Tygodniowy pobyt w Czechach może dać Polakowi sporo do myślenia. Czy jednak pomaga mu nabrać dystansu do siebie? Pisze Jan Bończa-Szabłowski w „Rzeczpospolitej”.
Okazją do bliższego przyjrzenia się braciom Czechom był tegoroczny kongres Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych AICT/IACT w Brnie. Byłem tam jednym z trójki gości z Polski jako wiceprezes polskiej sekcji tej organizacji. Czechom zależało, by tegoroczna edycja odbyła się u nich, bo chcieli zwrócić uwagę na 100-lecie śmierci swego wybitnego pisarza Franza Kafki oraz 200-lecie urodzin swego nie mniej wybitnego kompozytora Bedricha Smetany. Świadomość, że Kongresowi patronuje Kafka ze Smetaną, przybysza z Polski od razu wprowadza w dobry nastrój.
Swojsko wyglądało też menu, gdzie codziennie na obiad serwowano kotlety schabowe. Dobrego nastroju nie zakłócił nawet fakt, że zaraz po zameldowaniu w hotelu skierowano nas do... więzienia. Tam bowiem rozgrywał się pierwszy spektakl pt. „Ženy, držte huby!", czyli „Kobiety, zamknijcie się". „Spacer z hotelu zajmie państwu 20 minut, prawie tyle samo, co podróż komunikacją miejską, więc polecam spacer, będzie zdrowiej", napisała w mailu do uczestników odpowiadająca za komunikację pani (nomen omen) Furmankova. Nazwiska, które dotychczas układały się w pewną logiczną całość, nie świadczą wcale, że język polski i czeski są tak do siebie podobne, jak mogłoby wynikać choćby ze sławnej reklamy piwa Kozel. Po „czerstwym chlebie", który w Czechach znaczy coś przeciwnego niż w Polsce, widać to najlepiej. Od dawna uważam, że nie tylko Czesi, ale też ich język uczą nas dystansu do świata. Prosty przykład: czułem, że częste chodzenie do teatru może wydawać się komuś czymś dziwnym, ale dopiero Czesi postawili kropkę nad „i", mówiąc, że widz w teatrze to „divak w divadle". Uświadomiłem więc sobie, że jednak jestem dziwakiem średnio cztery razy w tygodniu.
Czesi śmieją się z języka polskiego, że jest bardzo szeleszczący. Nas zaś śmieszą ich wszelkie zdrobnienia i feminatywy. Te ostatnie już chyba coraz mniej, bo jeśli przyjrzeć się tendencjom języka polskiego, widać wyraźnie, że takie czeskobrzmiące określenia, jak dyrektorka, ministerka czy premierka, mogą wejść na serio do codziennego języka.
Doceniając gościnność Czechów jako organizatorów Kongresu, trzeba dodać, że językiem oficjalnym był, jak zawsze, angielski. I tu dopiero się zaczęło, bo w Brnie język Szekspira przyjmował wyjątkowo dziwne brzmienia, zwłaszcza w wykonaniu Wietnamczyków, Chińczyków czy Koreańczyków.
Kongres był oczywiście pełen dyskusji na temat światowego teatru. W roku Kafki w żadnym teatrze w Brnie nie grali akurat jego utworów. Ja natomiast zawiozłem referat o jego polskim „krewnym", Brunonie Schulzu. Prezes polskiej sekcji AICT/IACT dr Tomasz Miłkowski był jednym z bardziej aktywnych uczestników spotkań, a o naszym teatrze ma naprawdę wiele do powiedzenia. Dla mnie najważniejsze były rozmowy w kuluarach. Radość, że pytając nas o teatr polski, wciąż przywoływano takie nazwiska, jak Grotowski, Kantor, Jarocki czy Lupa. Cieszyła popularność Warlikowskiego.
Kilkakrotnie podczas pobytu w Brnie pojawiło się też nazwisko Holoubek, niestety nie w kontekście teatralnym. Tak bowiem nazywa się producent parkowych koszy na śmiecie. W logo oczywiście mały gołąbek (ten z serii ptaków brudzących, nie brodzących), po czesku właśnie Holoubek.
Podziwiałem Czechów za ich dystans do świata. W Brnie poznałem dramaturga Teatru Narodowego, Milana Šotka, który do dziś tworzy teksty kabaretowe. Czując słowiańską więź z braćmi Czechami, namówiłem ich, żebyśmy mimo językowych pułapek mówili w swoich językach, a angielskim posługiwali się, gdy pojawią się kłopoty ze zrozumieniem. Żeby wprowadzić w dobry nastrój, przypomniałem, że słynny francuski reżyser Costa Gavras, ekranizując „Małą apokalipsę" Tadeusza Konwickiego, zaangażował do niej sporo polskich aktorów, ale do głównej roli polskiego pisarza nikt nie pasował mu tak, jak słynny czeski literat, scenarzysta i reżyser Jiří Menzel. Moi czescy rozmówcy nie byli tą opowieścią zaskoczeni i opowiedzieli dowcip o Polakach: „Polak to taki Rosjanin, któremu wydaje się, że jest Francuzem".
Poczułem, że piwo, które właśnie piłem, nabrało nieco cierpkiego smaku. Ale cierpliwie dopiłem do końca.