EN

28.06.2021, 11:37 Wersja do druku

Ciężką pracą, nie pokorą można zmienić życie

"Pokora" Szczepana Twardocha w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Magdalena Mikrut-Majeranek w portalu Teatrologia.pl.

fot. Przemysław Jendroska / mat. teatru

Pokora w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach to piękna wizualnie i świetnie zagrana teatralna opowieść o poszukiwaniu tożsamości, wiecznym poczuciu obcości i skomplikowanych dziejach Śląska. Alegorią losów regionu jest postać Aloisa Pokory (!?), chłopaka zawieszonego w wiecznym „pomiędzy”.

Spektakl powstał na kanwie powieści Szczepana Twardocha Pokora, a wyreżyserowany został przez Roberta Talarczyka, który w ubiegłym tygodniu został uhonorowany tytułem „Człowieka Teatru 2021” przez Fundację Teatru Myśli Obywatelskiej im. Zygmunta Hübnera. Duet Twardoch-Talarczyk uruchamia nam w głowie konkretne konotacje. Po artystach można spodziewać się, że ich wspólne dzieło z pewnością poruszy temat śląskości, zagubienia i poszukiwania swojego miejsca w świecie, a później wwierci się w pamięć i wyryje trwałe piętno. Przykłady? Świetna Morfina i dobrze zagrany Drach. Nie inaczej jest w przypadku Pokory, aczkolwiek nie obyło się bez drobnych mankamentów.

Prapremiera Pokory miała miejsce 11 czerwca. Spektakl skonstruowany jest z obrazów przedstawiających koleje losów Aloisa, będących powidokami z życia głównego bohatera. Jego dzieje zostały wpisane w kontekst historii Śląska – terenu pogranicza. A może Alois z Nieborowic to alegoria Śląska? Z tą tezą nie zgodziliby się powstańcy śląscy, którzy zamiast biernie poddawać się losowi, ruszali do boju o ich Hajmat. Pokora nie jest bowiem charyzmatycznym bohaterem, który kształtował obraz śląskiej ziemi, ale postacią, w której niczym w soczewce skupiają się losy wszystkich zagubionych Ślązaków, poszukujących swojej tożsamości egzystencjalnych tułaczy. Wspólnym mianownikiem jest u nich brak poczucia zadomowienia, zakorzenienia, a więc wszystkiego, czym zajmuje się oikologia popularyzowana przez prof. Aleksandrę Kunce i prof. Zbigniew Kadłubka. Za wspomnianą, na poły porzuconą tezą, przemawia fakt, że w uniwersum świata przedstawionego toczy się bój o Śląsk. Stronami konfliktu są Polska i Niemcy. Śląsk – niczym Alois – zmienia przynależność, a mieszkańcy przystosowują się do nowych warunków. Wszyscy – poza Pokorą. W nim tli się nieustanne pytanie egzystencjalne „Gdzie należę?”. Nieustannie dręczą go demony. Nie znajduje jednak w sobie siły, aby wziąć sprawy w swoje ręce i zmienić swoje położenie, ulega podszeptom, klęka przed wrogiem, poddaje się, szuka zależności, poddaństwa. Pokora jest poniżany, bity i kopany, uwikłany w historię, relacje międzyludzkie, czuje presję otoczenia. Nie można się zgodzić, że tacy właśnie są Ślązacy. „Jeżech kożdym z wos!” – mówi Alois. Po części – na pewno. Bohater wraca też myślami do beztroskiej krainy szczęśliwości, czyli dzieciństwa, kiedy zajadał się sznitą z masłem i cukrem. Wtedy na scenie pojawia się Aloisik – Jan Twardoch, syn autora Pokory.

fot. Przemysław Jendroska

Alois nosi piętno odmieńca. Jego dramat rozpoczyna się w domu. Ze spektaklu można wyczytać próbę przedstawienia dialektyki „domu” jako azylu i więzienia jednocześnie. Chłopak nie może znaleźć swojego miejsca w rodzinie – jego biologicznym ojcem jest ksiądz, a nie człowiek, który go usynowił. W niemieckiej szkole, do której wysyła go matka, marząc o lepszym losie dla syna, nie może dogadać się z kolegami, którzy nim gardzą, znęcając się nieustannie. Dla Niemców jest Ślązakiem, dla Ślązaków – odmieńcem, który zamiast pracować w kopalni, podjął naukę. Chłopak szuka swojego miejsca. Zawsze stawiany jest w opozycji do grupy, w której się znajduje. Brzmi znajomo? Czy to nie czysto polska martyrologia?

