To jedno jest pewne w kwestii cofnięcia kultury w twórczości Witkacego, że im dłużej się jej przygląda, tym bardziej przysłaniana jest przez problemy, jakie ewokuje – a to ewangelie proroków-świń, a to ordery ordy. Powodując „chaos we łbie wprost nieprawdopodobny”, wciąż pozostaje sprawą zagadkową. Spróbujmy zatem spojrzeć teraz tam, gdzie jej nie ma. Na pierwszy rzut oka wprawdzie, lecz dobre i to - pisze Antoni Winch w felietonie dla portalu Teatrologia.info.
W Janulce, córce Fizdejki znajdziemy ciekawą listę jeszcze ciekawszych figur. Sporządził ją Wielki Mistrz Neo-Krzyżaków Gottfried Reichsgraf von und zu Berchtoldingen. Wymienia na niej Macieja Korbowę, Gyubala Wahazara i Hyrkana IV – bohaterów wcześniejszych dramatów Witkiewicza: Macieja Krobowy i Bellatrix, Gyubala Wahazara, czyli Na przełęczach BEZSENSU oraz Mątwy, czyli Hyrkanicznego światopoglądu. Ze sztuk tych zbyt wiele nowego o cofnięciu kultury się nie dowiemy. Poza Gyubalem Wahazarem, gdzie mówi o nim Ojciec Ungnenty. Pod koniec utworu duchowny oznajmił w przemówieniu do zgromadzonego tłumu, że Wahazar zamierzał zwalczać „wstrętne mrowiska bez wiary w Tajemnicę Bytu […], ale przez straszną gnębę rozumu twierdził, że kultura musi się cofnąć”. Albo przeto informacyjna bryndza na interesujący nas temat, jak w Macieju Korbowie…, Mątwie… i Janulce…, albo „gnęba rozumu”, na dobitkę „straszna”, jak w Gyubalu…, uniemożliwiająca osiągnięcie zamierzonych celów. O nic więcej nie prosiliśmy we wstępnie do niniejszego artykułu.
Neo-Orden-der-Brüder-vom-Deutschen-Haus-Sankt-Mariens-in-Jerusalem-Meister aus Janulka… wylicza błędy wymienionych przez siebie postaci. Uzasadnia to tym, że „bez wzajemnych zwierzeń, bez kompletnej szczerości psychicznych mocarzy równych absolutnie sobie – nie ma mowy o prawdziwej deformacji życia”. Wynika z tego, po pierwsze, iż sam uważa się za jednego z tych tytanów, a w każdym razie uznaje ich za istotne dla siebie punkty odniesienia. Po drugie natomiast dowiadujemy się, że vonundzuberchtoldingenowscy „psychiczni mocarze” parają się „deformacją życia”. Owi znieszktałcacze euklidesowości, jej patroszyciele z logiki, kompozytorzy w z-życiowego-punktu-widzenia-bezsens, wybebeszyciele z banału powszedniości, są przede wszystkim demiurgami Bytu. Z postaci drugoplanowej trzeciorzędnej farsy zwanej codziennością, czynią ci chwaci tytułowego bohatera wystawianej przez nich tragedii Istnienia. Jej katharsis polega, by posłużyć się językiem Hyrkana IV z Mątwy…, na wzbudzeniu „hyrkanicznego pożądania”. Nie jest to fikołek stylistyczny protagonisty, jakkolwiek wygląda efektownie. W tym przypadku atoli forma jest znacznie mniej ważna od treści. A ta odnosi się do jednej z podstawowych potrzeb egzystencjalnych człowieka.
