W dniach 15-19 listopada w Mazowieckim Instytucie Kultury w Warszawie odbędzie się 18. edycja Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Opowiadania „Przekazać dalej”, nad którym e-teatr sprawuje patronat medialny.
Jednym z najważniejszych festiwalowych wydarzeń będą występy Dana Yashinsky'ego z Kanady - światowej sławy opowiadacza, pisarza i animatora społecznego. Dan jest współzałożycielem Storytellers School of Toronto i jest jedną z najważniejszych postaci, które przyczyniły się do odrodzenia sztuki opowiadania w Kanadzie. Na tegorocznym Festiwalu Dan zaprezentuje spektakl „Jak serce przyszło na świat i inne historie do zatańczenia” z udziałem Annemarie Cabri – tancerki i choreografki, związanej z Narodowym Baletem Kanady (17 listopada, godz. 19.00).
O Danie Yashinskym opowiada Beata Frankowska z Grupy Studnia O.
JAK SERCE PRZYSZŁO NA ŚWIAT
Spośród wielu opowiadaczy i opowiadaczek, których spotkałam na swojej drodze, których opowieści miałam szczęście słuchać i od których mogłam się uczyć sztuki opowiadania, dziś wybieram Dana Yashinsky'ego z Kanady. Dlaczego? Może po prostu najwięcej mu zawdzięczam? A może dlatego, że udało nam się zadzierzgnąć szczególną nić porozumienia? Czerwoną nić opowieści.
Walia, 2012 rok. W oddali o skały rozbijają się fale oceanu. W zasięgu wzroku kamienny, średniowieczny zamek, niczym Hoghwarth z Harry’ego Pottera. Rozległe, zielone błonia i setki ludzi – niektórzy leżą, inni siedzą, wszyscy słuchają. Opowiada Dan Yashinsky, opowiadacz z Kanady. W ręku nieodłączny, jak się później okaże, mikrofon. Z daleka niepozorny, opowiada swobodnie, dygresyjnie, z pozoru nawet niedbale, jednak niemal natychmiast nawiązuje intymny kontakt z każdym z nas z osobna. Na gitarze towarzyszy mu nowojorski muzyk Brian Katz, który łączy jazz i chasydzkie nigguny w jedną niepowtarzalną całość. Jesteśmy na Międzynarodowym Festiwalu Opowiadania „Beyond the Border” w ramach międzynarodowego programu M.Y.T.H.O.S. W gronie młodych opowiadaczy z całej Europy eksperymentujemy z formą multilingual storytelling i średnio nam to wychodzi. Ale odłóżmy nasze eksperymenty na bok, posłuchajmy Dana.
Pani Trude i co było dalej
Europa właśnie obchodzi rok braci Grimm (mija dwieście lat od wydania pierwszego zbioru ich baśni). Moja uwaga podczas wielogodzinnego słuchania przypływa i odpływa, gdy nagle przytomnieję. Dan opowiada jedną z tych baśni Grimm, która zawsze leżała mi na sercu, by nie powiedzieć, na wątrobie. O dziewczynce, która była taka ciekawa, że mimo zakazu rodziców wybrała się sama do lasu, by spotkać Panią Trude. W dotychczasowych polskich przekładach Pani Trude była zastępowana słowiańską Babą Jagą, dopiero ostatnia tłumaczka Eliza Pieciul-Karmińska przywróciła tej postaci jej właściwe imię[1]. A więc Pani Trude w wersji Dana siedzi w bujanym fotelu i spogląda leniwie na śnieżnobiały ekran telewizora, w którym już dawno wyłączono wszystkie programy, gdy do drzwi puka dziewczynka. Dziewczynka widzi Panią Trudę w jej właściwej, ognistej postaci. Jest dociekliwa, chce wszystko wiedzieć, zadaje pytania jak Mądra Wasylisa z rosyjskiej baśni. Pani Trude cieszy się, że dziewczynka przyszła: „Czekałam na kogoś takiego!” Po czym zamienia ją w polano i wrzuca do ognia: „Nareszcie zrobiło się tu jasno!”