Zastanawiam się nad tym, czego dowiedziałam się w trakcie prowadzenia ogólnopolskiego Konkursu Fotografii Teatralnej, organizowanego przez Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego. Na pewno dobre zdjęcie jest wehikułem pamięci, zatrzymuje pewną rzeczywistość – napięcia, relacje i sensy – i przenosi ją niczym w kapsule czasu. Pisze Joanna Biernacka-Płoska w „Teatrze”.
Pomysł zorganizowania konkursu promującego polską fotografię teatralną narodził się prawie dziesięć lat temu. Jego matką była ówczesna dyrektorka Instytutu Teatralnego Dorota Buchwald, a akuszerką – kustoszka działu dokumentacji Agnieszka Kubaś (idea zapewne miała też paru ojców i kilka matek chrzestnych, ale te dwa nazwiska były najistotniejsze). Niemal dekadę temu fotografia teatralna była zjawiskiem, dyplomatycznie mówiąc, niszowym i miała w tamtym czasie status mocno schizofreniczny. Twórcy zajmujący się fotografią artystyczną traktowali ją po macoszemu, bo przecież gdzie tu artyzm, skoro tworzy się ją na zamówienie, jest całkowicie podporządkowana potrzebom i dokumentuje pracę innych. Fotografowie komercyjni również nie brali jej na poważnie – dajcie spokój, jakie pieniądze można zarobić w teatrze? Z kolei ludzie teatru postrzegali ją jako coś oczywistego i im należnego – przecież zawsze była obecna i służyła historii, promocji, dokumentacji… Rzadko kto poza wąskim gronem specjalistów uświadamiał sobie jej rolę i znaczenie, rzadko kto doceniał autonomię i wyjątkowość tego medium.
Równolegle z ogłoszeniem regulaminu i naborem zgłoszeń do pierwszej edycji konkursu Instytut Teatralny wydał – pierwszy od dawna – monograficzny album współczesnej fotografii teatralnej, prezentujący dorobek Magdy Hueckel
Od 2015 roku mięło już osiem lat i tyleż edycji KFT. Wiele dobrego udało się zrobić dzięki tej inicjatywie. Wydaje mi się, że fotografia teatralna wybiła się na niepodległość, a szersze grono uświadomiło sobie wyjątkowość tej sztuki. Nikt już nie podważa jej autonomii. Dla większości stało się oczywiste, że fotografowie teatralni są ważni nie tylko w procesie dokumentacji, lecz także w promocji dzieła teatralnego – a przede wszystkim, że to artyści i nieocenieni partnerzy w budowaniu znaczeń. To dość paradoksalne, ale w czasach postępującej cyfryzacji i powszechnej digitalizacji żaden teatr nie zrezygnował z zamawiania serwisu fotograficznego, co więcej – fotografia pozostała jednym z ważniejszych narzędzi opowiadania o spektaklu. Dodatkowo popularność serwisów społecznościowych (szczególnie Instagrama) sprawiła, że zdjęcia jeszcze bardziej zyskały na znaczeniu. Jednoczenie rozwój technologii przyczynił się do ciekawego zjawiska – teraz każdemu się wydaje, że robi dobre fotografie, co widać też w konkursie, szczególnie w kategorii „teatralne zdjęcie sezonu”. Zalew kadrów wpływa czasami na „zmęczenie materiału”, mocno utrudnia natrafienie na dobre czy wybitne propozycje. Powoduje także pewien rodzaj lenistwa wśród samych artystów. Ciężar decyzji, wyboru ujęcia, namysłu nad tym, co się robi, niebezpiecznie przesuwa się na fazę postprodukcji – czyli obróbki i wyboru zdjęć. Fotografowie i fotografki przyznają, że ten etap trwa coraz dłużej, a jednocześnie teatry wywierają presję na jak najszybsze oddanie serwisu fotograficznego. To sprawia, że czasu na myślenie jest coraz mniej.
