EN

20.01.2025, 15:04 Wersja do druku

Dickens zdekonstruowany? „Opowieść wigilijna” inna niż zwykle

„Opowieść wigilijna” Charlesa Dickensa w reż. Wojciecha Czerwińskiego w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Piotr Zaremba w „Polska Times”.

fot. Karolina Jóźwiak

Czy możliwa jest „Opowieść wigilijna” bez zbawienia Ebenezera Scrooge’a? Teatr Polski proponuje taką wersję. Poza wszystkim dostajemy spektakl efektowny plastycznie i pełen wspaniałej muzyki Piotra Łabonarskiego.

Długo się zbierałem do pisania o jednym z najdziwniejszych spektakli minionego roku. To „Opowieść wigilijna”, teatralna adaptacja sławnego opowiadania wiktoriańskiego moralisty i krytyka ówczesnego społecznego ładu Charlesa Dickensa. Wystawił to mający ostatnio dobrą passę Teatr Polski w Warszawie.

Utwór powstał w roku 1843. W programie teatralnym autor scenariusza spektaklu, dyrektor artystyczny Teatru Polskiego, Janusz Majcherek przypomniał w rozmowie z liberalnym księdzem Alfredem Wierzbickim, że motyw wydania opowiadania był prozaiczny. Dickens chciał spłacić karciany dług.

Siła archetypu

Zarazem to jeden z popularniejszych motywów fabularnych, i tu się waham, kultury wysokiej czy popkultury. Chyba nie da się tego rozgraniczyć. Tekst jest smacznie napisany, ale prościutki, adaptacje szły w uproszczeniach często jeszcze dalej. Według Wikipedii to ulubiony temat filmowy. Podobno powstało 120 filmów o tym tytule, w co aż trudno uwierzyć. Po raz pierwszy przerabiano historię na język obrazu w kinie niemym, w roku 1908. Trudno zapomnieć takich wybitnych odtwórców roli Ebenezera Scrooge’a jak Albert Finney (wersja z roku 1970) czy Jim Carrey (film Roberta Zemeckisa z roku 2009). Coś w nim musi być, skoro się do niego tak chętnie wraca.

Co? Z jednej strony drapieżny pazur antykapitalistyczny. Wspomniany Scrooge to archetyp skąpca i egoisty odwracającego się plecami od świata, szczególnie od ludzi biedniejszych niż on. Z drugiej, mamy religijny wątek nawrócenia pod wpływem wizyt duchów w Wigilię. W ostatnim czasie coraz mniej oczywisty z uwagi na postępującą laicyzację. Ale zawsze można go uznać za metaforę.

Co do teatru sięgał on po temat równie chętnie. Brytyjski – niemal nieustannie. Z polskim teatrem rzecz jest nieco bardziej skomplikowana. Były dwie inscenizacje międzywojenne, ale następna dopiero w roku 1988, w Teatrze Ludowym w Krakowie. Możliwe, że w PRL jakąś blokadą była otwarcie religijna natura opowiadania. Ale w sumie mamy 36 polskich spektakli o tym tytule. Warto jednak dodać, że znaczna ich część to wersje dla dzieci, często wystawiane przez teatry lalkowe. „Opowieść wigilijna” bywała też żelazną pozycją repertuarową wielu teatrów szkolnych i młodzieżowych.

Ta z Teatru Polskiego z pewnością nie jest przeznaczona dla dzieci. Wystawiona tuż przed świętami, doczekała się niewielu recenzji. A jeśli się już pojawiły, to były nacechowane (przynajmniej niektóre) dezorientacją.

