EN

18.06.2021, 17:48 Wersja do druku

Czy to grzech spalić milion funtów?

fot. Marcin Oliva Soto

"Dług" wg Davida Graebera w reż. Jana Klaty z Teatru Nowego Proxima w Krakowie w ramach 41. Warszawskich Spotkań Teatralnych. Pisze Anna Czajkowska na portalu Teatr Dla Was.

O adaptacji „Długu”, książki nieteatralnej, raczej socjologiczno-ekonomicznej, Jan Klata myślał jeszcze w Krakowie, ale po odejściu ze Starego Teatru odłożył swój pomysł na bok, nie zapominając całkiem o swym „długu” wobec publiczności. Powrócił do spektaklu w krakowskim Teatrze Nowym Proxima, symbolicznie spłacając swą należność wobec artystów i widzów. Inspiracją dla Jana Klaty stała się wielostronicowa praca autorstwa profesora Davida Graebera – „Dług. Pierwsze 5000 lat” („Debt: The First 5000 Years”). Ciekawe spojrzenie antropologa na kwestie ekonomiczne (wpływ historii długu na przebieg ludzkich dziejów) zaintrygowało licznych czytelników, a reżyserowi dało materiał do przemyśleń i skłoniło do realizacji spektaklu w zupełnie innej stylistyce niż dotychczas. Inscenizacja nie jest rzecz jasna wierną adaptacją książki, która ukazała się w 2011 roku. Jan Klata, który zachwycił publiczność 39. Warszawskich Spotkań Teatralnych niezwykłą eurypidesową tragedią „Trojanki”, tym razem stawia na kameralność i kilku aktorów. A mimo to widać charakterystyczne dla tego reżysera elementy: w konstrukcji scen, elementach śpiewanych, różnorodności tropów literackich i skojarzeń oraz scenografii

Dla Davida Graebera punktem wyjścia są, tak jak w każdym podręczniku do ekonomii, narodziny pieniądza, który rzekomo uwolnił społeczeństwa od funkcjonującego dotychczas mało efektywnego barteru. Graeber wykazuje, że owo twierdzenie jest przewrotnym mitem: pieniądz to fikcja, ponieważ jego wartości nie pokrywa depozyt złota (lub innych kruszców). „Pieniądz jako środek wymiany pojawił się jako produkt przemocy. Kapitał i rynki finansowe mają swoje źródło w zbrodni, wojnie, niewolnictwie” – przekonuje profesor z London School of Economics na łamach „Debt: The First 5000 Years”. Ale tekst Graebera to dla Jana Klaty zaledwie początek podróży przez historię ludzkości, zmiany w gospodarkach, ich ewolucje i rewolucje oraz kryzysy finansowe. Dług jest przecież motywem pojawiającym się w wielu dziełach literackich. W spektaklu jak w kalejdoskopie przesuwają się sceny z Fiodora Dostojewskiego, Johanna Wolfganga Goethego, Williama Szekspira. Obok nich fragmenty z pism Nietzschego i Platona, nawet greckiego ministra finansów, Janisa Warufakisa („Porozmawiajmy jak dorośli. Jak walczyłem z europejskimi elitami”). Nie zabrakło też odniesień do tekstów religijnych, przede wszystkim Ewangelii i trzeba przyznać, że przypowieść o złym słudze, o darowaniu długów jak ulał pasuje do całości. A jedno z możliwych tłumaczeń Modlitwy Pańskiej – „Ojcze nasz” ze słowami „…i odpuść nam nasze długi, jako i my odpuszczamy naszym dłużnikom” mocno wbija się w pamięć. Czyli już same religie dzielą nas na dłużników i wierzycieli?

To wszystko dzieje się w zawrotnym tempie, w niewielkiej przestrzeni scenicznej jednej z sal Teatru Dramatycznego. Aktorzy wprowadzają nas w klimat opowieści o długu śpiewając radośnie, a raczej ironicznie (za to jak!): „Każdy człowiek jest długiem, zrodzonym przez siebie do śmierci” (wpadająca w ucho melodia Jakuba Lemiszewskiego). I powracają do tego motywu muzycznego wielokrotnie. Monika Frajczyk, Maja Pankiewicz, Bartosz Bielenia, Marcin Czarnik zaczynają swą grę zanim zacznie się przedstawienie i wybrzmi ostatni dzwonek – zagadują wchodzących, komentują ich zachowania. Łatwe nawiązywanie kontaktu z publicznością to specjalność postaci, w które się wcielają. Kabaretowa aura spowita dymem przyciąga uwagę widzów, którzy zasiadają wokół sceny okolonej z czterech stron rzędami siedzeń. Jednak sylwestrowy nastrój szybko ustępuje, gdy pojawia się temat wierzyciela i dłużnika.

