EN

22.11.2023, 10:24 Wersja do druku

Czy można pozostać czystym upadając?

„Opowieści Lasku Wiedeńskiego” Ödöna von Horvátha w reż. Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Marta Ankiersztejn/ Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego

Po prapremierze „Opowieści lasku wiedeńskiego” w 1931 roku w Deutsches Theater w Berlinie jedni przyjęli dramat Ödöna von Horvátha entuzjastycznie, inni, zwłaszcza ci o poglądach nacjonalistycznych, absolutnie tego zachwytu nie podzielali. Nie mniej różne opinie spotykają dzisiaj inscenizację Małgorzaty Bogajewskiej, która dała się po raz kolejny zaprosić do Teatru Narodowego w Warszawie. W moim przekonaniu najnowsza premiera na Scenie  przy Wierzbowej ma zdecydowanie więcej plusów niż minusów i jest bez wątpienia sukcesem, szczególnie bardzo dobrze dysponowanego zespołu aktorskiego. Obecna dyrektorka Teatru Ludowego w Krakowie wyciąga z Horvátha całą jego drapieżność i okrucieństwo, a pesymistyczny konterfekt klasy drobnomieszczańskiej ubiera w szaty mocno umuzycznionej formy, która swoją siłę dramatycznego wyrazu uzyskuje również dzięki dynamicznemu udziałowi w scenicznych wydarzeniach zespołu pięciu muzyków, grających na pianinie, perkusji, klarnecie, tubie i trąbce. Akurat taki zestaw użytych instrumentów doskonale nadaje się do tego, by funkcja muzyki wyszła dalece poza swój ilustracyjny czy czysto rozrywkowy charakter. By dzięki mocy swojego brzmienia, szczególnie instrumentów dętych, stała się ważnym elementem konsekwentnie budowanej struktury dramatu, który miał nosić tytuł „Piękność z Schelingstrasse”, a sam autor zaliczał go do „sztuk ludowych”.

Bogajewska musiała zmierzyć się z całą złożonością problematyki zawartej w dramacie Horvátha, a dokonywanie wyborów inscenizacyjno-reżysersko-interpretacyjnych nie jest w takim przypadku łatwe.  W swoim spektaklu wyeksponowała zarówno kwestie społeczne, które najsilniej, zwłaszcza jeśli chodzi o destruktywne działanie pieniądza, uosabia postać Alfreda, tyleż zagubionego, co groźnego w swej bezwiednej plugawości (kolejna udana rola Pawła Brzeszcza), polityczno-ideowe, które w drugiej części przedstawienia są bardzo ciekawie pokazane w sekwencjach traktujących o rodzącym się nacjonalizmie i tym, jak eskalował – tu nie bez znaczenia jest ciekawie wyeksponowana rola Mateusza Kmiecika jako Ferdynanda / Konferansjera, który jawi się niemal jako demoniczny manipulator, w konsekwencji metaforyzując jednocześnie strefę swoich własnych działań, jak i świat, który wokół niego się stwarza. Choć nie mniej istotne jest już pojawienie się w pierwszej części (na premierze zagrana została od początku do końca koncertowo, bez ani jednego fałszywego tonu, w znakomitym tempie jeśli chodzi o rozłożenie amplitudy wzmagających się napięć i nieporozumień) postaci Eryka (Hubert Łapacz), młodego, niedojrzale skrywającego swe kompleksy faszystowskiego studenta, który zajmie miejsce  Alfreda u boku Walerii, wciąż poszukującej czegoś więcej niż tylko uczuciowej naskórkowości (bardzo dobra, nie pozbawiona elementów rozpaczy, rola Beaty Ścibakówny). Kolejnym, może najważniejszym ogniwem warszawskiego przedstawienia jest postać Marianny, albowiem przyglądając się jej życiu wchodzimy w sferę psychologicznych motywacji protagonistów i tego, co kieruje ich postępowaniem, jak objawiają się ich uczucia, jakie namiętności nimi żądzą i jak to wszystko razem konstruuje ich zależności, sposoby porozumiewania się i wzajemność powstających i rozpadających się relacji.

Bogajewska w swoim przedstawieniu, choć też bardzo precyzyjnie, wnikliwie i żarliwie zakomponowanym zarówno w przestrzeni, jak i w czasie, idzie nieco innym tropem niż poszła Agnieszka Glińska w do dziś pamiętanej inscenizacji w warszawskim Teatrze Ateneum w roku 1998. Nie próbuje bowiem za wszelką cenę uniwersalizować jednostkowych i kolektywnych sposobów postępowania czy całego świata przedstawianego. Nie stara się też za wszelką cenę eksponować nieprzemijalnych przymiotów dramatu, bardziej tworzy gęstością dziania się kompozycję obrazów, która generuje zasklepioną i dość silnie autogenną rzeczywistość, choć jak się okaże w drugiej części (w moim mniemaniu nieco słabszej od pierwszej i wciąż niejakim dysonansem pozostaje dla mnie rola Anny Chodakowskiej w roli Babci), nie do końca obojętną na to, co dotyka również problematyki bardziej ogólnej. Bohaterowie u Bogajewskiej nie boją się użyć niekiedy mocniejszych rysów satyryczno-kabaretowych czy przejaskrawień (udane, wyraziste role Mateusza Rusina, Moniki Dryl, a zwłaszcza Zuzanny Szaporznikow i Adam Szczyszczaja, którzy w rolach Emmy i Hawliczka są dotkliwym kontrapunktem dla tragicznych losów Marianny), co nie znaczy, że tracą przez to na autentyczności, zarówno gdy opowiadają o swoim szczęściu czy przeżywanych udrękach, jak i wtedy gdy eksponują swoją bezduszność czy pławią się we własnej krótkowzroczności albo rozwiązłości. Bogajewska pokazując losy Marianny (nieoczywista, bo wieloznaczna, pełna poświęcenia i wewnętrznego napięcia rola Michaliny Łabacz ma niebagatelny wpływ na oblicze tego przedstawienia) pyta o kilka bardzo istotnych rzeczy: czym może być dla nas i co nam może przynieść wykraczanie poza peryferia własnego świata, poza sferę komfortu, w której zdaje się nam, że żyjemy, jak dotkliwe może być  zło w obliczu niemożności odnalezienia nadziei, co jest normalnością i czy nieposkromione uczucie staje się jej przekroczeniem…

Tytuł oryginalny

Czy można pozostać czystym upadając?

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Wiesław Kowalski

Data publikacji oryginału:

21.11.2023