. U Grimmów w tym momencie baśń, jako przestroga dla zbyt ciekawskich dziewczynek, się kończy, ale u Dana opowieść dopiero się rozpoczyna. Bo oto z płomieni wylatuje mały, złoty ptaszek i zaczyna krążyć nad głową Pani Trude, a ta mówi skrzekliwym głosem wszystkich wiedźm: „Jeśli chcesz na powrót stać się dziewczynką, musisz opowiedzieć mi historię, ale taką historię, której nie znam”. Mały ptaszek frrrr, wylatuje przez komin i zaczyna krążyć nad ziemią. Słyszy wiele głosów, szeptów, opowieści: to drzewo, kamień, kwiat, chmura, ziarenko piasku, źdźbło trawy opowiadają swoją historię. Ptaszek lata i słucha, słucha i lata, a kiedy jego małe serduszko jest pełne pięknych opowieści, powraca do domku Pani Trude, siada na poręczy fotela i zaczyna opowiadać. Opowiada, opowiada, a Pani Trude słucha, słucha, kiwa głową. Kiedy ptaszek kończy, Pani Trude śmieje się szeroko śmiechem wszystkich wiedźm: „Bardzo to wszystko piękne, ale tak się składa, że ja znam wszystkie te historie, w końcu jestem bardzo, bardzo stara. A ty masz mi opowiedzieć historię, której nie znam”. Ptaszek milczy, długo siedzi w ciszy, aż w końcu podejmuje ostatnią próbę i zaczyna opowiadać: „Była sobie dziewczynka,, która była bardzo ciekawa. Niektórzy nawet powiadają, że była zbyt ciekawa. Ale czy można być zbyt ciekawą...?
Opowieść Dana się kończy, a my wszyscy siedzimy długo w ciszy, nagle w przedziwny sposób razem; wiemy, że dziewczynka została odczarowana, ponieważ opowiedziała swoją własną historię.
Gadający kijek, Telling Bee i nieznośny Frankie
Dan Yashinsky to człowiek-instytucja, „latający opowiadacz”, który opowiada i uczy opowiadać od ponad trzydziestu lat. Współtwórca festiwalu opowiadania w Toronto, założyciel szkoły dla opowiadaczy. W jego rodzinnym mieście można go spotkać niemal wszędzie: w bibliotekach, szkołach, więzieniach, szpitalach, w radiu, podczas prowadzenia kręgu opowieści w ramach cotygodniowych spotkań miejskich „One Thousand and One Friday Nights of Storytelling”. Jego opowieści są znane na całym świecie, od Kanady, Ameryki, przez Europę, Azję i Australię. Gdybym miała jednym słowem określić artystyczną, animacyjną, społeczną, więziotwórczą działalność Dana, użyłabym słowa „w s p ó l n o t a”.
Podczas kolejnego występu w Walii Dan trzymał w dłoni pokaźnych rozmiarów gadający kijek, cały obleczony tasiemkami, dzwoneczkami, cekinami, trochę jak z bazaru staroci lub z kuferka skarbów małej dziewczynki.
Nie raz i nie dwa będzie oddawał szacunek dla swoich nauczycieli i nauczycielek, wywodzących się z Pierwszego Narodu – rdzennych Amerykanów. To od nich pobierał pierwsze nauki, co to znaczy być opowiadaczem (pamiętna rozmowa telefoniczna z tradycyjną indiańską opowiadaczką Alice Kane, która na prośbę Dana, że chciałby się od niej uczyć opowiadania, zapytała: „Czy jesteś aktorem?” „Nie – odparł Dan. – Studiuję socjologię i literaturę”.” „Uff – usłyszał w słuchawce. - To dobrze. Aktorzy są najgorsi. Przesłaniają sobą historię, a to historia ma być na pierwszym planie”). W indiańskich tradycjach gadający kijek spełnia funkcję więziotwórczą; ten, kto trzyma go w dłoni, ma głos i wszyscy go słuchają.
