- Żaden z tegorocznych wniosków finansowych, które złożyłem do gdańskiego urzędu miejskiego, nie został przyjęty. Będziemy pewnie dalej pracować i występować, ale wydaje mi się, że z pomocą miasta można to lepiej spożytkować. Przecież Dada von Bzdülöw to nie jest żaden mój prywatny interes, tylko teatr, który powstał w Gdańsku - mówi tancerz i choreograf Leszek Bzdyl w rozmowie z Mirosławem Baranem z Gazety Wyborczej - Trójmiasto.
Mirosław Baran: Jak oceniasz Wasze występy w Nowym Jorku? Leszek Bzdyl: Specyfika gry w Nowym Jorku polega na tym, że nie ma publiczności, dopóki nie ukażą się jakieś recenzje. Mieszkaniec tego miasta ma do wyboru, jak sam policzyłem, nawet trzysta wydarzeń teatralnych. A do tego dochodzą przecież wystawy i koncerty. Graliśmy w La MaMa Theatre przez dwa weekendy; w trakcie pierwszego na sali było 60 osób, w tym pięciu, sześciu krytyków. Nawet nieco to nas martwiło. Przecież przyjeżdżać ze spektaklem tanecznym do Stanów, kraju, w którym narodził się taniec współczesny, to jak nosić drewno do lasu. Ale naprzeciwko, w Theatre Workshop, była akurat premiera i tam pojawiło się piętnaście osób. Gdy ukazały się recenzje "Kilku błyskotliwych spostrzeżeń" [na zdjęciu] w prasie i internetowych wortalach teatralnych, to w drugi weekend sala co wieczór była pełna, przychodziło 160 osób. I chyba się spodobaliśmy. W "Time Out" dostaliśmy pię