„Beethoven i Szkoła holenderska” w chor. Hansa van Manena, Teda Brandsena i Toera van Schayka w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.
Szkoła holenderska kojarzy się gównie z malarstwem rozkwitającym bujnie na terenie Niderlandów w XV i XVI wieku. Ale to również cudowna muzyka, odkrywana wciąż na nowo, doceniana przez choreografów ubiegłego wieku zwłaszcza w Holenderskim Balecie Narodowym (niezmiennie do dziś, o czym dobrze wie dyrektor Polskiego Baletu Narodowego, Krzysztof Pastor). Oczywiście rozwój i bogactwo propozycji Nederlands Dans Theater (NDT) jest ogromne i wyznacza trendy we współczesnym balecie holenderskim, a wspomniana szkoła holenderska to tylko wycinek, mimo iż ponadczasowy wieczór baletowy prezentowany tylko kilka razy w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej przez Polski Balet Narodowy w Warszawie składa się z choreografii autorstwa Hansa van Manena z 1971 roku, potem etiudy baletowej Teda Brandsena, stworzonej specjalnie na zamówienie Krzysztofa Pastora dla naszego zespołu i choreografii Toera van Schayka z 1986 roku. Punktem wyjścia, inspiracją jest w tym tryptyku genialna muzyka jednego z najbardziej rozpoznawalnych kompozytorów muzyki klasycznej – Ludwiga van Beethovena (warto przypomnieć, że był Flandryjczykiem z pochodzenia). Niewyczerpane źródło natchnień, jakim jest Beethoven, zyskuje dodatkową energię i znaczenia w tanecznych wykonaniach i choć premierowe spektakle odbyły się tyle lat temu, sugestywność tych kompozycji nadal robi ogromne wrażenie.
Tryptyk baletowy otwiera choreografia klasyka szkoły holenderskiej Hansa van Manena, przygotowana do niesamowitej „Grosse Fuge” oraz „Cavatiny” z Kwartetu smyczkowego B-dur. Wielka fuga jest dziełem o szorstkiej i wyrafinowanej polifonii, nowatorskim w czasach Beethovena, z elementem intrygującej „brzydoty” i tajemniczej aury. Wszystko to podkreśla wyczulony na muzyczne niuanse dyrygent Alexei Baklan i Orkiestra Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, która dzięki koncentracji oraz uważności wydobywa całe piękno i pełną paletę różnych barw gigantycznego dzieła. I właśnie surowość oraz prostota charakteryzuje układ dla ośmiorga tancerzy – czterech mężczyzn i czterech kobiet splatających się w subtelnie zaznaczonych zależnościach – uległości, poddaniu, miłości, dominacji i rywalizacji. Kostiumy podkreślają wszelkie niedookreślenia płci czy ukrytych pragnień. Ale to jedynie szkic, zarys – choreograf podkreśla raczej czytelność oraz wymowność ruchów i trudno tu mówić o akcji dramaturgicznej. W zasadzie Hans van Manen skupia się na czymś innym. W balecie patrzy na czystość plastyki tańca, bez ukrytych podtekstów, a sama narracja sprawia wrażenie niemożliwej do spełnienia idei. Na plan pierwszy wysuwa się idea cielesności, zachwyca dopracowana synchronizacja ruchów tancerzy i ich umiejętność przekazywania złożonych emocji, jednak z ogromną i wyraźną powściągliwością (celową?). Siła tkwi w wydobywaniu przekorności, która rozpływa się w ogólnej harmonii dzieła. Zrównoważony taniec, z równo rozłożonymi głosami, czyste w rysunku pozy prezentowane w jasnej przestrzeni scenicznej (scenografia Jean-Paul Vroom) złamanej czernią i chłodnym światłem, jawią się niezwykle plastyczne. Solidna konstrukcja emanuje niepokojącą, tajemniczą zmysłowością i nieuchwytną aurą, choć opiera się na prostych elementach. Warto wspomnieć, że wszyscy trzej holenderscy choreografowie są mocno zakorzenieni w balecie współczesnym, jednak garściami czerpią z techniki klasycznej. Ale w „Grosse Fuge” Hans van Manen rezygnuje z tańca na pointach, a jednocześnie wysoko stawia tancerzom poprzeczkę. Wśród solistów zdecydowanie wyróżnia się Kristof Szabo – młody artysta z piękną sylwetką, który w swym tańcu (nie tylko tym razem) łączy zarówno siłę, jak i delikatność, perfekcję i miękkość ruchu. Oko przyciąga też Marko Juusela, którego widzę po raz pierwszy i mam nadzieję nie ostatni.