Talking stick stał się również nieodłącznym elementem autorskiego projektu edukacyjnego „Telling Bee”, który Dan stworzył dla szkół i który jest realizowany przez animatorów-opowiadaczy w całej Kanadzie i poza jej granicami. To wspaniały projekt, który krok po kroku pokazuje, jak z dziećmi w różnym wieku można pracować nad zbieraniem i opowiadaniem historii rodzinnych i lokalnych[2].
Zaczynamy od tego, że sami opowiadamy historie – tradycyjne i z własnego życia. Opowiadacz zawsze rozpoczyna i modeluje „gadający kijek” – opowiadając własne historie i zaznaczając jakimś symbolicznym elementem na kijku swoją obecność. Potem prosimy dzieci, by zebrały historie ze swojej rodziny, czyli najpierw uczymy je słuchać: „First you listen, then you talk” – tak brzmi motto projektu.
Podpowiedzią, jak to robić, mogą być następujące pytania, które dzieci zadają swoim bliskim, np.: Z czego byłeś znany jako dziecko?; Czy kiedykolwiek się zgubiłeś i jak się odnalazłeś?; Czy przeprowadziłeś się jako dziecko do nowego domu? Co cię wtedy najbardziej zdumiało, za czym tęskniłeś?; Czy twoja rodzina przeżyła wojnę lub jakiś kataklizm? Jak to się stało?; Jakie potrawy kojarzą ci się ze wspólnym świętowaniem?; Czy miałeś jakieś doświadczenie z duchami?; O kim myślisz ze swoich przodków, kiedy potrzebujesz pomocy w podjęciu ważnej życiowej decyzji? Dlaczego?; Czy jest jakaś historia dotycząca imion w twojej rodzinie? Opowiadacz ma zadbać o to, by każde dziecko mogło opowiedzieć swoją historię; jeśli potrzebuje więcej czasu, trzeba mu go dać. Stwórz czas i przestrzeń do regularnego opowiadania, tak by każdy mógł kilkakrotnie opowiedzieć tę samą historię, zaznaczając na wspólnym kijku swoją obecność. Pomagamy w stworzeniu historii, zadając pytania (co, kto, gdzie, dlaczego, kiedy). Dbamy o ciepłą, przyjazną, radosną atmosferę. Śmiech, niech będzie dużo śmiechu. Niech będzie dużo zagadek. Czasem dobra zagadka może otworzyć najbardziej zamkniętego ucznia, obudzić drzemiący w nim talent myślenia obrazami. Na przykład taka: „Szkoła jest zielona, korytarz szkolny – biały, klasa – czerwona, a uczniowie – brązowi. Co to jest?”.
Nie piętnujemy błędów, skupiamy się na tym, co w historii ciekawe, wspieramy siebie nawzajem, zgodnie z afrykańskim przysłowiem: „Jeśli chcesz iść szybko, idź sam. Jeśli chcesz dojść daleko, wędruj z przyjaciółmi”. Kiedy historia zostanie kilka razy opowiedziana, wtedy dziecko powinno ją spisać – to pierwszy zarys. Opowiadacz staje się wtedy redaktorem – sugeruje, co dodać, co ująć. W końcu powstaje ostateczna wersja tekstów, które złożą się na wspólną księgę, drukowaną na miejscu w szkole. Zwieńczeniem projektu jest wspólne wydarzenie, święto opowieści, na które zapraszani są bliscy i mieszkańcy danej społeczności. Dzieci opowiadają dorosłym ich własne historie – z szacunkiem i wdzięcznością.