„Duch ludzki” bowiem, tak to widział Stanisław Ignacy, od zawsze „dążył w straszliwej walce z Tajemnicą” do wypracowania „systemu pojęć”, określonych przez artystę w Nowych formach w malarstwie i wynikających stąd nieporozumieniach mianem „Prawdy Absolutnej”. Jej poszukiwanie było ongiś „koniecznością duszy ludzkiej w jej najwyższych objawach” i owocowało „najwspanialszymi dziełami” tejże. Wszystko byłoby dobrze, a przynajmniej nie tak źle, gdyby nie to, że „czas ten przeszedł”. Stało się tak między innymi dlatego, że „na pierwszy plan wysunęła się kwestia samorządzącego się społeczeństwa”. W nim zaś „wszyscy: silni i słabi, mądrzy i głupi, mogliby być szczęśliwi, a dążenie do Prawdy, nie mającej żadnego w kierunku uszczęśliwiania znaczenia, stało się społecznie bezwartościowym, a nawet szkodliwym”. „Hyrkaniczne pożądania”, definiowane w Mątwie… jako pragnienie „absolutu w życiu”, uznać można za zew wywołany głodem „Prawdy Absolutnej”. „Samorządzące się społeczeństwo” sprowadza je do poziomu wykoncypowanych z nudów przez zblazowanego estetę dandysowatych cimcirymciów, co świadczy li tylko o tym, jak bardzo w takim otoczeniu zagrożona jest istota człowieczeństwa takiego, jakim pojmował je Witkiewicz. No i o tym, jak karkołomne są wysiłki jego „psychicznych mocarzy”. Uprawiają wszak swój teatr duchowych cieni przeszłości, łaknących Prawdy Absolutnej jak przysłowiowa kania przysłowiowego dżdżu, wśród zupełnie obojętnych na takie doznania mieszkańców skrajnie niehyrkanicznego świata. W metafizycznym stuporze, samo o tym nie wiedząc, tupta to-to milionami z pracki do domku, zahaczając po drodze o ogłupiające przyjemnostki, po gnijących resztkach kultury Zachodu. Przy takiej publiczności antrepryza „psychicznych mocarzy” jest skazana na plajtę. O ile nie od razu na kulę w łeb.
Boleśnie przekonują się o tym na przykład kompani Macieja Korbowy, masakrowani na jego rozkaz przez „przedstawicieli szczęśliwej ludzkości” w finale sztuki, gdy dłużej nie mogli uciekać przed rozjuszoną rzeczywistością w choćby najdziksze fantazje. Bujne ci one są, to prawda, frenetyczne i urzekające. Nader chwiejnie przechadzają się przy tym po własnych zmyśleniach, by w końcu poślizgnąć się, jak clown na skórce od banana, na prawach bezlitośnie rządzących realnym światem, i wyrżnąć rozmarzonym łbem w szarą powszedniość. Trzeźwieje się wtenczas „psychicznym mocarzom”. Trzeźwieje na smutno. „Dręczy mnie jedna tylko myśl” – wyznaje Berchtoldingen podczas jednej z takich chwil glątwianego jasnowidzenia – „że dla stworzenia takiej sytuacji jak dzisiejsza nie potrzebowaliśmy aż państwa, z całym handlem, przemysłem i tak dalej […]. Wystarczyłby mały pokoik w jakimś trzeciorzędnym hotelu. Czy tło nie przerasta tego, co miało się na nim ukazać?”. A i owszem. Lecz co zamiast? „Niestety” – powiada w innym miejscu Herr Gottfried – „musimy przeżyć nasze życia do końca w formie artystycznej transformacji spółrzędnych albo zmięszać się z motłochem”. Protagoniści Macieja Korbowy…, Gyubala… oraz Mątwy… takoż.
