„Do piachu” Tadeusza Różewicza w reż. Kazimierza Kutza w Teatrze Telewizji. Pisze Piotr Zaremba w tygodniku „Sieci”.
"Bezwzględna próba demitologizacji niepodległościowego podziemia w czasie drugiej wojny, a także bezlitosna polemika z romantyczną wizją walki" -takim entuzjazmem „Gazeta Wyborcza" zaanonsowała powtórkę „Do piachu" Tadeusza Różewicza w TVP1. Kazimierz Kutz wystawił tę sztukę w 1990 r. w Teatrze Telewizji. Pamiętałem spektakl i wrzawę wokół niego. I jak go wtedy broniłem, tak nadal bronię, bo w moim odczuciu to nie o demitologizację tu chodzi.
Co ciekawe, ten dramat, opisywany jako „pamflet na Armię Krajową", latami blokowała PRL-owska cenzura. W 1979 r. pozwolono go wystawić Tadeuszowi Łomnickiemu w Teatrze na Woli. Oprotestowali go kombatanci, wtedy już tradycja AK-owska była do pewnego stopnia uznawana za część oficjalnej spuścizny przez PRL. Sam autor, dawny partyzant AK, chciał jej zdjęcia z afisza. Po raz drugi Kutz zrobił ją dla telewizji po przełomie i straci!łposadę szefa krakowskiego ośrodka jako autor „antypatriotycznej prowokacji". „Do piachu" zwalczały środowiska prawicowe.
Zaczyna się szokująco. Partyzancki watażka Marek (fenomenalny Jan Nowicki) wygłasza pijackie tyrady. Przyznaje się do brzydkich czynów, zarazem jako polski pan kłoni głowę przed chłopami-partyzantami. Potem zapatrzony w niego parobek Wałek (wielka rola Piotra Cyrwusa) idzie z Markiem rabować plebanię, dochodzi do gwałtu. Marek i jego kompan Bury dezerterują, za to Wałkowi grozi kara śmierci. Mamy do czynienia z okrutnym mechanizmem. Tylko jak inaczej coś takiego załatwić w wojennych realiach?
Drugim wątkiem jest życie codzienne oddziału AK. Z celnymi obserwacjami politycznymi. Oglądamy pogadankę podchorążego o pseudonimie Kiliński (Jakub Ulewicz). Dość mechanicznie potępia on nadchodzący komunizm. Zarazem jest lewicowcem popierającym reformę rolną, nie chce bronić interesów ziemian. I to prawda, londyńskie podziemie w 1944 r. szło w lewo, społeczna zmiana nastąpiłaby i bez komunistów. Podobne jest podejście Komendanta, chłopskiego syna, ciepło zagranego przez Jerzego Trelę. Odrzuca on sugestię wymuskanego oficera NSZ, aby stworzyć odrębną latrynę dla oficerów, by zwiększyć dystans między nimi a żołnierzami. Oto żywa historia, nawet jeśli trochę przerysowana.
„Są brudni, śmierdzący, bardziej podobni do zwierząt" - tak opisuje przedstawionych partyzantów zajawka TVP. Czy rzeczywiście? Komendant mówi: „Ci ludzie mają dużo wrodzonej godności i taktu". Ta sztuka pokazywała coś, co było niewygodne dla komunistów: leśne oddziały AK były chłopskie, ludowe. W lesie nie dało się pięknie pachnąć, rozmowy też mogły być niepiękne, oglądamy ludzi prostych w niecodziennym położeniu. Ale oglądamy ich także podczas pięknie namalowanej mszy świętej. Prawda, Kutz zderza ją z brudną codziennością. Ze sraniem w latrynie, co także oburzało. Z obrzyganym przez Marka gramofonem z pierwszej sceny. I z okrucieństwem wojennego mechanizmu, który każe rozstrzelać Wałka. Ten chłopiec nigdy nie powinien trafić do partyzantki. Tylko jaka na to rada?
Rozumiem, że AK-owscy kombatanci obawiali się odmitologizowania swojej walki, bo jej legenda jawiła się jako odtrutka na komunistyczne zakłamywanie historii. Różewicz, unikający starć z PRL, nie rozumował takimi kategoriami. Ten problem stawał nawet mocniej u progu wolnej Polski. A jednak nie widzę w tym wybitnym przedstawieniu plucia na patriotyczne wartości. Widzę prawdę, trudną, bo ciężej się utożsamiać z takimi partyzantami, zwłaszcza patrząc z wygodnego fotela. Ale rację ma Komendant: ci chłopscy synowie zachowali godność. Wystarczy zrozumieć kontekst. I wsłuchać się w poezję Różewicza, przywołaną głosem Treli. Tym ludziom wojna zabierała ojców, matki, braci. To, a nie piękno męskiej przygody, było ich racją.