Piszę o tym tak dużo, ponieważ projekty edukacyjne, związane z opowiadaniem historii, adresowane do dzieci w szkołach, od zawsze były i ciągle są bardzo ważną praktyką animacyjną Studni (realizowaną zwłaszcza w długoletniej współpracy z Centrum Edukacji Obywatelskiej). Podobnie jak Dan, odkryliśmy, że praca z opowiadaniem historii przez dzieci ma sens wtedy, gdy zaczynamy od słuchania i zbierania historii, a nie od wymyślania ich czy nawet opowiadania swoich osobistych przygód. Dzieci potrzebują najpierw usłyszeć, najlepiej od ważnych dla siebie osób, j a k się opowiada, co to w ogóle jest historia, jak ważny w niej jest suspens, wewnętrzna logika „co było dalej” czy zakończenie-puenta historii. Ta, wydawałoby się, naturalna, rodzinna, pokoleniowa transmisja opowieści z ust do ust jest obecnie w zaniku, dlatego – takie jest nasze doświadczenie – warto na początku warsztatów inicjować spotkania, podczas których rodzice i dziadkowie będą mogli opowiedzieć swoim dzieciom i wnukom historie na wybrany temat, a kończyć projekt wydarzeniem, w czasie którego dzieci opowiedzą swoim bliskim swoje wersje rodzinnych opowieści.
Różnica jest jednak taka, że projekt Dana Yashinsky’ego „Telling Bee” stał się nieodłączną częścią założeń programowych edukacji wczesnoszkolnej w Kanadzie. Realizują go lokalni opowiadacze, często nauczyciele z tej samej szkoły, w której projekt jest przeprowadzany. Do takiej trwałości i regularności pracy z opowiadaniem historii w szkołach w Polsce jest jeszcze daleko, a biorąc pod uwagę chaos i niepokój, które generuje reforma edukacji w obecnym kształcie, będzie jeszcze dalej.
Ale niezależnie od kontekstu politycznego, z doświadczeń Dana, jeśli chodzi o pracę opowiadacza z dziećmi, możemy czerpać nieustającą inspirację. Tak jak z opowieści o nieznośnym Frankie, którego swego czasu Dan poznał na wakacyjnym obozie dla dzieci z trudnych rodzin. To właśnie tam przeszedł swoistą inicjację, gdy podczas pamiętnego wieczoru próbował opowiedzieć chłopcom baśń o Ognistym Ptaku, a ośmioletni Frankie mu nieustannie w tym przeszkadzał. Wtedy puściły mu nerwy i wyrzucił chłopca za drzwi, gdzie w ciemności czaił się postrach obozowiczów z lokalnej legendy – Old Man Bolton. Zrozumiał wtedy, jego zdaniem, najważniejszą rzecz, o którą chodzi w sztuce opowiadania: „The listener is the hero of the story”. Żeby opowieść stała się żywa i prawdziwa, musi być o s o b i s t a – dla każdego z naszych słuchaczy.
Szeherezada w szpitalu
W programie walijskiego festiwalu opowiadania z 2012 roku znajduję spotkanie panelowe na temat „Healing stories” – opowieści, które uzdrawiają. W dyskusji ma wziąć udział Dan Yashinsky, więc idę. Wśród panelistów są psychoterapeuci, socjoterapeuci, pracownicy szpitali i hospicjów, a także opowiadacze. Dzielą się swoimi doświadczeniami. Dan Yashinsky opowiada o swoim wieloletnim projekcie „Storycare”, który realizuje w Centrum Zdrowia w Toronto. To potężne centrum, które swoim pacjentom oferuje opiekę rehabilitacyjną, paliatywną, psychiatryczną, geriatryczną itp. Dan pełni tu stałą funkcję opowiadacza „in residence” – dwa razy w tygodniu prowadzi spotkania grupowe i indywidualne z pacjentami, ich rodzinami, a także z lekarzami, pielęgniarkami, zespołem szpitalnym. Co ważne, nie jest to funkcja terapeuty, ale opowiadacza. Na czym polega różnica? I to, co ciekawiło mnie najbardziej – jakie historie wtedy opowiada?
Swoim zwyczajem Dan odpowiada zawsze opowieścią. Cytuję z pamięci, własnymi słowami, posiłkując się książką Dana Suddenly They Heard Footsteps[3].