Charakterystyczny był opis spektaklu na blogu Teatr Varia, złożony głównie ze znaków zapytania i wyrazów zdziwienia. Autor, znany mi Jacek Mroczek, nie pojmuje gigantycznej zwłoki w rozpoczęciu akcji, kiedy na początku przedstawienia wpatrujemy się przez wiele minut w tkaninę tańczącą nad sceną. Dziwi się, że postaci mające symbolizować afirmację świąt są ponure i niemal agresywne, jak Fred, siostrzeniec Scrooge’a (w tej roli chwalony przeze mnie ostatnio permanentnie Paweł Krucz). Pyta, dlaczego Scrooge siedzi przy stole na którym jako wigilijna kolacja podany jest na półmisku … łabędź. Wreszcie nie akceptuje scenografii: jedna z piętrzących się na scenie konstrukcji kojarzy mu się ze stacją metra. Zwykle sprzyjający inscenizacyjnym nowinkom, Mroczek woli po powrocie do domu czytać spójny i logiczny literacki oryginał.

Rafał Turowski, będący skądinąd raczej na tak, pisze z kolei o „dekonstrukcji Dickensa”. Hmm. Dodałbym uwagę, że cała rzeczywistość z tej scenicznej opowieści jest jakby zdeformowana. Dotyczy to także, a może zwłaszcza pozytywnych w intencji Dickensa postaci, nie tylko Freda czy pracującego dla Scrooge’a kancelisty Boba Cratchitta ( w tej roli Krzysztof Kwiatkowski, nazwany tu Pomocnikiem). Nawet przychodząca po datki na biednych Kwestarka (Katarzyna Skarżanka) jest wzorcowo groteskowa.

Jaki to ma sens? Czy jest to rzeczywistość zdeformowana toksycznym spojrzeniem na świat samego Scrooge’a? On z kolei w wykonaniu niezawodnego Szymona Kuśmidra jest mało przerysowany, za to dziwnie milczący i wycofany. To by potwierdzało moje domniemanie, że oglądamy wszystko jego oczami.

Finał bez odkupienia

Nieliczni recenzenci nie zmierzyli się jednak tak naprawdę z największym wywróceniem historii na opak. Co najwyżej o nim wspomnieli. Jest to przewrotka tym dziwniejsza, że w rozmowie wydrukowanej w programie Janusz Majcherek ustala z księdzem Wierzbickim, po dłuższej rozmowie na temat natury Bożego Narodzenia, że tematem „Opowieści” jest metanoia, czyli przemiana, można rzec: nawrócenie. Tymczasem zakończenie tego przedstawienia jest inne. Nawet jeśli Scrooge dojrzewa do przemiany, to jej owoców nie zazna.

fot. Karolina Jóźwiak

Powtórzę, że Majcherek występuje jako autor scenariusza. Ale twierdzi, że to co oglądamy, to „bardzo osobista” wizja reżysera. To Wojciech Czerwiński, aktor Teatru Polskiego, grający zresztą w spektaklu małe role. Jak rozumiem, to on tak zdecydował: nie będzie odkupienia.

Wywołuje to we mnie mieszane emocje. Bo z jednej strony owa przemiana Scrooge’a pod wpływem strachu przed potępieniem zawsze wydawała mi się zbyt łatwa i zbyt schematyczna. Co ona jest warta, gdy bohaterowi pozwala się zajrzeć do piekła, choćby pokazując mu straszny los jego zmarłego wspólnika Marleya. Z drugiej jednak, z niewielkiego opowiadania odpada jego znacząca część. Ma to konsekwencję dramaturgiczną, drepczemy w miejscu i nie możemy się nawet dziwić przestojom akcji. Wreszcie zaś, czy można wystawiać archetypiczny tekst Dickensa z tak kompletnym podważeniem owego archetypu?

Wspomnijmy jeszcze o innych zmianach. Dialogi zostały znacznie okrojone. Chwilami mamy wrażenie oglądania niemal pantomimy. Niektóre sceny straciły przy tej okazji swoją czytelność. Prowadzony przez Ducha Minionych Świąt (Marta Alaborska), Scrooge trafia do miejscowości, z której pochodzi, ogląda bawiących się ziomków. Ale kim tak naprawdę był w jego życiu malowniczo zagrany przez samego Czerwińskiego pan Fezziwig, przewodzący tej gromadzie? Trudno się dowiedzieć, o ile nie sięgnie się do opowiadania.

