Przy okazji wydania "Dzienników" Sławomira Mrożka Andrzej Horubała postanowił rozprawić się z Mrożkiem całym, a więc zdobyć chwałę tego, który "kundelka" o "duszy niewolnika" tylko aspirującego do "pierwszej ligi pisarzy", "niższego ducha" dysponującego wyłącznie "smykałką do dowcipów", a więc jedynie "zręcznego prześmiewcę" zapędzi tam, gdzie jego miejsce (w tekście "Żartowniś się nadyma", Rz 23.10) - pisze Bronisław Wildstein w Rzeczpospolitej.
Dlatego uznałem, że należy odpowiedzieć, mimo że nie przeczytałem jeszcze całego tomu "Dziennika". Znam jednak twórczość Mrożka, a przede wszystkim budzi we mnie sprzeciw metoda stosowana przez Horubałę. Mogę nawet założyć, że Mrożek zrobił błąd, publikując bez redakcji swoje autentyczne dzienniki z lat 60. Natomiast wyszydzanie go poprzez wyrywanie użytecznych do tego kąsków jego zapisków jest dalece niewłaściwe. Europejska tradycja dzienników, czyli wyznań, zakłada, że jedną z ich wartości jest szczerość. Nikt nie każe tej tradycji lubić, zwłaszcza jej współczesnej odmiany, którą datować można od "Wyznań" J. J. Rousseau; dopuszczalne jest dostrzegać w niej niepokojący rys ekshibicjonizmu, nie wolno jednak ujawnianych przy tej okazji przez autorów ludzkich ułomności wykorzystywać do preparowania z nich ich zdeformowanych portretów. Oto przykład metody Horubały. Mrożek podpisuje list przeciw interwencji Układu Warszawskiego w