W każdy wtorek spotyka się w bibliotece z pacjentami chorymi na Alzheimera. Pewnego razu opowiedział im o Szlemielu, który wędrował z Chełma do Warszawy. Wyruszył w drogę, ponieważ żona ciągle zrzędziła, a dzieci ciągle grały na komputerze. Więc sobie poszedł, nic tu po nim. Kiedy tak wędrował, poczuł się zmęczony, postanowił się więc przespać. A ponieważ łatwo wszystko zapominał, bał się, że zapomni, w którą stronę droga prowadzi do Warszawy. Dlatego zdjął buty i postawił je na drodze – czubkami w stronę Warszawy, a piętami w stronę Chełma. Znamy wszyscy świetnie tę historię, opowiadaliśmy ją nie raz, przy najróżniejszych okazjach. Za chwilę kowal przestawi buty tak, by czubkami wskazywały Chełm, a piętami Warszawę. Kiedy Szlemiel zbudzi się, wskoczy w buty i powędruje dalej. Będzie bardzo zdziwiony, gdy dotrze do Warszawy, która jako żywo przypominała Chełm. Wszystko w tym mieście jest podobne, a jednak inne i przez to – jakby ciut lepsze. Nawet żona zrzędzi trochę mniej, a dzieci na chwilę oderwały się od gier komputerowych, by posłuchać przedziwnej opowieści ojca. „Moi słuchacze – kończy Dan – też są w takiej podróży. Też bardzo często nie wiedzą, gdzie są. Dlatego śmieją się serdecznie z pomyłek Szlemiela i sami zaczynają opowiadać o swoich domach i miejscach, które są tak daleko i tak blisko jednocześnie.”
Na szóstym piętrze Dan spotyka się indywidualnie z osobami, które już tylko czekają na śmierć. Czasem pyta o ich ulubiony żart i odwdzięcza się swoją ulubioną opowieścią o Hodży Nasreddinie. Czasem przypomina mu się jakieś stare przysłowie, które może przyjść z pomocą, na przykład: „Człowiek nie umiera, dopóki ktoś opowiada o nim historie”. A czasem sam opowiada opowieść o śmierci, którą babcie i dziadkowie mogą potem opowiedzieć swoim wnukom, na przykład tę o żółwiach, ludziach i kamieniach, tę samą, którą opowiedziała mu jego babcia, gdy był małym chłopcem i nie mógł pogodzić się ze śmiercią. A potem opowiedział ją swojemu własnemu synkowi, tej pamiętnej nocy, gdy ten odwrócił się do niego plecami, ponieważ nie chciał już słuchać żadnych historii, które „zawsze dobrze się kończą” i nie mają nic wspólnego z życiem. Więc był taki czas, że nikt nie umierał – ani ludzie, ani żółwie, ani inne istoty. Wszyscy żyli wiecznie, ale nie mogli mieć dzieci – taki był warunek. Pewnego razu para żółwi przyszła do swojego Stwórcy i powiedziała: „Chcemy mieć dzieci”. A wtedy Stwórca odparł: „Dobrze, ale wtedy będziecie musiały umrzeć”. I żółwie zgodziły się. A potem przyszły inne istoty, na końcu ludzie i wszyscy chcieli mieć dzieci i zgodzili się na śmierć. A co z kamieniami, zapytacie. Przecież o nich tez miała być ta historia. Kamienie nie umierają, ale też nie mają dzieci ani wnuków. To może jednak lepiej być babcią niż kamieniem?
Wreszcie na czwartym piętrze Dan spotyka się z osobami z najróżniejszymi zaburzeniami psychiatrycznymi, ostrymi lękami itp. Pewnego razu proponuje im taki temat: opowiedz o miejscu, gdzie czujesz się tak bezpiecznie, jak tego potrzebujesz. O swojej świątyni. Jedni opowiadają o swoim łóżku i o pokoju, który musi być zamknięty. Inni o pokoju, który musi być otwarty. Jakaś pani opowiada o świątyni, którą dla niej jest las. Jeden z pacjentów długo milczy, aż w końcu opowiada o tym, jak kiedyś obok niego usiadł motyl. On kucnął i powiedział do motyla: „Usiądź na moim kolanie. Możesz się tutaj czuć tak bezpiecznie, jak tego potrzebujesz”. Motyl nie zareagował. Więc poprosił jeszcze raz. I jeszcze raz. Wtedy motyl rozłożył skrzydła i usiadł na jego kolanie. I to była jego świątynia.
