EN

13.06.2022, 10:07 Wersja do druku

Czas bez Józefa

„Sanatorium" na podstawie prozy Brunona Schulza w reż. Idy Bocian w Teatrze Gdynia Główna. Pisze Monika Merkel w portalu Teatrologia.info.

fot. Marzena Chojnowska/mat. teatru

Twórczość Brunona Schulza jeszcze za życia autora była przedmiotem sporów krytyków literatury. Jego niewielki dorobek literacki (zaledwie dwa tomy opowiadań), historia dyskretnego życia i tragiczna śmierć na ulicy w Drohobyczu w wieku zaledwie 50 lat, dodały autorowi symbolicznego wymiaru, za który zapewne Bruno Schulz, wielbiciel mitologizowania, by się nie obraził. Obchodzone w tym roku rocznice 130-lecia urodzin i 80-lecia śmierci stały się okazją do sięgnięcia przez teatr Gdynia Główna do prozy autora w projekcie Odyseja Schulzowska 2022. Jego autorkami są Ewa Ignaczak i Ida Bocian, które od 2013 roku tworzą jedną z najciekawszych offowych scen w Trójmieście, proponując teatr, którego głównymi założeniami są wspólnota i bycie blisko widza – zarówno w wymiarze treści, jak i dosłownie. Odyseja to dwa spektakle – pierwszy z nich, Dojrzeć do dzieciństwa, miał premierę 22 maja 2022.

Drugi w cyklu, nawiązujący głównie do opowiadań z tomu Sanatorium pod Klepsydrą (1937) spektakl w reżyserii Idy Bocian, podobnie jak jego poprzednik jest wielowymiarowy i złożony. Chwilami na tyle mocno, że trudno złapać co jest tu myślą przewodnią. Mamy bowiem do czynienia zarówno z materią schulzowskiej narracji, jak i napisaną językiem współczesnym opowieścią o tytułowym sanatorium, w którym akcja się rozgrywa. Do sanatorium, gdzie „obowiązuje inny, równoległy czas”, docieramy my – widzowie – i wraz z nami, tym samym pociągiem, Jakub (Jakub Kornacki). Wszyscy wpadamy w czasoprzestrzenną dziurę. W sali teatralnej pod podłogą gdyńskiego dworca mieści się to dziwne miejsce, nasuwające równoległe skojarzenia zarówno z sanatorium – Pod Klepsydrą, jak i szpitalem psychiatrycznym z Lotu nad kukułczym gniazdem, z psychopatyczną siostrą Ratched. Rytm w tym przybytku, zawieszonym poza czasem i przestrzenią, odmierzany jest tykaniem metronomu. Wszelkie próby myślenia zbyt przytomnie i ewentualnej refleksji nad otaczającą rzeczywistością, gromione są przedszkolnym nakazem drzemki. Sen i śnienie w Schulzowskiej prozie były lekarstwem na odwrócenie śmierci, tu są raczej próbą uciszenia samodzielności w myśleniu i działaniu. Nie brak jej jednak Jakubowi, który ma w sobie moc niepokorności i fantazji, poezji, szaleństwa i buntu. Dla widzów, którzy nie odrobili lekcji i nie czytali prozy Schulza, będzie to zapewne najbardziej czytelny wymiar teatralnej opowieści – jednostka i system, szukanie odpowiedzi na pytanie, czy można uciec przed przeistoczeniem się w element pokornej grupy.

Postrzępione fragmenty poetyckiej prozy Schulza będą stanowić wyzwanie nawet dla widza z nią zaznajomionego. W spektaklu są fragmenty Ptaków z tomu Sklepy cynamonowe (jedna z piękniejszych etiud Jakuba Kornackiego) i Ostatniej ucieczki ojca, jest Demiurg z Nawiedzenia i inni Schulzowscy bohaterowie, a przede wszystkim bohaterki – Matka i Adela. Osią jest tytułowe opowiadanie – Sanatorium pod Klepsydrą, które stanowi ramy i wyznacza chronologię scenariusza. Nieoczywiste, surrealistyczne, swobodne podejście do wyjściowego materiału powoduje, że gdyńskiemu spektaklowi bliżej jest do filmu Wojciecha Hassa z roku 1973 niż do samego opowiadania. Fragmenty z Schulza są przeplatane kwestiami ze scenariusza Idy Bocian – całkiem współczesną i całkiem zabawną opowieścią o kuracjuszach z… Ciechocinka?… Domu Seniora? To zresztą zabieg teatralnie udany – nie odbiera magii historiom Schulzowskim, a jednocześnie pozytywnie wpływa na odbiór całej historii, lekko groteskowej (jest „i śmieszno, i straszno”), chwilami niemal kabaretowej. Czyż nie jest zabawne, kiedy przypadkowy widz wciągnięty do historii z eksperymentami naukowymi Jakuba i otoczony parawanem z koców, pozwala wydobyć z siebie kwintesencję Edwarda w buteleczce?

