„Zamek” Franza Kafki w reż. Franciszka Szumińskiego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w „Przeglądzie”.
Nie wiadomo. Geometra (Modest Ruciński) nigdy go nie zobaczy, nie zobaczy nawet Klama, jednego z wpływowych urzędników Zamku, którego istnienie także budzi wątpliwości. Zamek u Kafki może być zamkiem rzeczywistym i onirycznym zamkiem z piasku, może być parabolą umierającego świata, monstrum biurokracji, jak kto chce. Kafka tego (na szczęście) nie wyjaśnia, nie tylko dlatego, że pisanie powieści przerwał. Ta przerwa w pół zdania też ma swoją moc.
A jednak mocy nie ma przedstawienie Franciszka Szumińskiego, młodego reżysera, który już wcześniej pracował nad adaptacją „Zamku" - inscenizacja przygotowana przed paru laty w krakowskiej AST przyniosła Szumińskiemu grand prix na 8. Forum Młodej Reżyserii. Tamten spektakl trwał tylko 45 minut, ten na Małej Scenie Dramatycznego prawie trzy godziny, a dłużej wcale nie oznacza lepiej. W pełni sprawdziła się jedynie pierwsza scena: przyciemnione wnętrze karczmy, niepokojąca muzyka, nagłe jej wyciszenie, gwałtowne otwarcie drzwi, w których pojawia się K., a potem jego więcej niż chłodne przyjęcie - to zapowiada przedstawienie duszące, w którym emocje będą ściskać za gardło.
Ale tak się nie stanie - spektakl coraz bardziej się rozjeżdża, a po przerwie zwyczajnie nudzi. Dłużyzny, które wypełnia uporczywe przesuwanie mebli, powtarzające się sekwencje rozbierania i ubierania głównego bohatera, aseptyczne i aseksualne negliże Friedy i Olgi, skłonności do zabiegów higienicznych - cala gama poślednich środków rozmywa atmosferę, która zamiast gęstnieć, rzednie.