Potem na scenie Dan Yashinsky, z towarzyszeniem Briana Katza, na swój własny sposób wyśpiewa „canta storię” – opowieść o ojcu, który towarzyszył swojemu nowo narodzonemu synkowi na oddziale intensywnej terapii dla noworodków, łącząc swoją osobistą historię z doświadczeniami innych rodziców. Opowie o głuchej, bezmownej rozpaczy czekania na cud i o próbach przekraczania niemożności mówienia wtedy, gdy gubimy wszystkie ze słów („We lack a language. We have no words”). Powrócę do tej opowieści dwa lata później, gdy przeczytam ją w podarowanej przez Dana książce Swimming with Chaucer i przesłucham płytę z nagraną opowieścią Talking You In, we wspaniałej aranżacji Briana Katza. W pamięci utkwiła mi zwłaszcza, powtarzająca się niczym natrętny refren, dziecięca opowiastka-pioseneczka: „Johnnycake ho!/ Johnnycake hi!/No one can catch me/as I roll by”, o ciasteczku, które toczy się po drogach i bezdrożach ziemi, a potem galaktyki, by na koniec wpaść do pyska lisa. Wszyscy tam skończymy, ale zanim się to stanie, ileż historii jest do opowiedzenia!
Dan Yashinsky, podobnie jak Dżihad Darwisz, jest nieodrodnym uczniem mistrzyni wszystkich opowiadaczy - Szeherezady. W swojej autorskiej wersji Księgi tysiąca i jednej nocy[4] sam wciela się w postać „Opowiadacza w opałach” – grozi mu śmierć z ręki króla, który właśnie wysłuchał ostatniej z wszystkich jego opowieści i po kryjomu je skopiował. A cóż po Opowiadaczu, skoro istnieją doskonałe wersje samych historii? Zanim kat spełni swoją powinność, Opowiadacz może przed śmiercią opowiedzieć jeszcze jedną – ostatnią historię. Jak się domyślacie, zrobi dokładnie to, co Szeherezada – ta ostatnia historia będzie zaczepiona o kolejną, a ta kolejna o kolejną i w ten sposób przez kolejnych dziesięć nocy opowie dziesięć historii, z których tę naprawdę ostatnią zakończy zawieszeniem… zawieszeniem, które będzie się domagało ciągu dalszego i obecności żywego Słuchacza i żywego Opowiadacza. Król poddaje się i, podobnie jak Szahrijar i kalif Harun al-Raszid z opowieści „Sakwa Kurda”, długo, długo się śmieje.
Zabieram ze sobą do domu te wszystkie opowieści jak drogocenne skarby. Zdarzyło mi się już opowiadać w szpitalu – dla położnych i kobiet oczekujących porodu. I na konferencji dla lekarzy. Na warsztatach dla psychologów i socjoterapeutów, którzy chcieli wykorzystać opowiadanie w swojej pracy. Pracowałam też jako opowiadaczka z dziećmi i dorosłymi z różnymi niepełnosprawnościami – w szkole, fundacji, domu opieki. Scena to zaledwie jedna z wielu przestrzeni, gdzie opowiadacz może dzielić się swoimi historiami. I może wcale nie ta najważniejsza.
Nagle usłyszały kroki
Muzeum Polin w Warszawie, 2014 rok. Dan Yashinsky prowadzi warsztaty w ramach IX Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Opowiadania. Jest przejęty miejscem, w którym się spotykamy, nie kryje swoich żydowskich korzeni; to bardzo ważna część jego tożsamości opowiadacza, nieprzebrane źródło, zwłaszcza chasydzkich, historii. Jeden z jego dziadków pochodził właśnie z Warszawy, w której on sam jest po raz pierwszy. Dlatego od razu rozpoczyna od swojego mistrza opowiadania Baal Szem Towa.