W dziele tym dążą, chociaż tak tego nie nazywają, do cofnięcia kultury. Przynajmniej w jej polityczno-społecznym wymiarze. „Psychiczni mocarze” przecież roją (lub, rzadziej, przez krótki czas ją sprawują, vide Wahazar) o powrocie władzy w niegdysiejszym, despotycznym wydaniu, a wraz z nim o restytucji porządku, w którym indywiduum panowało nad masą i wyrabiało z niej mamałygę dla Dziejów. Gdy te ostatnie czegoś chciały, zawsze można było im rzucić jakiś tłum na pożarcie i było git – kroniki sławiły imiona zwycięskich wodzów, wybitnych uczonych, wielkich artystów, a hołota zdychała sobie anonimowo, hurtem i bez szemrania, wniebowzięta z powodu dobrze spełnionego obowiązku wobec swoich panów. Nowoczesność jednak ją wyzwoliła, przyznała prawa, uczyniła z niej, pożal się Boże, suwerena rządzących (teoretycznie, bo teoretycznie, ale zawsze). Marzący o tyranii w dawnym stylu protagoniści Witkacego muszą przeto wytrzasnąć skądś jakieś barachło, swołocz jakowąś do wzięcia jej pod but, wdepnięcia w nią i rozsmarowania po trotuarze, trawniku czy innej powierzchni, jaka w chwili historycznego przesilenia będzie akurat pod ręką, to jest, właściwie – nogą. „Dzicz jest konieczna nie jako tło, tylko jako materiał” – ogłasza Reichsgraf von und zu w Janulce…, a po chwili informuje – „dzicz sztuczną wytworzy socjalizm doprowadzony do ostatnich granic”.
Już się z nim zetknęliśmy – z „socjalizmem doprowadzonym do ostatnich granic”, nie z Berchtoldingenem – w trakcie naszych rozważań. W części niniejszego cyklu zapodtytułowanej Prokurator i szewcy przywołaliśmy pewien fragment Jedynego wyjścia. Jak pamiętamy, lub nawet zapomnieliśmy, wyrażono w nim przypuszczenie, iż „tak zwani kaci sowieccy” mogli mieć słuszność, wytłukując „tę ohydę”, jaką jest „kłamstwo demokracji”, do „ostatniego zarodka”. Czy byliby skuteczniejsi, gdyby komunizm odsączyć z faszyzmu, jak kombinowali Chińczycy w Nienasyceniu, czort wie. Tak czy siak ustrój ten pojawia się zastanawiająco często u Witkacego w kontekście cofnięcia kultury. Jednakowoż Węgorzewski w Matce stwierdza wyraźnie – „równie wstrętna jest dla mnie cała nasza połowiczna, kłamliwa demokracja, jak świadome zbydlęcenie, które jest na dnie komunizmu i syndykalizmu” – a Bazakbala tak samo drażnią „kłamstwa dzisiejszej demokracji”, jak go ni chuchu „nie obchodzi los klas pracujących”. Co innego jego autora. Witkiewicz zdawał sobie sprawę z rosnącej siły najniższych, do tej pory pogardzanych i pozbawionych większego znaczenia, warstw społecznych oraz konieczności jej zagospodarowania. W „socjalizmie doprowadzonym do ostatnich granic” mógł widzieć, choćby przez chwilę niezbędną do oprzytomnienia, narzędzie zapanowania nad masami. „Marzyłem zawsze, że Hitler, ten bezsprzecznie jedyny naprawdę prócz Stalina z jajami facet w Europie” – wyznawał w Niemytych duszach – „zrobi czysto społecznego szpryngla, tzn. […] zaprowadzi radykalnie socjalistyczny ustrój, tzn. naprawdę demokratyczny, bez zakłamań dotychczasowej demokracji, ustrój pozbawiony jednocześnie koszarowości i falansteryzmu”.
Było to w roku 1936. Trzy lata później spocone w marszu swych armii cojones „dwóch bezsprzecznie jedynych facetów z jajami w Europie” stuknęły o siebie z braterskim plaskiem nad Polską. Na wieść o tym 18 września 1939 roku Stanisław Ignacy popełnił samobójstwo. Ustosunkował się tym samym dość jednoznacznie do „socjalizmu doprowadzonego do ostatnich granic” pod postacią obu totalitaryzmów. Zresztą już wcześniej wskazał na proponowaną przez nie, straszliwą alternatywę, niepozostawiającą człowiekowi, o ile ten się jeszcze za człowieka uważał, żadnego wyboru. „Faszyzm czy bolszewizm” – myślał sobie Putrycydes Tengier w Nienasyceniu – „ganz gleich, égal, wsio rawno! – maszyna albo bydło”.
