Spektakl Grzegorza Wiśniewskiego to przejmująca opowieść o ludzkiej naturze. "Fedra" Jeana Racine'a - dramat namiętności i przeznaczenia - w gdańskim Wybrzeżu to zaskakująco minimalistyczna inscenizacja, jej ascetyzm jest przemyślaną strategią pozwalającą w pełni wybrzmieć tekstowi o zakazanej miłości Fedry do pasierba Hipolita - pisze Wiktoria Formella z Nowej Siły Krytycznej.
Potężne, stalowe ściany okalające scenę z trzech stron tworzą obszar zniewolenia. Pomysł Mirka Kaczmarka (przypomina nieco atmosferę "Orestei" w reżyserii Jana Klaty ze Starego Teatru w Krakowie) zdradza, że znajdujemy się w momencie tuż przed katastrofą. Dla trójmiejskiej widowni rdzawa kolorystyka niemal od razu przywołuje kontekst Stoczni Gdańskiej czy Europejskiego Centrum Solidarności, jednak w spektaklu nie ma odniesień, które pozwoliłyby odczytywać go przez pryzmat lokalności (co jednak nie unieważnia takich interpretacji). Okaże się, że rzekoma rdza jest zaschniętą krwią, co wzmacnia wrażenie opresji, od początku ciąży nad bohaterami niczym fatum. To przeczucie okaże się tym bardziej zasadne, gdy zwróci się uwagę, że potencjalne narzędzia zbrodni przez cały czas są na wyciągnięcie ręki. Ukryte pod formą nietypowego instrumentu - na półokrągłym stojaku, niczym dzwony rurowe, wisi kilkadziesiąt rzeźnickich noży, a dźwięk ich