Motto: „Kourosem psiknij. Jest cały flakon, bo ja nie używam” (Yasmina Reza, Bóg mordu)
Z chwilą, gdy tylko otwarto teatry („Mówi się »otwarte«, a nie »otworzone«”, Dorota Masłowska, Paw królowej), ruszyłem oglądać, a nie wybrzydzając, bo do wybrzydzania należy najpierw mieć wybór. Obejrzałem, co zagrali, czyli Braci Karamazow (premiera w Tarnowie) oraz Boga mordu (Kraków). Z Tarnowa będzie recenzja, natomiast to drugie przyda się do prozy w nieco innym trybie.
Bóg mordu to klasyk, niby znamy go na pamięć, od dziesięciu lat to leci, na Broadwayu w nim zagrał sam James Gandolfini, Polański film zrobił na podstawie tego tekstu (Rzeź), lecz z tym przedstawieniem jest jak z Bożym Narodzeniem: za każdym razem to samo, a zawsze zaskakujące. Zawsze jakoś miło, że tam perfum używają. Widzowie pierwszorazowi również są „surprised by joy” (C.S. Lewis), jeżeli lubią ten zapach: Kouros od Yves’a Saint Laurenta. W Teatrze im. Słowackiego w Krakowie rozpylają oryginał, nie żaden zamiennik. Ciekawe, czy od premiery (2010) jadą na jednym flakonie. Poczułem go zatem w dalekiej projekcji, psikniętego w pustkę, niesionego na podmuchu, dotarł do drugiego rzędu, lubię bowiem siedzieć blisko z racji krótkowidztwa. Gdy sztuka tak pachnie, aż się chce oddychać i wcale nie patrzysz, czy powietrze jest morowe.
Istnieją kraje niebędące Polską, gdzie rok 1981 to nie tylko stan wojenny, a 2010 to nie tylko Smoleńsk. Na Zachodzie też działo się wtedy coś ważnego. W 1981 pojawił się zapach Kouros, a w 2010 – jego nowa wersja. Kouros to aromat mężczyzn z lat 80. I produkt pochodzi z tamtego dziesięciolecia, i jego użytkownicy. Co oni wtedy robili, a przynajmniej na Zachodzie? Proste: kariery. W filmie American Psycho, wzorcowej historii o dekadzie yuppies, główny bohater, bardzo oddany swej powierzchowności, na półce w łazience trzyma inny klasyk od Yves’a Saint Laurenta: Pour Homme z 1971 roku, zapach „króla życia”, wybitnie boomerski, por. OK boomer. Kouros pochodzi z czasów, kiedy Saint Laurent był Yves’em Saint Laurentem i pisał się nie Helveticą, lecz zawijasami. Pachnie ejtisowo, oj tak, i może dlatego kiedyś wróci, tak jak powróciły wąsy.
W Bogu mordu Rezy kompozycja Kouros wypełnia misję specjalną. Może powiem to dosłownie: służy za odświeżacz rzygów. Jedna z bohaterek pochorowała się po zjedzeniu ciasta i trzeba po niej posprzątać. „Weź Kourosem psiknij. Jest cały flakon, bo ja nie używam”. Taki użytek z zapachu ustawia go raczej w niekorzystnym świetle. Właściciel Kouros, Michel, trzyma swój flakon w łazience pewnie od lat 80. i go nie stosuje, brzydzi się niczym chomikiem. Na pewno nie kupił, może dostał na imieniny. Co do mnie, to nie ukrywam, że nabyłem drogą kupna w postepidemicznym napadzie shoppingu. „I’m so into you I can barely breathe…” (DJ Core, So Into You).
U autorki Boga mordu omawiana kompozycja ma niefajną prasę. Reza jest Francuzką i musiała się w swym czasie nawąchać Kouros na facetach niskich lotów. Był popularny pośród kasty menedżerskiej, pośród dzisiejszych kowbojów. Tak sobie tłumaczę.
Zauważmy na marginesie, że można by stworzyć całkiem zgrabny esej o węchu u Rezy. Z jednej strony Kouros jako podkład pod wymioty, a z drugiej palą cygara. Na stoliku stoją kwiaty i pachną tulipanami, ponieważ to tulipany. „Mam nosa do ludzi” – słyszymy w rozmowie. Pod koniec dramatu jedna bohaterka tłucze drugiej bohaterce cały flakon perfum.