Ideologiczny wsiorawny ganzgleichizm égalowy to synonim nowoczesności. Opętana manią wielkości człowieka, od zarania miotała się jak wściekła wśród rozlicznych doktryn, programów, manifestów, poglądów, filozofii, ustrojów, systemów i czego tam jeszcze nie wymyśliła, zapominając w tym zbieszeniu, o co właściwie jej chodzi. W końcu, po wielu nieudanych a krwawych próbach, w swej obecnej, schyłkowej fazie postawiła na dobrobyt i opłacany z niego sowicie święty duchowy spokój. Jego limit na gospodarstwo domowe, wraz z tabelą koniecznych do spełnienia warunków oraz obowiązkowych opłatach administracyjnych, określony jest rzecz jasna w odpowiednim rozporządzeniu lub dyrektywie. Reglamentuje go wyspecjalizowana kadra urzędnicza, a wniosek złożyć można przez Internet, więc w czym problem? Skupieni na załatwianiu formalności, sprowadzeni do numeru w ewidencji i statystycznie uśrednieni, scyfryzowani na fest w algorytm ludzie, ludźmi być przestają. Zgodnie z wytycznymi ministerstwa, zaleceniami komisji i modelem biznesowym korporacji.
Jest to niewątpliwie jakiś pomysł na poradzenie sobie z Istnieniem. Przez zignorowanie go, ukrycie właściwej mu grozy w gąszczu procedur, oświadczeń, pozwoleń, tasków, planów sprzedażowych, promocji. Zdemokratyzowany na wesoło, dokazujący beztrosko na wolnym rynku wszystkiego – od dóbr konsumpcyjnych po zła duchowe – Zachód nie może być zachodni, bo znieczula się na tragiczność Bytu, z której, było nie było, był wyrósł, i z której, było, ale już nie będzie, czerpał przez wieki siły witalne. Jest to, wedle Witkacego, proces nieodwracalny. Analizował go często na przykładzie przepoczwarzeń polityczno-socjologicznych naszej epoki. „Uznając konieczność przemiany społecznej i absolutną niemożność cofnięcia się do dawnych czasów potwornego gnębienia milionów słabych przez kilku silnych, nie możemy jednak zamykać oczu na to, co przez uspołecznienie nasze tracimy” – twierdził w Nowych formach w malarstwie… – „może ta świadomość” – kontynuował nie bez posępnej nadziei – „pozwoli nam […] przeżyć w sposób istotny naszą współczesną artystyczną twórczość, która jakkolwiek wkracza w sferę obłędu może, tym niemniej jest jedynym pięknem naszej epoki”.
Układanie perypetii swoich protagonistów w groteskowe ciągi absurdalnych skeczy, wśród których cofnięcie kultury jest snadź jednym z gorzkich jak łzy żartów, nie było ze strony Witkiewicza li tylko czysto formalnym gestem, wynikającym z przyjętej przez niego, takiej, a nie innej, poetyki, lecz próbą jak najwierniejszego – furda z tym, że graniczącego z obłędem – ujęcia upiornego Zeitgeista epoki. Unosił się on nad Zachodem od czasu rewolucji francuskiej w formie na pozór niewinnej, lekkiej mgiełki mdłodemokratycznej ektoplazmy. Zwiewnie hasały sobie po niej psotne duszki liberalizmu, postępu, dostatku, powszechnej równości, wolności i braterstwa. Tymczasem, zupełnie nieeterycznie, tężała ona w tyranię z krwi i kości. Witkacowskich despotów z kręgu „psychicznych mocarzy” niekiedy zbyt łatwo ubiera się w kostiumy jej przywódców znanych z historii dwudziestego stulecia. Generallisimusi i führerowie minionego wieku, a i tego zresztą też, pragnęli, i pragną, złapać świat przede wszystkim za mordę. Bohaterowie Witkacego chcą natomiast, i POTRZEBUJĄ, chwycić go za arché. Jak tonący brzytwy. „Potem, jak zwykle, nastąpi śmierć” – oznajmia bez ogródek, bo czemu miałby z nimi?, Hyrkan IV – „ale połączona z tym poczuciem, że życie przeżyte zostało na szczytach, a nie we wstrętnym społecznym bagienku, ze sztuką zamiast morfiny”.