Zabieg włączenia w sceniczną historię publiczności (którego, przyznam się, zwykle w teatrze szczerze nie znoszę), tu się broni. Jako współkuracjusze Jakuba, na równi z nim, jesteśmy wciągnięci w rytm dnia – śniadanie, nocniki, warsztaty terapii zajęciowej. Jeśli się zanadto rozdokazujemy, to śpimy, śpimy, śpimy. Nie można się opierać rozkazom energicznej Pielęgniarki (Małgorzata Polakowska), nie można nie odpowiadać, kiedy wypytuje o samopoczucie. Jak odmówić Jakubowi zaopiekowania się jajami egzotycznych ptaków? Jak wyłamać się i nie machać radośnie rozwijanymi z beli kolorowymi płachtami płótna ze sklepu bławatnego? Jest coś magnetyzującego w psychologii tłumu, więc mimo delikatnego zażenowania odgrywamy sanatoryjne „choreo”.

fot. Marzena Chojnowska

U Brunona Schulza postacią centralną był Józef, alter ego pisarza. W teatralnej adaptacji nie ma go. Może taki był właśnie pomysł – że Józef pojawi się w Dojrzeć do dzieciństwa, by bohaterem drugiego spektaklu uczynić Jakuba, z całą historią jego znikania. Obserwujemy jak bohater maleje, mizernieje, dziwaczeje, próbuje wymknąć się nieuchronnemu, zamieniając się w kraba i karakona, przechytrzając los pod postacią kondora, by na koniec wyswobodzić się i uciec.

Kim jest Jakub z tego przedstawienia, skoro najmniej istotny staje się tu fakt, że jest ojcem widzianym przez syna, bo to wiedzieć będą tylko czytelnicy? Niepokornym pacjentem, który nie chce się podporządkować poleceniom, nakazom, nie chce dać się upupić i stłamsić? Pacjentem, którego siłą jest fantazja, wyobraźnia, bunt, wreszcie – szaleństwo? Czy może starzejącym się człowiekiem, który ostatecznie musi poddać się sile przemijania, któremu skrzydła zawinięto w kaftan bezpieczeństwa i rozbawionego gilgotkami Adeli, uspokojono słodkim mlekiem matki?

Podobnie jak sam spektakl, aktorzy muszą balansować pomiędzy byciem bohaterami z opowiadań Schulza, z ich realizmem magicznym i skomplikowanym językiem, momentami nieco anachronicznym, a opowieścią o przybytku ze scenariusza Idy Bocian. W jednym i drugim wcieleniu Małgorzata Polakowska i Jakub Kornacki mają urok i wdzięk, energię i siłę.

Bliskość widowni, dialog z widzami wymagają od nich pewnej dozy improwizacji. Momentami pojawia się lekkie ryzyko nieco kabaretowych zagrywek, ale krytyczna linia nie zostaje przekroczona – ciężar spektaklu pozostaje po stronie magii i poezji. Przedstawienie ma dobry rytm, nawet kiedy chwilami zanika czytelność opowieści – zresztą twórcy otwarcie przyznają, że ich celem jest „uruchomić predyspozycje do osobistych interpretacji i kontekstów”.

W programie spektaklu nie pojawia się nazwisko autora scenografii, a warto o niej wspomnieć. Wykorzystanie kratownicy pod sufitem, proste elementy – deski, liny, które pełnią różne role, wyciągane z zaskoczenia kolorowe płótna, pióra, grzechotki i łańcuchy światełek, robią teatralną robotę, w której Ida Bocian jest mistrzynią. Świat na scenie zbudowany jest bardzo prostymi środkami, jeden element staje się i ladą sklepu bławatnego Jakuba, i łóżkiem sanatoryjnym, i sedesem, i statkiem z żaglem z kaftana bezpieczeństwa, z którego na chwilę wyswobodził się bohater. Rekwizyty wyciągane są, jak królik z kapelusza, z walizki, z którą przyjechał Jakub. Trochę w tym zabawy w teatr, co prawdopodobnie znakomicie sprawdzi się w przestrzeni miejskich podwórek – jednym z założeń Odysei jest bowiem wyjście z teatralnej sali obu spektakli Schulzowskich między gdyńskie domy.

I jednego tylko zabrakło. Wraz z rezygnacją z postaci Józefa przepadł jeszcze – Czas. Nie jest to chyba działanie przez twórców zamierzone, bo nawet w zapowiedziach pojawiły się odwołania do tego Schulzowskiego bohatera. Mocno wybrzmiała też na początku w ustach Jakuba Kornackiego fraza o czasie „przeżutym, wyrzyganym, z drugiej ręki”. W pierwowzorze wizyta Józefa u umierającego ojca była pretekstem do przenoszenia się w przeszłość, bycia raz mężczyzną, raz chłopcem. Doktor Godard, który tym razem nie opuścił swojego gabinetu, leczył tam pensjonariuszy przez rozciąganie czasu i przywoływanie przeszłości. Tutaj wplecenie fragmentów opowiadań w wątek sanatoryjnego scenariusza, zamkniętego ramami od przyjazdu do ucieczki, nadało im linearny charakter. Uporządkowało to historię, ale warto po obejrzeniu spektaklu, w poszukiwaniu straconego czasu, sięgnąć po książkę.

Tytuł oryginalny

Czas bez Józefa

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Monika Merkel

Data publikacji oryginału:

09.06.2022