Wyraźniej też rysuje się podział na dwie, a może nawet trzy kategorie fotografów teatralnych. Pierwszą grupę nazwałam kiedyś na swój użytek „osadnikami”. To fotografowie bardzo silnie związani z konkretnym teatrem lub regionem, stale obsługujący dane zespoły. Niektórzy z nich wręcz zaczęli być zatrudniani na etatach. Druga kategoria to „nomadzi” – artyści, którzy podążają za konkretnym reżyserem i niejako mają monopol na fotografowanie jego pracy, niezależnie od miejsca powstawania spektakli. Trzeci, hybrydowy model pojawia się wtedy, gdy fotograf „osadnik” zyskuje zaufanie i sympatię reżysera w takim stopniu, że mimo utrzymywania silnych związków z jedną instytucją czy miejscem zaczyna podążać za artystą. Zarówno „osadnicy”, jak i „nomadzi” pokazują to, co najistotniejsze w fotografowaniu teatru – z jednej strony wzajemne zaufanie, a z drugiej znajomość języka, ludzi, materii. To zawsze procentuje i bez tego chyba nie sposób zrobić dobrego zdjęcia teatralnego. Co widać po nazwiskach finalistów i laureatów kolejnych edycji KFT – w tym gronie bardzo niewiele jest osób przypadkowych czy debiutujących.
Co roku do konkursu zgłasza się około stu fotografów, a liczba przesłanych zdjęć waha się między 1 300 a 2 000 (od VIII edycji do kategorii „teatralne zdjęcie sezonu” i do zestawu dokumentującego przedstawienie premierowe dołączyła trzecia kategoria, zmienna, w tym roku jest to „architektura teatralna”). Statystyki odzwierciedlają dynamikę mijających sezonów. Pandemia i lockdowny, a potem kryzys ekonomiczny spowodowały gwałtowny spadek liczby zgłaszanych zdjęć (zmniejszyła się przecież liczba produkowanych spektakli). Te dane ciągle jeszcze nie wróciły do poziomu sprzed 2020 roku. Wybuch wojny w Ukrainie i radykalizacja nastrojów społecznych odzwierciedliły się też w polskim teatrze, a co za tym idzie – w polskiej fotografii teatralnej. Zdjęcia z sezonu 2020/2021 były jednymi z najbardziej dramatycznych i brutalnych, jakie oglądałam w konkursie.
Na przestrzeni tych kilku lat wyraźnie widać, że niezmiennie silna pozostaje potrzeba zaglądania w kulisy. Zapoczątkowany przez Edwarda Hartwiga rodzaj fotografii teatralnej, która pokazuje to, co dla przeciętnego widza niedostępne, cieszy się nieustającą popularnością. Pojedyncze zdjęcia i całe zestawy z backstage’u to jeden z najsilniejszych nurtów w konkursie, być może za chwilę trzeba będzie utworzyć dla niego osobną kategorię. Innym nurtem, z każdym sezonem coraz mocniej obecnym, jest teatralna fotografia reklamowa i promocyjna. Powstają całe sesje związane z przedstawieniem tuż po rozpoczęciu prób. Te zdjęcia zazwyczaj nie mają wiele wspólnego z ostatecznym, estetycznym kształtem widowiska, ale służą artystom i teatrowi do wypromowania idei spektaklu, powiadomienia widzów, „o czym to będzie”. Fotograf i fotografia teatralna urastają w tym przypadku do rangi niemal równorzędnych partnerów w tworzeniu znaczeń i w grze z publicznością. A jednak jest to funkcja trochę inna niż budowanie sensów i kreowanie pamięci o przedstawieniu w przypadku dokumentowania jego premierowego kształtu.
Wraz z pojawieniem się fotografii zrodziła się wiara, powszechna zwłaszcza wśród wielu plemion, że zdjęcie kradnie duszę. Choć obecnie prawie nikt już nie podziela tego przekonania, mam wrażenie, że dobre zdjęcie, także zdjęcie teatralne, to właśnie takie, któremu udało się kawałek tej duszy ukraść. Uwiecznić naddatek, coś, co nie zawsze daje się nazwać i zwerbalizować. To taka fotografia, która jest wehikułem pamięci, która zatrzymuje pewną rzeczywistość – napięcia, relacje i sensy – i przenosi ją niczym w kapsule czasu. Żeby takie zjawisko mogło zaistnieć, potrzebny jest świetny rzemieślnik i wrażliwy artysta w jednej osobie. Czemu najlepszy wyraz dają werdykty kolejnych składów jurorskich Konkursu Fotografii Teatralnej.