Sztuka-morfina, wytwarzana zapewne zgodnie z przepisem podanym w Jedynym wyjściu, czyli „jakimiś specjalnie sfabrykowanymi w tym celu gówienkami, produktami naszych zdupiałych mózgów”, znieczula swoich odbiorców na Tajemnicę Istnienia. Propozycja repertuarowa „psychicznych mocarzy” ma działanie przeciwne, pobudzające. Pozwala doznać egzystencjalnego lęku na tle poczucia kompletnej nieodgadnioności i bezsensowności bytu, co jest doświadczeniem ludzkim, arcyludzkim. Władza jest tu wyłącznie środkiem, nie celem. Im bardziej absolutna, tym hyrkaniczniejsza, a więc tym prężniejsza w stymulowaniu żądzy „absolutu w życiu”. Wywodzi się bezpośrednio od „Prawdy Absolutnej”, tej najgłębszej tęsknoty duszy człowieka, jej największej inspiracji i jedynego, psiakrew, źródła szlachetności.
Cóż jednak zrobić, skoro wyschło? A w najlepszym razie tak się zamuliło, zbrejowało, rozbagniło, zbłockowało, że coś żywego może w nim jeno zdechnąć? Każde przedsięwzięcie „psychicznych mocarzy” – już wtedy, za czasów Witkiewicza, a za naszych jeszcze bardziej – „to jest zwykła teatralna bujda” – by zacytować Matkę Elli, zrównującą fantastyczne królestwo Hyrkana z ziemią pod zapyziałym tingel-tanglem dla społecznych womitów – „banda szaleńców i pijaków, zdeprawowanych i zdegenerowanych, uwzięła się udawać państwo w dawnym stylu. Wstydź się pan! Hyrkania! Po prostu «bezobrazje» à la manière russe”. A zarazem tragedia à la manière Witkacy – tragedia witzów dell’arte. Cofnięcie kultury jest motywem, wokół którego rozgrywa się kilka z jej lazzi, aż commedia robi się finita i zostaje po niej tylko litość i trwoga. Obie jak pusty śmiech. Nie będzie przecież komu ich odczuwać.
Literatura przedmiotu do Literatury podmiotu:
podcykl – Cofnięcie kultury. Fiu, fiu, panie Dziejku, fiu, fiu.
I. Prokurator i szewcy
- Chantal Delsol, Kamienie węgielne. Na czym nam zależy?, tłum. M. Kowalska, Znak, Kraków 2018.
- Daniel Charles Gerould, Stanisław Ignacy Witkiewicz jako pisarz, przeł. I. Sieradzki, PIW, Warszawa 1981.
- Emil Cioran, Rosja i wirus wolności, [w:] E. Cioran, Historia i utopia, przeł. M. Bieńczyk, Wydawnictwo ALETHEIA, Warszawa 2008.
- David Saul Landes, Bogactwo i nędza narodów. Dlaczego jedni są tak bogaci, a inni tak ubodzy, przeł. H. Jankowska, Muza SA, Warszawa 2015.
- Roger Scruton, Piękno, tłum. S. Krawczyk, A. Rejniak-Majewska, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2018.
- Roger Scruton, Przewodnik po kulturze nowoczesnej dla inteligentnych, przeł. J. Prokopiuk, J. Przybył, Thesaurus, Łódź-Warszawa 2006.
- Maciej Soin, Filozofia Stanisława Ignacego Witkiewicza, Fundacja Na Rzecz Nauki Polskiej, Wrocław 2002.
- Max Weber, Gospodarka i społeczeństwo. Zarys socjologii rozumiejącej, przeł. D. Lachowska, PWN, Warszawa 2002.
- Stanisław Ignacy Witkiewicz, Jedyne wyjście, oprac. A. Micińska, PIW, Warszawa 1993.
- Stanisław Ignacy Witkiewicz, Nowe formy w malarstwie i wynikające stąd nieporozumienia. Szkice estetyczne, PIW, Warszawa 2002.
