Od lat już nie chodzę do teatru - nie słyszę, co mó wią aktorzy (skarżą na to się zresztą i ci, którzy nie mają kłopotów ze słuchem), mierzi mnie bezmyśl na masakra dokonywana na tekstach klasyków i ich łopatologiczne aktualizowanie, eskalacja brutalności i ekscesów quasi-kopulacyjnych. Czytam jednak nadal recenzje teatralne, ale i tu spotyka mnie zawód: coraz częściej trudno mi zrozumieć, o co chodzi w omawianym spektaklu teatralnym i co sądzi o nim recenzent - pisze hm w Dekadzie Literackiej.
Do recenzji, które pod tym względem sprawiają mi największe trudności, należą teksty Joanny Derkaczew z "Gazety Wyborczej". Oto dla przykładu recenzja pod dowcipnym tytułem Berek na sucho (z. 4 marca 2010). Dotyczy ona wrocławskiego spektaklu pt. Berek Joselewicz według Roku 1794 Zenona Parviego i Berka Joselewicza Jakuba Waksmana. Ja przypadkowo wiem, kto to był Zenon Parvi i kiedy mógł powstać jego dramat, ale przypuszczam, że tylko nieliczni poloniści są tego świadomi, a co dopiero ktoś spoza naszego fachu. Natomiast nazwisko Waksmana nic mi już nie mówi. Reccnzentka - jak widać - uważa, że informacje o autorach są czytelnikowi niepotrzebne. Trudno się z tym zgodzić. Natomiast, zapewne słusznie, zakłada ona, że o tym, kim był Berek Joselewicz, pouczać nie trzeba, choć nazywa go "najsłynniejszym z zapomnianych bohaterów romantycznych". Zawarty w tym określeniu efektowny oksymoron może czytelnika zaambarasować - jak to można być najsłynniejszy