EN

27.04.2023, 18:04 Wersja do druku

Czy warto było kruszyć mury

„Don Kichot” według Miguela de Cervantesa y Saavedry w reż. Waldemara Wolańskiego. Pisze Ryszard Zatorski w miesięczniku „Nasz Dom Rzeszów”.

fot. Maciej Rałowski / mat. teatru

Już sam pomysł, aby Międzynarodowy Dzień Teatru w tym roku świętować prapremierą Don Kichota, był interesujący, bo wszak scena zawsze przenosi do widza przesłania i prawdy metaforami i pewnymi symbolami, które nasze życie i świat zapisują. I tak jest z tym epickim eposem Miguela de Cervantesa y Saavedry sprzed czterystu lat, który Waldemar Wolański wedle własnego widzenia ubrał w scenariusz udramatyzowanej opowieści o błędnym rycerzu i jako reżyser podał widzom w tej wersji po raz pierwszy 25 marca 2023 roku ze sceny Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. A przesłanie płynące ze sceny o tym, że emocje górują nad rozumem, jak to ma miejsce w przypadku Don Kichota, nierzadko znajduje odbicie zarówno w szlachetnych poczynaniach naszych na co dzień, jak i w decyzjach osób, które mają wpływ na życie ogółu, i gdy z braku rozsądku tych jednostek cierpią miliony.

To jest bardzo autorski spektakl gościnnie obecnego w naszym mieście łodzianina, bo filarami tego widowiska są owe liczne kantaty napisane przez Wolańskiego, które śpiewnie puentują, komentują i spajają kolejne sceny tej opowieści. Przypominają swoją funkcją chór ze starogreckiej tragedii i są zarazem jakby ariami wielkiej opery. Zaryzykowałbym twierdzenie, że z nich samych, wspomożonych oszczędnym paralibrettem zaczerpniętym z Cervantesa, można by było zbudować równie, a nawet ciekawszą, bo bardziej zwięzłą propozycję sceniczną.

Aktorzy w tych solowych śpiewach, wspomagani chóralnie przez cały zespół na scenie, porywają emocje widzów znakomitym wokalnym brzmieniem i aktorską maestrią, by wspomnieć choćby urzekającą trafność artystycznego obrazu w kantacie wykonywanej przez Małgorzatę Pruchnik-Chołkę, Justynę Król i Karolinę Dańczyszyn. W dodatku, gdy śpiewana aktorsko poezja urzeka zarazem synergią ruchu i tańca artystek. Podobne wrażenia towarzyszą innym obrazom kantatowym tej śpiewogry, którą w całościowym wymiarze można przeżywać jak komediowe widowisko dell’arte, które dzieje się w klimatach muzyki i tańca hiszpańskich ulic. Muzycznie Piotr Nazaruk, a choreograficznie Joanna Wolańska sprawili się dobrze, aby przygotować ciekawy klimat widowiska i aktorów do wypełnienia tych obrazów na scenie. Także tych niezwykle dynamicznych scen zbiorowych walk i pojedynków, toczonych niczym w tanecznym wirze, a wymagających ogromnej witalnej sprawności wykonawców, które artystycznie moderował Rafał Domagała. A wśród męskiej zbiorowości w tych scenach najbardziej ogniskowała uwagę Małgorzata Pruchnik-Chołka, jako jedyna w tym gronie kobieca osobowość z niezwyczajnie fechtunkowymi zdolnościami.

