek – zgodę muszą wyrazić jednogłośnie wszystkie cztery rodziny.
Pierwsza z trzech części trzygodzinnego przedstawienia Wierzchowskiego jest sugestywną wiwisekcją rodzinnej wspólnoty. Wymagająca bezwzględnie porozumienia, przychodząca z zewnątrz i znienacka oferta jest pretekstem do ujawnienia poplątanych relacji mieszkanek i mieszkańców wsi. Bardzo dobrze napisane przez Justynę Bilik i Daniela Sołtysińskiego rozmowy, co rusz inaczej konfigurujące bohaterów, ujawniają tłamszone latami tajemnice, żale i tęsknoty; pokazują iluzoryczność związków, ich niepewność, umowność podyktowaną społecznymi konwenansami i kulturowymi powinnościami. W tym mikrokosmosie międzyludzkich, bardzo bolesnych momentami zależności my, widzowie, nie jesteśmy jedynie odległymi obserwatorami, ale otrzymujemy, jak w większości przedstawień Wierzchowskiego, status świadka. Najistotniejszym elementem scenograficznym w przedstawieniu jest makieta wsi, w której rozgrywa się akcja spektaklu. Na architektonicznym stole zieleni się trawa, na niej stoją miniaturowe wersje domów, samochodów, wreszcie – figurki reprezentujące bohaterów. Aktorzy co rusz filmują poszczególne elementy makiety, które w intymnym powiększeniu oglądamy na ekranie usytuowanym w głębi sceny. Oko kamery, omiatające bohaterów, ich domy, ich życiową przestrzeń, wdzierające się nieproszone w zakamarki osobistych światów to nasze oko. Wierzchowski daje nam władzę niemal nieograniczoną, ujawnia nam przeszłość i przyszłość przedstawianego świata, obdarza wiedzą, której bohaterowie (na ich własne nieszczęście?) nie posiadają. To my widzimy, że dolne warstwy makiety stanowi kłębowisko żółtych, gazowych rur, umiejscowionych groźnie tuż pod domami bohaterów. Ta dana nam władza ma charakter doskwierająco przekraczający, niewygodny, chwilami zawstydzający. I wytwarza (jak w znakomitym Sekretnym życiu Friedmanów z 2016 roku) poczucie, które najbardziej trafnie, mówiąc o roli widowni, zidentyfikował w jednym z wywiadów sam reżyser: „ta historia jest dla ciebie, a może i o tobie”.
Druga część przedstawienia realizuje fantazmatyczny scenariusz, który wstydliwie uplotła zbiorowa wyobraźnia bohaterów: „co by było gdyby”. Fantastycznej treści odpowiada zaskakująca forma, Wierzchowski bowiem układa tę część na wzór socrealistycznego musicalu. Bohaterowie tańczą zbiorowe, naiwne ruchowo choreografie, wyśpiewując częstochowskimi rymami opowieść o własnej chwale. Tę utopijną wizję przynoszącego bezwzględne szczęście bogactwa bardzo szybko podważają niepokojące informacje, które dziurawią beztroski krajobraz podgnieźnieńskiego Eldorado. Martwe ryby i ptaki, woda zmieniająca kolor – opętana przymusem chocholego tańca społeczność nie chce usłyszeć pojedynczych głosów, wypiera znaki nadciągającej katastrofy. Tak, jak od zawsze je wypierała. Na poziomie psychologicznym ta realizacja życzeniowego scenariusza udowadnia, że bogactwo nie uleczy toczących społeczność infekcji. Nie zmieni skłonności do trywializowania i unieważniania krytycznych, ujawniających nieszczerość głosów; nie wytrąci bohaterów z przeświadczenia o nadrzędności tego, co znane, a więc pozornie bezpieczne.