Kiedyś uczniowie zapytali Baal Szem Towa: „Jak ty to robisz, że zawsze znajdujesz historię adekwatną do danej sytuacji, tak, że wszyscy cię słuchają i mają poczucie, że to jest właściwa historia na właściwym miejscu”. „To moja tajemnica – uśmiechnął się Baal Szem Tow. – Nauczyła mnie tego pewna mała dziewczynka”. A kiedy uczniowie wyrazili swoje zdumienie, nauczyciel powiedział: „Pozwólcie, że opowiem wam historię”. I zaczął opowiadać: „Wędrowałem kiedyś lasem, aż wyszedłem na polanę. Na środku polany zobaczyłem dziewczynkę. W ręku miała łuk i strzały. Rozejrzałem się wokół i wtedy zobaczyłem, że na okolicznych drzewach wiszą tarcze, a w środku każdej z nich tkwi strzała. Zdumiony, poprosiłem dziewczynkę, by zdradziła mi swoją tajemnice. A wtedy ona roześmiała się i rzekła: <To proste. Najpierw strzelam, gdzie chcę, a potem w tych miejscach wieszam tarczę>.Tak samo jest z opowiadaniem historii – dokończył swą opowieść Baal Szem Tow. – „Opowiadam historię, która do mnie przychodzi, a okoliczności same się układają”.
Dan Yashinsky nie wiedział, że tę historię można znaleźć w opisie głównej wystawy Muzeum Polin, w sali prezentującej zrekonstruowaną synagogę z Gwoźdźca. To nie pierwsza i nie ostatnia taka koincydencja podczas obecności Dana w Warszawie; w przestrzeni muzeum poczuł się jak w domu, który wydawał mu się na zawsze utracony. Ale zanim w ostatniej chwili zmieni swoje plany i zamiast słynnego spektaklu „Opowiadacz w opałach”, którego wysłuchałam już w Walii, opowie podczas festiwalu kilka swoich ukochanych, żydowskich historii, w tym o swojej babci, która przeżyła Holokaust i świetnie radziła sobie z policjantami drogówki, o swoich przygodach z byciem „obcym” i co odpowiadać napakowanym łysolom, gdy zaczepią cię na ulicy, bo nie podoba im się twój wygląd („Don’t talk to Strangers!”)[5], czy dobrze nam znaną opowieść Nachmana z Bracławia o bogobojnym majster-klepce, który potrafił się odnaleźć w każdej sytuacji, podzieli się z nami swoim warsztatem nauczyciela opowiadania historii.
Zaczynamy od opowiadania historii osobistych, ale jakby od końca. Czyli odwrotnie niż na warsztacie Dżihada. Dan czyta polskie przysłowia i prosi, by odpowiedzieć na jedno z nich osobistą historią. To bardzo ciekawe doświadczenie, jak puenta, zakończenie, to, do czego ma prowadzić historia, rzutuje na sposób, w jaki ją opowiadamy, co z niej wybieramy, jak ją wewnętrznie porządkujemy.
Potem mamy wybrać z opowieści najważniejszy, naszym zdaniem, obraz, sekwencję, która sprawi, że będziemy chcieli koniecznie się dowiedzieć, co było dalej. A więc ćwiczenie z suspensu. Jak stworzyć napięcie narracyjne, które przyciągnie uwagę naszych słuchaczy, wzbudzi w nich pragnienie ciągu dalszego.