To chyba blisko trzygodzinne widowisko, z jedną tylko przerwą, toczy się na kilku planach scenicznych, które scenograficznie zamyka umieszczony centralnie ogromny wiatrak. Sam w sobie jest już naczelną metaforą fabuły. Bo i w potocznym obiegu do dziś czyny bezcelowe, skazane na niepowodzenie, określa się jako walkę z wiatrakami. Także i Rosynant, koń błędnego rycerza z La Manchy, ze swoją przerysowaną wielkością oraz inne gadżety wojownicze Don Kichota lokują naszą wyobraźnię w tych przestrzeniach komiczności i absurdu, w jakich unosi się bohater przedstawienia. Joanna Hrk i Weronika Krupa te metafory literackie umiejętnie zapisały scenograficznymi rekwizytami. Adekwatnie do psychiki Don Kichota, z naiwnie pomieszanym światem z książek i opowieściami o czynach rycerzy z rzeczywistym, który na wzór literacki gotów jest się potykać w obronie słabszych z wyimaginowanymi olbrzymami, jak ten wiatrak, i całymi gromadami. Człowieka owładniętego miłością do wymyślonej postaci, którą jest Dulcynea z Toboso, dla niego księżniczką wręcz, a dla jego otoczenia zwykłą przecież wieśniaczką z sąsiedztwa. I na tej otwartej wielkiej przestrzeni rozgrywają się sceny niejednokrotnie naraz w kilku miejscach, jak chociażby ta wyborna z Robertem Chodurem w roli giermka Sancho Pansy, który tak detalicznie zaciekawia swymi rozlicznymi poszukiwaniami listu, z którym go wysłał pan do Dulcynei, gdy w tym samym czasie Marek Kępiński (Proboszcz) i Kacper Pilch (Balwierz) na pierwszym planie wiodą jeden z wielu w tym przedstawieniu tak smakowicie wygranych dyskursów, z finezją sytuacyjnego dowcipu i artystycznej precyzji. Można by rzec, że każdy z aktorów ma pierwszoplanową chwilę albo i kilka takich momentów na scenie. Paweł Gładyś jako Karczmarz, Józef Hamkało dowodzący strażnikami i towarzyszący mu Stanisław Twaróg, z którymi to walczy Don Kichot, aby uwolnić więźniów, przyszłych galerników kreowanych przez Waldemara Czyszaka, Rafała Domagałę, Pawła Gładysia, ale i Justynę Król, czy Michał Chołka w owych wspomnianych ariach kantatach, ale i w rolach Oficera straży, Podróżnego i pana Guines de Pasamonte. Wreszcie najbliższe otoczenie głównego bohatera, jak zawsze znakomita na scenie Anna Demczuk, tutaj w roli Gospodyni Don Kichota, ale i w roli Siostrzenicy Joanna Baran-Marczydło porywały emocje widzów. Robertowi Żurkowi autor widowiska przypisał rolę symbolicznego ojca Don Kichota, ale i zarazem byłże ten znakomity aktor wcieleniem samego Cervantesa i bardzo zauważalnie zaistniał w widowisku.

Na koniec główne postaci przedstawienia. Wspomniany już Robert Chodur jako Sancho Pansa, zachwycający grą aktorską i pomysłami artysta, który znowu wykazał swój wielki talent i kunszt sceniczny. I oczywiście Adam Mężyk tak niezwykle czytelny artystycznie jako Don Kichot, jakby urodził się w tej roli błędnego rycerza. Kolejna znakomita rola tego aktora o wielkiej skromności i ogromnych możliwościach scenicznych, które rozwinął pierwszoplanowo w tym widowisku, obecny przez cały czas trwania spektaklu. Tworzył, ba, jakby wręcz przeistaczał się z każdym nowym obrazem w postać granego przez siebie bohatera. Nadał tym samym tytułowej postaci ryt wielkiej sugestywnej prawdy o marzeniach, które należy spełniać, o dążeniu do wielkiej miłości i obronie słabszych. To wszystko jest aktualne niezależnie od epoki. W tym musicalu Wolańskiego to wybrzmiewa także. Jak i te pytania, które docierają z owych kantat-songów: Czy warto było kruszyć mury… Warto na pewno zobaczyć ten spektakl, posłuchać i przeżyć wszystko według własnych emocji.

Źródło:

„Nasz Dom Rzeszów”

Kwiecień 2023, nr 4 (210)