W drugiej części, najnowszej, zaprezentowana została choreografia Teda Brandsena i jego interpretacja „15 Wariacji z fugą Es-dur” op. 35 pod tytułem „Eroica Variations” (przy fortepianie Piotr Sałajczyk). Choreografia Brandsena jest odmienna i w niczym nie przypomina tej z „Grosse fuge” – mieni się kolorami (także dzięki kostiumom) i zmiennymi uczuciami. Niezwykłe, porywające i pełne ekspresji wykonanie uwodzi dużą sugestywnością, wręcz hipnotyczną ludycznością. Jest tu żart i drobne szaleństwo oraz beethovenowskie fascynacje zaklęte w przejrzystym, zróżnicowanym i radosnym brzmieniu, opartym na żywym, pulsującym rytmie. Tak też jawi się taniec dziesięciorga tancerzy, z solowymi i grupowymi popisami, w duetach i poza nimi. Niepowtarzalna Yuka Ebihara urzeka charyzmą sceniczną, wdziękiem oraz perfekcyjną techniką, jednak tym razem z powodzeniem i werwą „ścigają” ją pozostali tancerze i tancerki.
Ostania część, z najliczniejszą obsadą jako ilustracją do „VII Symfonia A-dur op. 92, chyba najsilniej działa na uczucia i robi na mnie wielkie wrażenie. Tanecznie rozbuchana, z pulsacją prostego motywu nadającego charakter całości, śpiewna melodia jest niezwykle ekscytująca i wzruszająco radosna. Zespół tancerzy (warto docenić wszystkich) znakomicie oddaje jej pogodny, pełen wręcz euforii, momentami triumfalny charakter, perfekcyjnie wyrażając złożoną ilustracyjność muzyki. Tematy są proste i klarowne, ale to tylko pozornie ułatwia pracę Toera van Schayka, bowiem wyprowadzona z nich forma przebiegu układów tanecznych wcale prostą nie jest, choć pozostaje przejrzystą i logiczną. Elementy narracyjne, opowiadanie historii pozostaje na drugim planie, konwencjonalne figury pozwalają na wyrażanie ruchem i tańcem skrajnych uczuć, nie zawsze budujących. Choreografię charakteryzuje dynamiczna zmienność, eksponująca zarówno siłę, jak i delikatność ruchów tancerzy. Bogata plastyka ciała w pasażach solistów warszawskiego baletu czasem emanuje surowością i dzikością, połączoną z niezwykłą precyzją wykonania – w ten sposób tancerze przekładają „język teatru” na czysty balet i zmysłowość, a przekaz i symbolika pozostają wciąż czytelnymi dla widza. Zwiewne choć proste kostiumy mają styl i smak – to zasługa Toera van Schayka, odpowiedzialnego za całość. I dobrze podkreślają klimat tej części spektaklu.
W inscenizacji „Beethoven i Szkoła holenderska” style przenikają się nawzajem, przemawiają też pojedyncze sceny – oszczędne w formie, poruszające. Sztuka wyrazu pełna gracji i elegancji oraz ekspresja, emocje tancerzy pozwalają na swobodny przepływ energii między nimi a publicznością. Piękno polega tu przede wszystkim na wspólnych przeżyciach całego zespołu i zgromadzonych widzów oraz wspólnej celebracji urody i mocy tańca (dosłownej i mentalnej, na widowni).