Pozostała choćby muzyka

Czy to oznacza, że będę tylko narzekał? Niekonieczne. Bo owe poszatkowane, nawet ściśnięte sceny mają chwilami jakiś surowy urok. Stają się malowniczymi, niemal plastycznymi kompozycjami pośród dekoracji Marty Zając, które mnie nie kojarzyły się z metrem. Bo nawet jeśli nie wszystko mi się tu składało, poczułem kawałeczek grozy, jak ktoś podprowadzony niemal do przedsionka piekła.

Aktorzy zostali tu potraktowani mniej jako nosiciele bardziej złożonych charakterów, bardziej jako elementy tych kompozycji. Czasem dało to efekt zaskakujący, jak w przypadku Anny Dzieduszyckiej, aktorki niewielkiego wzrostu, sławnej z roli w filmie „Sukienka” Tadeusza Łysiaka, kandydującego do Oscara. Ona tu prawie nic nie mówi, a przecież czujemy i przeżywamy jej obecność, kiedy prowadzi Scrooge’a poprzez ciemne przestrzenie.

Skądinąd wszyscy z obsady, których wymieniłem i których nie wymieniłem, złożyli się na ten mroczny, niezwykły klimat. I dziwaczny Siostrzeniec Krucza i oba duchy – poza Martą Alaborską Irmina Liszkowska, i Pomocnik w wykonaniu Kwiatkowskiego i jego rozpaczliwie protestująca przeciw losowi biedaków żona Marty Wiejak. Dorzuciłbym piękną, choć jedynie mówioną kwestię Siostry Scrooge’a, oddaną ze szlachetną precyzją przez Dorotę Bzdylę, oraz wejście na scenę Michała Kurka jako znakomicie rapującego Kolędnika, który nie może się spodobać mizantropicznemu skąpcowi.

Czy to wszystko zostało przeniesione w czasie, skoro mamy nawet rapera? Tak, chociaż kostiumy Jany Krynickiej są trochę uniwersalne. Za to najważniejszą może kwestię zostawiłem sobie na koniec.

Wszystkie spowolnienia czy wręcz zatrzymania akcji o tyle mi nie przeszkadzały, że wypełniała je w dużej mierze muzyka Piotra Łabonarskiego. Słyszałem jego magiczne sztuczki wiele razy. W samym Teatrze Polskim nadawał szalone tempo „Tangu” Mrożka w inscenizacji swego brata Wawrzyńca Kostrzewskiego, ale i epatował uroczą kakofonią akompaniując „Domowi Otwartemu” Bałuckiego i Krystyny Jandy.

Tu jednak, mam wrażenie, przeszedł samego siebie. Ta jego elektroniczna muzyka ma tyle barw, tyle tonów, tyle odmiennych klimatów, że musiałbym pójść na przedstawienie drugi raz, żeby sobie to wrażenie jakoś usystematyzować.

Nawet gdyby nic więcej się tam na scenie nie zdarzyło, dla tej muzyki trzeba by uznać spektakl za choćby połowiczny sukces. A przecież coś się jednak zdarzyło. Zdumiewająco powściągliwy Szymon Kuśmider (niedawno czarował nas swoim ekspansywnym

Falstaffem w szekspirowskiej „Historii Henryka IV”) gdzieś nas jednak zaprowadził. Po drodze było trochę niedosytu, trochę niekomunikatywności. Ale nie odwracałbym się plecami od tego spektaklu.

Tytuł oryginalny

Dickens zdekonstruowany? „Opowieść wigilijna” inna niż zwykle

Źródło:

„Polska Times”

Link do źródła

Autor:

Piotr Zaremba

Data publikacji oryginału:

20.01.2025