Trzecia, najbardziej przejmująca część przedstawienia Wierzchowskiego rozgrywa się w apokaliptycznym świecie „po katastrofie”. Scenę spowija ciemność, w której kłębi się dym, a aktorzy w kostiumach przypominających chroniące przez radioaktywnością kombinezony poruszają się chaotycznie z latarkami w dłoniach. Tę przestrzeń czytać można jako wielopoziomowy ekwiwalent przedstawianego w spektaklu świata, koncentrujący w sobie wszystkie wymiary opowiadanej rzeczywistości i jej bohaterów. A zarazem można widzieć w niej akt totalnego w swoim wymiarze regresu – wejścia bohaterów w świat pierwotnych dla łączących ich relacji uczuć i znaczeń, z którym wszystko dopiero się wykluje. Błądzenie po zgliszczach z latarką w dłoni to jakby dziecięce wejście do zrujnowanego wybuchem gazu domu Tokarzewskich, sąsiadów, którzy zginęli w katastrofie lata temu, a których dom-mogiła był/jest dla mieszkańców wsi profetycznym, ale niedostrzeganym znakiem ich własnych losów. To przestrzeń łączące opozycyjne obszary znaków i znaczeń: krajobraz ostatecznej, permanentnej ruiny, a zarazem (być może) zgliszcza gotowe na nową jakość, na świadomą, uważną odbudowę wspólnoty.
Przedstawienie Marcina Wierzchowskiego lokuję w ścisłej czołówce najważniejszych spektakli tego dziwacznego, przerywanego kolejnymi lockdownami sezonu teatralnego. To przede wszystkim rzecz bardzo dobrze skonstruowana, w odpowiednich partiach niepodważalna psychologicznie, w innych zaskakująca interpretacyjną metodą, w jeszcze innych – poruszająca wieloaspektowością ujmowania wiodącego tematu. Którym jest szeroko rozumiane pojęcie rodziny oraz powiązane z nią zagadnienia winy, kary i odkupienia. Nie sposób oczywiście nie dostrzegać tutaj też uniwersalnego ostrzeżenia, które Wierzchowski nadpisuje niejako nad losami poszczególnych bohaterów – chodzi o degradację świata naturalnego w rozumieniu globalnym. Na tę interpretacyjną różnorodność dzieła Wierzchowskiego składają się oczywiście świetnie współgrające wzajemnie, przemyślane i błyskotliwe w swoim kształcie poszczególne składniki teatralnej rzeczywistości: od jej literackich fundamentów począwszy (bardzo dobry tekst duetu Bilik/Sołtysiński), przez symboliczną i funkcjonalną zarazem scenografię (Katarzyna Minkowska), niepokojącą, świetnie skomponowaną warstwę muzyczną (Anna Stela, Kamil Tuszyński), na galerii aktorskich kreacji skończywszy. Aktorski zespół Gazu! – Marcin Bartnikowski, Marcin Bikowski, Zuzanna Czerniejewska, Paweł Dobek, Maciej Hązła, Wojciech Kalinowski, Michał Karczewski, Roland Nowak, Martyna Rozwadowska, Iwona Sapa, Anna Stela, Joanna Żurawska – to zarazem przemyślana praca zespołowa i seria bezsprzecznych jakości indywidualnych, autonomicznych, ale i synchronicznie rezonujących na siebie wzajemnie. To dzięki nim finałowa prośba, parafrazująca poniekąd przywoływane często w niepewnych czasach pandemii słowa Piny Bausch („Dance, Dance, otherwise we are lost”), wybrzmiewa głośno, rozpaczliwie, a jednocześnie pełna jest szczerej nadziei.
Justyna Bilik, Daniel Sołtysiński GAZ! Reżyseria: Marcin Wierzchowski, teksty piosenek: Justyna Bilik, scenografia i kostiumy: Kasia Minkowska, muzyka: Anna Stela, Kamil Tuszyński, choreografia: Jakub Lewandowski, reżyseria światła: Marek Kozakiewicz. Premiera w Teatrze im. Fredry w Gnieźnie 13 marca 2021.