Lata mijają, Alois nadal szuka swego miejsca. Kończy się świat La Belle Époque i rozpoczyna wiek grozy i krwi. Chłopak zaciąga się do wojska i trafia na front pierwszej wojny światowej, gdzie zostaje ranny. 11 listopada 1918 roku lieutenant Pokora opuszcza szpital i wpada w wir berlińskiej rewolucji. Kiedy wraca do domu, dołącza do powstańców śląskich. Nigdzie nie czuje się jednak „u siebie”. Wycofany, zobojętniały, żyje i działa dzięki erotycznej relacji z mirażem kobiety, którą kocha. To ona motywuje go do działania, jej głos w jego głowie powtarza, że sam nie wie kim jest. W rzeczywistości okazuje się, że Agnes z jego myśli i snów jest zupełnie kimś innym.

Spektakl może okazać się zbyt hermetyczny, aby mógł z powodzeniem być wystawiany na innych polskich scenach. Pierwszym hamulcem, który może utrudnić zrozumienie fabuły, jest język, a więc to, co wyróżnia Pokorę i czyni z niej tak silny przekaz. Szczepan Twardoch – ambasador śląskości – stworzył spektakl po śląsku i o Śląsku, a jego bohaterowie godają – i to jak! Zwłaszcza Henryk Simon. Pruscy żołnierze i nauczyciel z kolei władają niemczyzną. Zresztą spektakl był konsultowany ze znawcami języka śląskiego i niemieckiego – Grzegorzem Kulikiem i Aleksandrą Cierpisz.

Kolejny niuans to napięcie dramatyczne i mnogość prezentowanych wątków. Szczepan Twardoch, autor powieści, która została wydana nakładem Wydawnictwa Literackiego w 2020 roku, podjął się także jej scenicznej adaptacji, choć w zasadzie powieść stanowi jedynie inspirację. Dążąc do najwierniejszego przeniesienia własnej twórczości na teatralne deski, sam zastawił na siebie pułapkę. Akcja mknie, zmieniają się miejsca, mijają lata, konflikty zbrojne… a Alois trwa w swej bezsilności i zagubieniu. Problem w tym, że wątków jest zbyt wiele i czasami można złapać „zadyszkę”, próbując rozszyfrować dokąd przeniosła się akcja. Przed obejrzeniem spektaklu warto przeczytać powieść, aby móc cieszyć się wizualnymi atrakcjami, bowiem poszczególne sceny przypominają obrazy, które, zebrane w całość, tworzą stacje „Drogi Krzyżowej” Aloisa. Dominuje mroczność, tajemniczość i umowność.

fot. Przemysław Jendroska / mat. teatru

Rytm i koloryt spektaklu zakłóca scena, w której aktorzy burzą czwartą ścianę i wchodzą w dialog z publicznością. Pozornie upatrują sobie kogoś z tłumu i dopytując o cenę torebki i zegarka, zapraszają do wejścia na scenę. Pochwała gustu dwójki widzów szybko przybiera oskarżycielski ton. Artyści świetnie dawkują emocje i utrzymują napięcie. Do ostatniej chwili przed demaskacją wydaje się, że to świetnie przeprowadzona improwizacja, a nie starannie zaplanowany element spektaklu. Ten chwyt jest mocno prowokacyjny, wywołuje lekki pomruk niepewności i zdenerwowania. I o to chodzi! Scena jednak została „doklejona” do teatralnej mozaiki, a inscenizacja z powodzeniem mogłaby funkcjonować bez niej.

