Mowa tu będzie o recenzji Łukasza Drewniaka W Afryce Arktyki ("Przekrój" 2007 nr 41) z przedstawienia Peer Gynta w reżyserii Pawła Miśkiewicza w Teatrze Dramatycznym w Warszawie - pisze Robert Kozela w Dekadzie Literackiej.
Prawdopodobnie większość czytelników "Przekroju", o ile nie są absolwentami filologii, o Peer Gyncie nigdy nie słyszała, mimo to recenzent nie zniża się do udzielenia im potrzebnego minimum informacji, lecz zaczyna od opisu dekoracji Barbary Hanickiej - jest nią "muzealna sala historii naturalnej". Jaka jest funkcja tego pomysłu inscenizacyjnego - z recenzji wywnioskować jednak nie można, podobnie jak nie wiadomo, dlaczego czterech z pojawiających się na scenie pięciu mężczyzn jest łysych, a piąty jest włochaty, "co pewnie ma jakieś symboliczne znaczenie" - sugeruje autor, ale jakie to znaczenie, tego nie zdradza. Pisze tylko, że stanowią oni "deropag" (sic!, zamiast "areopag") "życiowych eksperymentatorów", "przegranych Doświadczyńskich" (dlaczego akurat Doświadczyńskich - trudno zgadnąć, przygody życiowe bohatera powieści Krasickiego kończą się szczęśliwie). "Nie przypadkiem wszyscy mają na imię Peer" - zaznacza dalej tajemniczo Drewnia