Teatr publiczny w rozumieniu Klaicia to nie jest teatr "repertuarowy" ani "narodowy", tylko teatr, który spełnia konkretne postulaty społeczne - o książce "Gra w nowych dekoracjach. Teatr publiczny pomiędzy rynkiem a demokracją" pisze Ewa Guderian-Czaplińska w Dialogu.
Wydana u nas dwa lata temu książka Frederica Martela "Theater. O zmierzchu teatru w Ameryce" wcale nie mówiła o zmierzchu teatru w Ameryce. Owszem, pierwsza jej część bardzo szczegółowo opisywała niszczący wpływ kapitalistów z Broadwayu na wszystko i wszystkich (aktorzy się sprzedają, publiczność głupieje, sceny off i off-off pozwoliły się pożreć i skorumpować - i tylko firma Disney zaciera ręce), ale za to część druga książki, zatytułowana Opór, pokazywała, jak radzą sobie teatry, którym jednak zależy na pozostaniu teatrami, a nie przedsiębiorstwami pomnażającymi zyski, i które widzą w swojej działalności społeczny sens, a nawet misję. Takimi miejscami oporu stały się "community theaters", teatry uniwersyteckie, teatry zakładane przez dyskryminowane grupy społeczne, czy wreszcie teatry współdziałające z innymi zespołami w rozwijających się wielokierunkowo centrach kultury. Czyli z grubsza biorąc wszystkie teatry niekomercyjne.