„Śmierć komiwojażera” Arthura Millera w reż. Remigiusza Brzyka w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Katarzyna Wojtysiak-Wawrzyniak w „Teatrologii.info”.
„Poza tym jeden dolar w Ameryce ma wartość o połowę mniejszą niż w Europie; za to być biednym w Ameryce jest dwukrotnie bardziej uciążliwe niż gdzie indziej.”
Erich Maria Remarque, Na ziemi obiecanej
Jest grudniowy, sobotni wieczór. Zasypane śniegiem ulice i przeciągający się remont utrudniają dotarcie do Teatru Nowego w Łodzi. To jakby swoiste preludium do spektaklu traktującego o byciu nieustannie w drodze, gdzie wszystko, co najlepsze, wydaje się być jeszcze przed nami. Na Dużej Scenie prezentowana jest inscenizacja Śmierci komiwojażera Arthura Millera w reżyserii Remigiusza Brzyka. Reżyser łódzkiego przedstawienia ukończył Wydziały Lalkarski we Wrocławiu (1995) i Reżyserii Dramatu w Krakowie (1998) Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Solskiego. W świat teatru wprowadzał go Krystian Lupa. Brzyk zdobył rozgłos w roku 2000, wystawiając w Teatrze im. Jaracza w Łodzi Czarownice z Salem Millera, spektakl, za który został uhonorowany główną nagrodą na IV Festiwalu Sztuki Reżyserskiej „Interpretacje” w Katowicach. Tym razem już jako twórca teatru krytycznego postanowił zmierzyć się z inną sztuką Millera, napisaną w 1949 Śmiercią komiwojażera (otrzymał za nią nagrodę Pulitzera), która miała polską prapremierę w roku 1960 w reżyserii Janusza Warmińskiego właśnie w Teatrze Nowym w Łodzi.
Śmierć komiwojażera w reżyserii Brzyka przypomina słowa Arthura Millera, który zaskoczony jej odbiorem, pisał: ,,Zawsze uważałem się za optymistę. Przeanalizowałem swój utwór, pytając sam siebie, czy to możliwe, by sztuka, którą pisałem z taką radością, była rzeczywiście smutna i tak głęboko beznadziejna, jak to ocenia publiczność. Nasuwały mi się tu dwie możliwości: albo jestem bardziej zahartowany niż publiczność, albo też tkwi we mnie inny człowiek, którego stosunek do tego, co nazwałbym wizją ludzkości, jest dość daleki (…) W moim pojęciu sztuka nie jest oskarżeniem podyktowanym przez pesymizm, ponieważ nie jestem pesymistą. Nie mniej, reakcja, z jaką się spotkała, pomogła mi dostrzec i zrozumieć wiele spraw”. Brzykowi bowiem udało się bez wątpienia ukazać głęboki niepokój egzystencjalny charakterystyczny dla XX wieku i urynkowienia relacji międzyludzkich, które obecne są w utworze Millera, nawet jeśli pojawiły się tam nieświadomie.
Łódzki spektakl rozpoczyna się przy zapalonych światłach na scenie i na widowni. Między rzędami krzeseł pojawia się zmęczony Willy Loman – dojrzały komiwojażer powracający z długiej podróży służbowej. Z drugiej strony sceny wychodzi na jego powitanie Pani Loman. Ubrana po domowemu w znoszoną nieco podomkę, promieniująca wyrozumiałością, zdaje się być uosobieniem ogniska domowego. Dialog małżonków toczy się w oddaleniu, zaś scena powrotu do domu zostaje skontrastowana z prowizorycznym charakterem miejsca. Nad sceną unoszą się szare płachty kojarzące się z budową i remontem, a tuż nad głowami widowni przeciągane są sznury, na których suszą się zniszczone ubrania. Przestrzeń sceniczna u Brzyka rozszerza się, nabierając nie tylko znaczenia symbolicznego, ale także namacalnego. Można odnieść wrażenie, że owa prowizorka znajduje się nie tylko na wyciągnięcie ręki, ale spadnie nam za chwilę na głowę. Ta tymczasowość jest zresztą obecna prawie przez całe przedstawienie.
Nowojorskie mieszkanie Lomanów zostaje pokazane poprzez kilka podstawowych mebli: stół, zieloną lodówkę, krzesełka. Żadnych zbędnych sprzętów, żadnych przedmiotów świadczących o pozycji społecznej, jedynie to, co niezbędne do codziennej i ukierunkowanej na wydajność egzystencji. Czysty amerykański pragmatyzm. Nie ma tu jednak mowy o realizmie, jest to raczej przestrzeń symboliczno-metaforyczna. Scena czasem staje się kuchnią, innym razem przypomina garaż, pole golfowe czy ekskluzywny klub. Umiejętna reżyseria światła i scenografia podkreślają owo bezduszne i pełne tymczasowości bytowanie. Warto też zwrócić uwagę na podkład muzyczny doskonale dopasowany do akcji scenicznej.
Na scenie widzimy zmęczonego Pana Lomana oraz Panią Loman, żyjących życiem niepozbawionym nadziei i drobnych radości, jednak nieco jałowym i biednym (ciągły brak pieniędzy). W tej nieco dusznej i pustej atmosferze wrastają i dojrzewają ich synowie: Biff i Happy. Właśnie skończyli 30 lat, ale żaden z nich nie odnalazł jeszcze swojego miejsca w życiu. Co więcej, dorośli mężczyźni żyją życiem niemalże nastolatków – Bill pracuje za najniższe wynagrodzenie, podczas gdy Happy cieszy się radościami nieustających przygód i podbojów (zabawy w klubie z prostytutkami).
