Oglądając "Nefes" widziałam wielki hołd złożony przez Pinę Bausch jej zespołowi, ba, każdemu tancerzowi z osobna, bo każdy lub prawie każdy miał swoje małe-wielkie przedstawienie w tych trzech kipiących tańcem godzinach. W każdym ich ruchu zapisała się wypracowana wspólnie metoda wyrażania i docierania do prawdy o człowieku poprzez sekwencje ruchów właśnie, poprzez taniec. Z całą powagą tego zadania, skupieniem i szacunkiem dla tego, co wspólnie się tworzy i z kim tworzy - o spektaklu zatańczonym po śmierci Piny Bausch na wrocławskim festiwalu "Swiat miejscem prawdy", pisze Beata Stasińska w portalu dwutygodnik.strona kultury.
Przedmieścia Wrocławia w ścianie deszczu, który na kwadrans ustąpił miejsca bijącemu w maskę samochodu gradowi. Próbujemy nadrobić spóźnienie, wrzucamy torby do hotelowego pokoju i biegniemy podwórkami do opery. Zatrzymuje nas sms z Warszawy: Pina Bausch nie żyje. Pod wrocławską operą tłum czeka na decyzję zespołu Tanztheater. Otwarte w ostatniej chwili drzwi nie budzą radości ani nawet ulgi; raczej niepewność, by nie powiedzieć - wątpienie w to, co za chwilę może się stać. Niektórzy przyglądają się tancerzom z niezdrową ciekawością zmieszaną z troską o to, czy i jak się potoczą te trzy godziny na scenie. Otwarta przestrzeń i ascetyczna scenografia sugerują, że w tym przedstawieniu to tancerze, czy - jak powiedziałaby Pina Bausch - tańczący ludzie (bo nie lubiła profesjonalnych tancerzy) są najważniejsi. Pierwsze taneczne etiudy "Nefes" zapraszają do znanego nam świata ról i masek, jakie kobiety i mężczyźni przybierają, by