Olbrzymią rolę w kreowaniu świata przedstawionego odgrywa w spektaklu elektryzująca, nieco futurystyczna muzyka katowickiego rapera Miuosha (Miłosza Pawła Boryckiego), który jest już nierozerwalnie zrośnięty ze śląską ziemią. A reżyseria świateł to prawdziwe mistrzostwo! Złociste światło rozjaśnia mrok, wskazuje drogę, akcentuje pewne elementy dekoracji. Scenografia Katarzyny Borkowskiej zachwyca. Jest minimalistyczna, ale niezwykle sugestywna. Symboliczna. Za pomocą oszczędnych środków udało jej się nakreślić śląski krajobraz. Bohaterowie brodzą w czarnej ziemi, która podkreśla ich uwiązanie do ziemi, zakorzenienie, a ich drogę oświetla złocista łuna. Te dwa kolory – złoty i czarny splatają się od wieków, wskazując na górniczą symbolikę. Ziemia, chtoniczność i nieustanna walka – wewnętrzna, z innymi, walka o przeżycie czy przetrwanie – to dominanta kompozycyjna katowickiego spektaklu. Co ciekawe, nie ma św. Barbary, wpisanej w krajobraz Górnego Śląska, jest za to złocisty posąg ze skrzydłami.

Siłą spektaklu jest dobre aktorstwo i sceny zbiorowe – musztra w szkole, walka pruskich żołnierzy czy występ Baronessy i spółki, bowiem spektakl porusza także tematykę LGBT. Choreografia Tomasza Jana Wygody mówi więcej niż padające w spektaklu słowa. Opowiada trudną śląską historię za pomocą cielesnego alfabetu. Pełna dramatycznego napięcia, zawsze w punkt! Choreograf zaprosił do współpracy absolwenta i studentów bytomskiego Wydziału Teatru Tańca Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie. Ich energia, żywiołowość wnosi do spektaklu wyjątkową jakość.

Wybór Henryka Simona na głównego bohatera to strzał w dziesiątkę. 27-letni aktor rodem ze Świętochłowic, który związał swą zawodową karierę z Teatrem Narodowym w Warszawie, świetnie wypadł w tej roli. Gra całym sobą. Jego zagubienie słychać w głosie, widać w oczach i ruchach. Wiecznie skulony, przygarbiony niczym przygnieciony jarzmem trudnej śląskiej historii. Świetny jest też Dariusz Niebudek w roli surowego ojca oraz transpłciowej Baronessy. Przejmującą rolę matki Aloisa powierzono Agnieszce Radzikowskiej. Postać ta w jej interpretacji przypomina zatroskaną Mater Dolorosa. Przygnębiona, smutna, zawsze skoncentrowana na dzieciach – zwłaszcza na Aloisiku, który od wszystkich odstaje.

fot. Przemysław Jendroska

Jest i ekstrawagancki Michał Piotrowski jako Dionizy Braun-Towiański – piewca śląskości – ubrany w czerwony garnitur, pojawiający się w towarzystwie chartów. Walczący o niemiecki Śląsk protagonista to z kolei Smilo von Kattwitz, którego na scenie kreuje Kamil Suszczyk. Ciekawą postać stworzył także Marek Rachoń, wcielający się w rolę surowego Rechtōra, pilnującego porządku w szkole i dyscyplinującego uczniów. Jest świetnie ucharakteryzowany, powściągliwy i bezkompromisowy.

Pokora w wykonaniu artystów Teatru Śląskiego w Katowicach to teatralna podróż w czasie i przestrzeni. Spektakl rozpoczyna się w pierwszej dekadzie XX wieku, a kończy w czasach nam współczesnych. Przedstawia dawny Śląsk i zostawia nas ze smutną puentą: Dla bohaterów nie ma ratunku. Czy i z nami jest podobnie? Pokora to dzieło ważne, poruszające rozedrganą śląską duszę.

Tytuł oryginalny

Ciężką pracą, nie pokorą można zmienić życie

Źródło:


Link do źródła