Kouros należy do pewnego typu składów o francuskim rodowodzie: do perfum fougère, słodkich, ale męskich – męskich, ale słodkich. Mówiąc najogólniej, chodzi tu o połączenie kwiatów z drewnem oraz trawą. W pierwszej XIX-wiecznej wersji, na nowo dostępnej od 2010 roku (Fougère Royale), były to lawenda, mech dębowy, szałwia, a w Kouros mamy irys, mech, wetiwer. Inne znane marki należące do tej półki to Boss od Hugona Bossa i Polo od Ralpha Laurena.
Mapa kompozycji tak się prezentuje. Głowa: kolendra, bergamotka, bylica piołun, szałwia muszkatołowa. Serce: kwiat goździka, korzeń goździka, jaśmin, bodziszek, irys, cynamon. Baza: ambra, mech dębowy, paczula, wetyweria, miód, skóra, piżmo, fasola tonka, cywet, wanilia.
Jest to trzeci, obok Duro i Fat Electrician, raczej męski zapach, który tu omawiam. Perfumy dla mężczyzn w tej rubryce nie królują, zakładamy bowiem, że rzeczownik „królowanie” wziął się nie od króla, ale od królowej.
U autorki Boga mordu omawiana kompozycja ma niefajną prasę. Reza jest Francuzką i musiała się w swym czasie nawąchać Kouros na facetach niskich lotów
pisze Maciej Stroiński
Nazwa wody Kouros nawiązuje do antyku, do posągów młodych mężczyzn w pełnym dezabilu. Ma być młodo, ślicznie, słodko. Flakon w kształcie torsu, sztywny i wyprostowany, ale delikatny, mlecznej barwy, z „secesyjnym” logo. Preferuję buteleczki przezroczyste, bardziej bowiem ufam, kiedy wszystko widać. Butelkę Kouros trzeba podświetlić od tyłu, by ocenić poziom cieczy. W filmie Polańskiego psikają z innego flakonu, „nieistniejącego”, stworzonego specjalnie na potrzeby filmu.
Gdy tej wodzie powiesz: chuchnij, poczujesz kolendrę, która otwiera korowód. Bardzo wyraźnie odznaczy się wkrótce goździk, a przy nim cynamon, woniejąc piernikiem, również w sensie wieku. Pazur zaraz się wysunie i zasunie skórą. Bukiet Kouros dość długo mutuje. Jest to zapach rozwojowy, rozwleczony w czasie. Ważną jego nutą jest to, co Kubuś Puchatek [https://przekroj.pl/artykuly/
Kouros zestawił Pierre Bourdon, jeden z tych wielkich perfumiarzy Francji, kompozytor kompozycji dla Christiana Diora (Dolce Vita), Frederica Malle’a (French Lover), Gianfranca Ferrégo (Ferré) i dla Davidoffa (słynna Cool Water). Dla maison Saint Laurent wymyślił ponadto wodę zapachową Live Jazz. Yves Saint Laurent to jest to nazwisko, które blogerki modowe kochają wymawiać. O patronie marki mamy artykuł w archiwum „Przekroju” .
W sztuce Krum Lewina (słynne wystawienie Krzysztofa Warlikowskiego) postać o imieniu Dupa ma krótki monolog, w którym snuje wizję swego księcia z bajki: „Chciałabym, żeby był przystojny. Nie musi być mądry – ale KONIECZNIE wesoły”. Chyba mówi o Kouros, który jest dokładnie taki, jakiego by chciała: durny, a przyjemny. Męski, uśmiechnięty, słodki, jednym słowem: ciacho. Posągi kurosów miały „tajemniczy uśmiech” na długo przed Mona Lizą.
Komentariat perfumiarski upiera się przy męstwie kompozycji Kouros. Ja nie jestem pewien, dla mnie płeć to rzecz umowna, nie mam w tym wyczucia. Czuję słodycz, kwiaty, lato. Wrogowie tego zapachu utrzymują za to, że MOCZ wyczuwają! Jest to tak częsty argument, że aż nie mogę go nie odnotować. Możliwe, że to wrażenie wynika z kolendry, która znajomej pani z perfumerii kojarzy się z potem, wszak pot też zawiera mocznik. Kouros jest wodą de toilette w dosłownym znaczeniu: pachnie higienicznie i trochę jak mydło. Mydełko zwłaszcza wychodzi, gdy psiknąć na papier. Może to niczyja wina, tylko efekt sabotażu. Najlepszą techniką, by wykończyć markę perfum, jest władować ją do mydeł. Tak ponoć zrobiono z wodą Chanel N°5, która odtąd podskórnie kojarzy się z tanimi środkami higieny osobistej, dostępnymi wszędzie, co aż przeszło do kreskówek: w Potworach i spółce używają wody „Szalet Numer Pięć”.