„Łóżko pełne cudzoziemców” Dave’a Freemana w reż. Jerzego Bończaka w Teatrze Capitol w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Jerzy Bończak po raz kolejny, tym razem już tylko jako reżyser, sięga po tekst scenarzysty i dramatopisarza angielskiego, który wcześniej, bo na początku lat dwutysięcznych, można było zobaczyć na scenie Teatru Komedia w Warszawie i Teatru Żeromskiego w Kielcach. Podobnie jak w „Prywatnej klinice” (napisanej wspólnie z Johnem Chapmanem) czy „Telefonie zaufania”, w „Łóżku pełnym cudzoziemców” oglądamy bohaterów, którym los płata figla obfitując w niespodzianki w najbardziej nieoczekiwanych okolicznościach. Przy okazji sporo możemy się dowiedzieć na temat tego, jak kłamstwo czy zdrada wpływają na małżeńskie relacje i jakie konsekwencje może przynieść chęć przeżycia chwilowej rozkoszy w ramionach innej kobiety czy mężczyzny. Farsa jak wiadomo zawsze była traktowana jako przystawka do głębokiej literatury, jest też jako gatunek raczej po macoszemu traktowana przez piszących o teatrze, co jest w kontrze do popularności jaką cieszy się wśród teatralnej publiczności.
Akcja tej komedii dzieje się w mocno już podniszczonym, tandetnym hoteliku, gdzieś na rubieżach francusko-niemieckiej granicy. A ponieważ jednym z najbliższych gości ma być pochodząca z Bułgarii arystokratka, właściciel pensjonatu Heinz (Jacek Bończyk ) próbuje zmobilizować pracującego opieszale i wciąż podchmielonego portiera Kazka (Wojciech Solarz) do zakamuflowania wszystkich niedogodności, które mogą spotkać gości w wysłużonych hotelowych apartamentach. Niepoślednią rolę w perypetiach, które nastąpią wskutek zameldowania w tym samym pokoju dwóch małżeństw (Brenda i Stanley przybywają razem z Anglii, a John, umówiony z ponętną Simone, oraz jego żona Helga osobno) odegra odmawiający posłuszeństwa kaloryfer, który jednak w kilku momentach uratuje bohaterów przed zbyt szybkim objawieniem się ich prawdziwych zamiarów związanych z hotelowymi odwiedzinami. Przy okazji okazuje się, że kierownik hotelu ma chrapkę na młodą Angielkę (Joanna Balasz), a Helga (Daria Widawska) zapragnie w ramionach Stanleya (Michał Meyer) odegrać się na swoim „nieczułym” małżonku (Radosław Pazura). Na domiar złego w tym samym czasie w mieście odbywa się festiwal świętego Wolfganga, co ma również wpływ na przebieg wydarzeń i jego niemal kryminalny charakter. Ta piorunująca i na poły absurdalna, jak przystało na farsę, mieszanka zbiegów okoliczności, zabawnych nieporozumień, wciąż narastających komplikacji i zwrotów akcji „łóżkowych przygód” wymaga ogromnej precyzji w ustawieniu sytuacji i wyjątkowej dyscypliny aktorskiej. Bończakowi udało się pogodzić te dwa plany i uchronić spektakl przed narracyjnym chaosem, jednocześnie aktorów przed szarżą nawet w rolach mocno charakterystycznych czy utkanych z zachowań jedynie stereotypowych. Reżyser serwując nam ten zabawny w omyłkach i pełen śmiechu koktajl zadbał, by wszystkie jego ingrediencje były w odpowiednich i właściwych proporcjach.
Cezary Pazura doskonale oddaje podwójną moralność swojej postaci, będąc z jednej strony pełnym elegancji gentlemanem, z drugiej kobieciarzem skorym do niewierności i małżeńskiej zdrady. Jacek Bończyk ze swadą i lekkością próbuje kamuflować swoje zniecierpliwienie z powodu niefrasobliwości portiera (Wojciech Solorz stylowo wciela się w tego zabawnego cwaniaczka, który nawet nie próbuje odnaleźć się w roli prawej ręki szefa upadającego hotelu), jednocześnie stara się zachować dobrą minę do złej gry, w którą jako człek nieco zwariowany sam się w końcu wplątuje. Daria Widawska z roli Helgi wyciska całą paradoksalność silnej, niemieckiej kobiety, zdecydowanej i bezkompromisowej, która też chciałaby wreszcie doznać choć chwili rozkoszy w ramionach umiejącego kochać mężczyzny. Michał Meyer udanie przedzierzga się z postaci posłusznego, ustępliwego i safandułowatego Anglika w mężczyznę świadomego swych fizycznych walorów i mogącego mieć powodzenie u innych kobiet. Marta Bryła w roli Simone jak przystało na Francuzkę uwodzi mężczyzn najlepiej jak potrafi, wykorzystując do tego wszystkiego swoje wdzięki kunsztownie i ze smakiem. Całość zagrana została dynamicznie i żywiołowo, bez zbędnego przerysowania, co nie zawsze jest wyróżnikiem rozrywkowych przedstawień, które mają przynosić żart i relaks bez intelektualnego zadęcia i poszukiwania zagubionych wartości tym razem w naszej kosmopolitycznej, wielonarodowej Europie.