Dan daje przykład swojej ulubionej jump story – opowieści, która sprawia, że słuchacze mimo woli podskakują z zaskoczenia. To jedna z typowych opowieści o duchach „Golden arm” (Złote ramię), w wersji Dana nieco inaczej poprowadzona niż w wersji powszechnie znanej. Jest to opowieść o kobiecie, która w wypadku straciła ramię i od sprawcy otrzymała jako zadośćuczynienie ekwiwalent ze złota. To złote ramię tak się spodobało jej mężowi, że zabił ją, by złote ramię było już tylko jego własnością. Pewnej nocy duch żony odwiedza męża, a wtedy ten chowa pod poduszką złote ramię i drżącym głosem zadaje pytania: „Co się stało z twoimi ustami?” „Przeminęęęęły” – odpowiada smętnie żona. „Co się stało z twoimi policzkami?” „Przeminęęęęły…” „Co się stało z twoimi oczami?” „Przeminęęęęły…” „Co się stało z twoim złotym ramieniem?” „TY - JE - MASZ!” Ostatnie słowa mówi nagle podniesionym głosem i wszyscy mimo woli podskakują. No, chyba że jest się małą dziewczynką, która podczas opowiadania tej historii kurczowo ściskała swój medalik z Najświętszą Panienką i siedziała nieruchomo jak głaz – radząc potem Danowi, by też sobie taki sprawił, tylko „jewish one”. Ten sam mechanizm znajdujemy w „Czerwonym Kapturku”, w słynnym dialogu dziewczynki z babcią-wilkiem, gdy na pytanie dziewczynki, dlaczego masz takie duże zęby, babcia odpowiada: ŻEBY CIĘ ZJEŚĆ! Albo w norweskiej opowieści „Siódmy ojcem w domu”[6], w której wędrowiec musi znaleźć prawdziwego ojca domu, by poprosić go o gościnę. Napięcie rośnie z każdym kolejnym, coraz starszym ojcem, aż w końcu wędrowiec odkrywa kościany róg u powały, gdzie mieszka ostatni ojciec – w postaci prochów. Kiedy mimo to wędrowiec zdobywa się na odwagę i cichym głosem zadaje mu swoje pytanie: „Dzień dobry ojczulku, czy mogę u was przenocować?”, wtedy z rogu rozlega się świdrujący pisk niczym kwilenie sikorki: „Oooo, TAK!” Albo w historii, którą z lubością opowiada Dan, o tym, jak to pewna mama, a może tata, opowiada dziecku przed snem, żeby je uśpić, bajkę na dobranoc o zwierzątkach, które po kolei zasypiają; używa do tego, jak wszyscy rodzice na świecie, monotonnego głosu: „Koootki śpią, pieeeski śpią, króóóówki śpią, kuuurki śpią”, samemu już prawie zasypiając, gdy nagle dziecko pręży się radośnie i woła z całej siły:
„I NAGLE – USŁYSZAŁY KROKI!”[7] Znajdź to „nagle” w swojej opowieści, które, niczym magiczna trampolina, sprawia, że opowiadacz wraz ze słuchaczami poszybują wysoko.
Na koniec tworzymy narracyjny targ – jesteśmy sprzedawcami historii, zachwalamy je, zapowiadamy, tak by nasi słuchacze chcieli pochwycić czerwoną nić naszej opowieści. Jesteśmy jak bohater słynnej „Sakwy Kurda” z Księgi tysiąca i jednej nocy – choć mamy w naszej torbie tylko trzy oliwki i garść rodzynek, wyczarowujemy z niej cały świat dzięki dobrej historii.
Międzynarodowy Festiwal Sztuki Opowiadania jest dofinansowany ze środków otrzymanych od m.st. Warszawy, Samorządu Wojewódzkiego oraz z budżetu państwa: Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.
***
1. Zob. Pani Trude, w: Bracia Grimm, Baśnie dla dzieci i dla domu, op.cit.
2. Zob. pełny opis projektu na: tellery.com
3. Zob. Dan Yashinsky, Suddenly They Heard Footsteps. Storytelling for The Twenty-First Century, Vintage Canada, Toronto 2005.
4. Zob. Dan Yashinsky, The Storyteller at Fault, w: Suddenly They Heard Footsteps, op.cit.
5. Zob. więcej: Dan Yashinsky, Talking to Strangers, w: Swimming with Chaucer, Insomniac Press, Toronto 2013. Opowieść Dana o „doświadczeniu bycia obcym” przytoczyłam podczas „Międzynarodowego Dnia Uchodźcy” w warszawskiej kawiarni Tarabuk w 2015 roku.
6. Por. Siódmy ojcem w domu, w: Peter Christen Asbjornsen, Moe Jorgen, Zamek Soria Moria. Baśnie norweskie, przeł. Beata Hłasko, Adela Skrentni-Olsen, Media Rodzina, Poznań 2010.
7. Por. Dan Yashinsky, Suddenly They Heard Footsteps, op.cit.