Na początku Bartosz Bielenia i Monika Frajczyk odgrywają fragmenty „Zbrodni i kary”. Jednak Klata nie byłby sobą, gdyby tylko cytował Dostojewskego. Bielenia, puszczając z ust kłęby dymu, przerysowuje postać Raskolnikowa (tu – świadka koronnego), a Monika Frajczyk gra rolę lichwiarki niczym baba jaga z dziecięcych filmów grozy. Dzięki parodii, sceny z Dostojewskiego nie wydają się mało aktualne czy przestarzałe. Parodia odziera też inne fragmenty z patosu czy nadmiernie rozdmuchanego dramatyzmu. Idziemy dalej, coraz szybciej. Podpisywanie cyrografu na całe życie najlepiej eksponuje mało znana scena z „Fausta” Goethego. Maja Pankiewicz to wymarzony Mefistofeles – teatralnymi gestami kusi i wabi, a Marcin Czarnik jako Faust znakomicie jej partneruje. Jest jeszcze krótki motyw z „Kupca weneckiego” i sugestywne sceny ze współczesności. Pewnie większości z nas niewiele mówią bankowe algorytmy, ale osobisty, choć podany w teatralny sposób monolog Marcina Czarnika już więcej – bezradność wobec określeń: brak zdolności kredytowej, znany z autopsji dług frankowy czy bolesna spłata kolejnych rat, pokazane w komicznym, prześmiewczym stylu bawią, choć jednocześnie przerażają. Podobnie śpiewna rozmowa Montezumy z Cortezem (przecież dług nie ominął też azteckiej społeczności). Metaforyczne monologi i uderzające dialogi wplecione w groteskowe konteksty, przerywane piosenkami z niebanalnym tekstem, bronią się humorem i ratują przed znużeniem. Jednak w miarę upływu czasu coraz bardziej widoczne są mankamenty spektaklu: brak dramaturgii, przypadkowość zestawień, niespójna narracja psują odbiór. Momentami brak jasności co do zamiarów i przesłania reżysera; niektóre pomysły, odwołania są nieczytelne, giną w lawinie słów, burzy pomysłów, w błyskotliwej oprawie, której brakuje znaczącej treści. Można się pogubić w mnogości i wielości, która traci płynność . Całe szczęście pozostają znakomici aktorzy. To oni dźwigają ciężar „Długu”, nadają przedstawieniu rytm i ton. Pankiewicz, Frajczyk, Czarnik i Bielenia iskrzą energią, przykuwają uwagę, starają się – w ramach powierzonego im zadania – budować teatr marzeń, eksponując swe aktorskie możliwości. W drugiej połowie spektaklu, kiedy – takie można odnieść wrażenie – wszystko zostało już powiedziane, zaczyna się prawdziwy show. Aktorzy odgrywają autentyczną telewizyjną dyskusję z udziałem członków zespołu KLF, którzy w ramach artystycznego happeningu czy prowokacji (a może z innego powodu?) w 1995 roku wypłacili z banku i spalili banknoty warte milion funtów. Scena ta jest najdłuższą i najciekawszą w całym spektaklu, pozwala aktorom budować psychologię postaci, a widzom daje czas na refleksję i lepsze poznanie bohaterów. Znakomita jest Monika Frajczyk, grająca prowadzącą talk – show i wcielająca się w poszczególnych gości – publiczność obecną podczas debaty w studiu. To prawdziwy majstersztyk i aktorska akrobacja! Maja Pankiewicz i Marcin Czarnik równie smakowicie kreują postaci członków zespołu KLF, Billego Drummonda i Jimmiego Cauty, prześmiewczo pokazując bezceremonialność artystów, którzy chcieli „wyrazić coś o pieniądzach poprzez sztukę”. Towarzyszy im Bartosz Bielenia jako gwiazda rocka Joe, który swą nonszalancją po prostu wgniata w poduchy (na których siedzę ja i inni widzowie). I dopiero w tym momencie czuje się moc tego spektaklu. Rozumie sens całej gadaniny i poplątanych scen. Nie chodzi przecież jedynie o wykład z ekonomii i udowadnianie, że fundamentem istnienia danego społeczeństwa, na przestrzeni wieków, jest specyficzny układ między dłużnikiem a wierzycielem, a wszelkie modele gospodarek zbudowane są na kredycie i długu?

Istotnym elementem spektaklu, nie mniej ważnym niż sam scenariusz jest scenografia. Niezawodny Mirek Kaczmarek tworzy ograniczony, za to niezwykle sugestywny, pozbawiony nadmiernego przeładowania wystrój sceny – aranżuje surową przestrzeń z lustrzaną podłogą, dodaje cztery stoliki na których ustawiono ludzkie głowy – czaszki. Jakże tragikomicznie brzmią słowa szeptane do uszu owych zminimalizowanych, sztucznych pracownic banku, oplecionych kabelkami. Te nieruchome rekwizyty będą wysłuchiwać kolejnych doniesień o stanie finansów. Nasz świat, pełen wirtualnych znaczeń w miniaturze nie przedstawia się najlepiej… . Groteskowe kostiumy przygotowane dla aktorów przypominają postacie z kart do gry albo… kaftany bezpieczeństwa. Dżinsowe uniformy mają identyczną górę i dół, dzięki czemu kurteczki służą również jako spodnie, z rękawami zamiast nogawek. Świat na opak, który zawsze wygląda tak samo, nawet odwrócony do góry nogami. Wrażenie to potęgują jeszcze kowbojskie buty, ze szpicem z przodu i z tyłu. Czyżby kierunek naszego ruchu był zawsze jeden, niezależnie od tego, w którą stronę się zwrócimy? Dużo w tym gorzkiej ironii. Nie mniej niż w choreograficznych układach, które tworzy Maćko Prusak, a bezbłędnie odtwarzają aktorzy, którzy śpiewają i tańczą niczym modelowe gwiazdy pop. Od początku do końca, wszyscy razem bawimy się na kredyt. I nie dajmy się zwieść odrealnionym postaciom – to wciąż nasza rzeczywistość, pieniądz mamona i dług do spłacania. Kolejny raz przekonujemy się, że śmiech, groteska oraz parodia od wieków są najlepszym teatralnym orężem w walce z wadami tego świata.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła