"Minetti. Portret artysty z czasów starości" Thomasa Bernharda w reż. Andrzeja Domalika w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Katarzyna Wójcik w portalu Teatrologia.pl.
Premiera tej sztuki planowana była na maj 2020 roku, jednak ze względu na covidowe restrykcje przesunięto ją na 7 czerwca 2021. Naprawdę warto było poczekać dodatkowych trzynaście miesięcy, żeby zobaczyć Jana Peszka, Małgorzatę Zajączkowską oraz grono młodych aktorów w reżyserowanym przez Andrzeja Domalika spektaklu na podstawie dramatu Thomasa Bernharda Minetti. Portret artysty z czasów starości.
Starość nie jest wdzięcznym tematem w sztuce. Ciągnie się za nią cień ułomności, smak zgorzknienia oraz subtelny zapach umierania. Równocześnie jednak starość otwiera na inny rodzaj doświadczeń, otwiera spojrzenie na inną rzeczywistość. Uchyla okno melancholii, uruchamia czułość wobec własnej mitologizowanej historii. Ale ta świadomość schyłku pozwala też postawić wszystko na jedną kartę, nawet jeśli tą kartą okaże się joker. Połączenie sarkazmu Bernharda, narcyzmu Minettiego i brawury Peszka pod dyrygenturą Domalika eksploruje temat samotności i starości artysty w sposób wyrafinowany, ironiczny i nieco sentymentalny, choć to sentymentalizm naprawdę wysokich lotów.
Minetti, w wymiętym kapeluszu i znoszonym czarnym płaszczu, z wystającą z nogawki spodni tasiemką od kalesonów, pojawia się w hotelowym lobby w śnieżną noc sylwestrową, angażując uwagę Portiera, Boya hotelowego oraz gości ‒ Damy (Małgorzata Zajączkowska) i Dziewczyny (Zofia Domalik), a także wzbudzając czułą litość w widzu. Uwaga innych bohaterów jest jednak pozorna, dialogi są raczej mijającymi się monologami (w których zdecydowanie dominuje tytułowy bohater), co jeszcze bardziej podkreśla dojmującą samotność starego aktora. Jednakże monologi Minettiego to w istocie fantastyczna gra gestów i mimiki, od demonicznych uśmiechów i skrzywień twarzy, poprzez dumną postawę godną prestidigitatora, po starczą kruchość i bezradność. Spektrum póz, jakimi dysponuje Jan Peszek, jest naprawdę imponujące.
Kontrapunktem dla monologu Minettiego, miotającego się po scenie i wymachującego parasolem, jakby w obłędnym tańcu ze swoimi demonami, by po chwili melancholijnie zapaść się w siebie, są inne „demony” – wysiadający z windy młodzi ludzie, którzy w hałaśliwym, tanecznym noworocznym korowodzie wędrują przez hotelowy hol, drwiąc przy okazji z naiwnego obłąkanego starca. Ta grupa pojawia się w spektaklu kilkakrotnie, przerywając monologi Minettiego i wyszydzając jego naiwność i głupotę.
Kim więc tak naprawdę jest pan Minetti? Ta figura emerytowanego klauna zdaje się archetypowym obrazem człowieka, którego artystyczną ambicję złamała tendencja społeczna do wymierzania samosądów. Jako były dyrektor teatru w Lubece, któremu z bliżej nieokreślonych powodów miasto wytoczyło proces i skazało na artystyczną banicję, Minetti spędza trzydzieści lat w „zapadłej dziurze” u siostry, codziennie powtarzając rolę króla Leara. Narzuca się skojarzenie z Ja, Feuerbach Tankreda Dorsta (sztuka Bernharda została jednak napisana trzynaście lat wcześniej). W obu przypadkach stary i sławny aktor staje w obliczu „autorytetu”, jakim jest (nieobecny) dyrektor teatru, dyktujący warunki. O ile jednak protagonista w Ja, Feuerbach znajduje się w sytuacji dość prawdopodobnej i rzeczywistej, o tyle w Minettim wszystko jest jakby dekoracyjne, sztuczne, a każda z postaci otaczających starego aktora wydaje się odtwarzać pewną rolę. Momentami można odnieść więc wrażenie, że wszystko dzieje się w głowie bohatera, co zresztą potwierdzają ledwie zauważalne niekonsekwencje i nieprawdopodobieństwa fabuły. Gra aktorów opiera się więc nie na autentyczności, ale na świadomym zafałszowywaniu jej – często pojawiający się motyw maski, przebrania wysiadających z windy ludzi, postaci Damy i Dziewczyny, będące jakby elementami snu. Dopełnieniem tej maskarady jest człowiek w czarnym płaszczu i masce psa, przemykający trzykrotnie w ciągu całego spektaklu z tyłu sceny, niczym złowieszczy zwiastun śmierci.
Trudno nie wynieść z tego przedstawienia poczucia gorzkiego smutku, i jest to poczucie raczej zasadne. Mimo groteskowości Minettiego, którego świat mieści się w jednej walizce, a imperatyw wspominania niekiedy śmieszy, jego postać kurczy się z każda minutą spektaklu, tak jak kurczy się stary człowiek, by w końcowej scenie zakryć twarz maską Leara i z premedytacją zademonstrować swoje odejście od świata.