Już za chwilę wydarzy się coś niespodziewanego, już niedługo wysiłek przyniesie nieoczekiwany skutek, przecież tyle pracy nie może pójść na marne. Willy Loman realizuje krok po kroku amerykański sen człowieka sukcesu, jednak jak na razie przynosi mu to jedynie śmiertelne zmęczenie. Synowie marzą o wspólnym biznesie sportowym, który da im upragniony sukces. Pewnego dnia wszystko się odmieni, należy tylko wpaść na odpowiedni pomysł. Trzeba wytrzymać jeszcze tylko chwilę. Nagroda jest już tuż, tuż.
Tragedia rodzinna została tu pokazana na przykładzie mikroopowieści rodzinnych, niemniej jednak tak jak w przypadku każdej wybitnej sztuki, jaką bez wątpienia jest Śmierć komiwojażera, owe z pozoru banalne historie dotyczące codzienności stają się metaforą całego społeczeństwa. Te pocztówki z amerykańskiej rzeczywistości to opis obrazu współczesnego świata, gdzie kapitalistyczny Moloch pożera niekończące się ofiary. Iluzja sukcesu okazuje się złudna. To życie na krawędzi bez spełnionych marzeń.
Spektakl Brzyka podkreśla bez wątpienia uniwersalizm sztuki Millera i przenosi ją we współczesne realia polskie. W czasie przedstawienia na ekranie pokazywane są filmy dokumentalne ukazujące narodziny kapitalizmu w Polsce – powstałą w PRL-u sieć sklepów „Pewex” z towarami z Zachodu kupowanymi za dolary oraz handel na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie po upadku komunizmu. Te migawki z polskiej rzeczywistości są swoistą grą z widzem, aluzją do powszechnych po roku 1989 marzeń o spełnionym amerykańskim śnie. Brzyk dokonał też drobnych zmian w tekście. Jego Willy Loman ma pięćdziesiąt, a nie sześćdziesiąt, jak w sztuce, lat (namalowaną na podłodze sceny liczbę 50 widzimy przez całe przedstawienie). Gra aktorska jest bez zarzutu. Zapadają w pamięć tytułowy Willy Loman (Juliusz Chrząstowski ze Starego Teatru w Krakowie) – którego postawa wydaje się nieco bardziej nostalgiczna, nie tak ostra jak w tekście Millera – oraz Linda Loman (Katarzyna Żuk), która wraz z mężem walczy o lepsze jutro swojej rodziny.
Ostatnie sceny spektaklu to prawdziwa współczesna tragedia. Willy Loman traci pracę i wpada na wspaniały pomysł – może poprawić los swojej rodziny, popełniając samobójstwo. Po jego śmierci rodzina otrzyma niebagatelną kwotę od towarzystwa ubezpieczeniowego. W ten sposób przechytrzy system. Widzimy pogrzeb komiwojażera, na którym nie pojawia się jednak wielu ludzi, o czym marzył. Za przezroczystą zasłoną znajduje się Linda Loman wraz synami, a po drugiej stronie zadowolony z życia pan Loman wkłada do ziemi zielone, małe sadzonki. To Loman żyjący blisko natury i jej cyklu, przeciwstawiony martwej i tragicznej egzystencji człowieka żyjącego iluzją lepszego jutra związaną z kapitalistyczną wizją świata. Brzyk zrealizował współczesny moralitet, umieścił na szali zachowanie ludzkiej godności. Ta walka, choć nie wydaje się tu być tak tragiczna, paradoksalnie o wiele bardziej się taka okazuje. Śmierć zostaje tutaj nieco unieważniona i zastąpiona nagłym, cichym zniknięciem, które jednak nie przestaje niepokoić. Odważyć się żyć i odważyć umrzeć jest równie trudno tylko wtedy, kiedy wiemy, jaka jest tego cena.
Czyżby dostojeństwo i ostateczność śmierci straciły tak bardzo na znaczeniu, że ukazuje się je niemal jako zniknięcie? A może tak bardzo przyzwyczailiśmy się do nieistnienia, że śmierć wydaje nam się jedynie inną formą niebytu? To być może także sposób na uniknięcie pytania, co jest po drugiej stronie i jak będzie tam naprawdę wyglądać moje życie.
Śmierć komiwojażera Autor: Arthur Miller; przekład: Joanna Gorczycka; reżyseria: Remigiusz Brzyk; scenografia: Marika Wojciechowska; kostiumy: Rafał Domagała; muzyka: Jacek Grudzień; wideo: Kinga Dalska. Obsada: Juliusz Chrząstowski (Willy Loman), Katarzyna Żuk (Linda), Maciej Kobiela (Biff), Damian Sosnowski (Happy), Piotr Seweryński (Charley), Sławomir Sulej (Ben), Karolina Bednarek (Howard Wagner/Letta), Edmund Krępiński (Bernard), Magdalena Kaszewska (Kobieta – Panna Francis), Rozalia Rusak (Panna Forsythe), Wojciech Oleksiewicz (Stanley). Teatr Nowy w Łodzi (Duża Scena), premiera 2 grudnia 2023.