Gdyby ktoś mi dziesięć lat temu powiedział, że do teatru powróci cenzura, wyśmiałbym go. Dzisiaj nie jest mi do śmiechu. Cenzura - już nie polityczna jak w PRL, ale obyczajowa - próbuje wrócić tylnymi drzwiami pod pretekstem dbania o publiczną moralność. Pojawiły się sprawy Teatru Wierszalin z Podlasia oraz Suka Off w Warszawie i Łodzi. Są one nieco inne, ale wielce pouczające - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.
Nie potrzeba administracyjnych zakazów - część urzędników, dyrektorów instytucji kultury i radnych myśli bowiem, że wiedzą, "skąd wieje wiatr" i jaki rodzaj sztuki mógłby się nie spodobać nowej prawicowej władzy. Tak było w przypadku zdjęcia przedstawienia dla dzieci w Słupsku "O dwóch takich, co ukradli księżyc" (przed laty w kinie grali w rolach Jacka i Placka Jarosław i Lech Kaczyńscy). Podobny mechanizm zadziałał przecież przy okazji niedawnego zakazu demonstracji w Poznaniu (nie zakazał go nikt z PiS, ale prezydent z PO i wojewoda z SLD). Teraz pojawiły się sprawy Teatru Wierszalin z Podlasia oraz Suka Off w Warszawie i Łodzi. Są one nieco inne, ale wielce pouczające. W pierwszym przypadku radni LPR próbują pozbawić Wierszalin finansowania z pieniędzy publicznych, dlatego że ośmielił się wystawić spektakl o kobiecie ukrzyżowanej za wiarę. Ręce cenzora sięgają tu średniowiecznej historii o kobiecie-Chrystusie na której oparta jest