- Stanisław Ignacy Witkiewicz, Szewcy, [w:] S. I. Witkiewicz, Dramaty III, PIW, Warszawa 2004.
II. Un cochon-christe
- James Burnham, Rewolucja manadżerska, przeł. J. Horzelski, Instytut Literacki, Paryż 1958.
- Peter Sloterdijk, Gorliwość Boga. O walce trzech monoteizmów, przeł. B. Baran, Aletheia, Warszawa 2013.
- Stanisław Ignacy Witkiewicz, Janulka, córka Fizdejki, [w:] S. I. Witkiewicz, Dramaty III, PIW, Warszawa 2004.
- Stanisław Ignacy Witkiewicz, Matka, [w:] S. I. Witkiewicz, Dramaty III, PIW, Warszawa 2004.
- Stanisław Ignacy Witkiewicz, Pożegnanie jesieni, PIW, Warszawa 1992.
III. Order ordy
- James Burnham, Rewolucja manadżerska, przeł. J. Horzelski, Instytut Literacki, Paryż 1958.
- Jacques Ellul, Anarchia i chrześcijaństwo, tłum. J. Gru, A. Dudra, Oficyna Wydawnictwa Bractwa „Trojka”, Kraków-Poznań 2015.
- Emil Cioran, O dwóch typach społeczeństwa. List do przyjaciela daleko stąd, [w:] E. Cioran, Historia i utopia, przeł. M. Bieńczyk, Wydawnictwo ALETHEIA, Warszawa 2008.
- Emil Cioran, W szkole tyranów, [w:] E. Cioran, Historia i utopia, przeł. M. Bieńczyk, Wydawnictwo ALETHEIA, Warszawa 2008.
- Karl Polanyi, Wielka transformacja. Polityczne i ekonomiczne źródła naszych czasów, tłum. M. Zawadzka, PWN, Warszawa 2010.
- Peter Sloterdijk, Pogarda mas, przeł. B. Baran, Wydawnictwo ALETHEIA, Warszawa 2012.
- Joseph Eugene Stiglitz, Słowo wstępne, [w:] K. Polanyi, Wielka transformacja. Polityczne i ekonomiczne źródła naszych czasów, tłum. M. Zawadzka, PWN, Warszawa 2010.
- Małgorzata Szpakowska, Światopogląd Stanisław Ignacego Witkiewicza, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1976.
- Stanisław Ignacy Witkiewicz, Nienasycenie, PIW, Warszawa 1992.
- Stanisław Ignacy Witkiewicz, Pożegnanie jesieni, PIW, Warszawa 1992.
IV. „Psychiczni mocarze”
- Stanisław Ignacy Witkiewicz, Gyubal Wahazar, czyli Na przełęczach BEZSENSU, [w:] S. I Witkiewicz, Dramaty II, PIW, Warszawa 1998.
- Stanisław Ignacy Witkiewicz, Janulka, córka Fizdejki, [w:] S. I. Witkiewicz, Dramaty III, PIW, Warszawa 2004.
- Stanisław Ignacy Witkiewicz, Matka, [w:] S. I. Witkiewicz, Dramaty III, PIW, Warszawa 2004.
- Stanisław Ignacy Witkiewicz, Mątwa, [w:] S. I Witkiewicz, Dramaty II, PIW, Warszawa 1998.
- Stanisław Ignacy Witkiewicz, Nowe formy w malarstwie i wynikające stąd nieporozumienia. Szkice estetyczne, PIW, Warszawa 2002.
- Stanisław Ignacy Witkiewicz, Niemyte dusze, [w:] S. I. Witkiewicz, Nikotyna, Alkohol, Kokaina, Peyotl, Morfina, Eter + Appendix + Niemyte dusze, PIW, Warszawa 2016.
- Stanisław Ignacy Witkiewicz, Nienasycenie, PIW, Warszawa 1992.
- Stanisław Ignacy Witkiewicz, Pożegnanie jesieni, PIW, Warszawa 1992.