„Sen srebrny Salomei" Juliusza Słowackiego w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Pisze Patryk Kencki, członek Komisji Artystycznej VIII Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.
Odważny to pomysł, aby właśnie teraz – podczas rosyjskiej inwazji na Ukrainę – sięgnąć po Sen srebrny Salomei. Odważny, bo tekst Słowackiego ukazuje nader dramatyczny epizod ze stosunków polsko-ukraińskich, a w obecnej sytuacji staramy się nie pamiętać tego, co psułoby obraz dzisiejszego zbliżenia między naszymi narodami.
Dlaczego więc Piotr Cieplak postanowił wystawić dramat, którego akcja rozgrywa się podczas koliszczyzny, czyli krwawego buntu kozaków i ukraińskich chłopów bestialsko mordujących polską szlachtę, a następnie ulegających niemniej okrutnym represjom ze strony Polaków? Otóż uczynił to najprawdopodobniej z powodu świadomości, że aby zbudować prawdziwie siostrzane więzi pomiędzy naszymi nacjami, nie wystarczy tylko pełne dobrej woli wsparcie dzisiaj, ale że niezbędne jest właściwe zrozumienie przeszłości. Zrozumienie bowiem stanowi rodzaj terapii pozwalającej wybaczyć sobie nawzajem, a dzięki wybaczeniu owocnie budować przyszłość. Sięgnięcie przez Cieplaka akurat po Sen srebrny Salomei wydaje się więc decyzją świadczącą nie tylko o jego odwadze, ale także mądrości.
W utworze Słowackiego historyczne wydarzenia ukazane są jako piekielne panopticum. Ich opisy relacjonowane na scenie przerażają i odpychają z powodu epatowania okrucieństwem, ale jednocześnie pozwalają zrozumieć nieuniknioność dziejowych kataklizmów. Szeregująca poszczególne postaci hierarchia zniewala właściwie ich wszystkich, uwiera i prowokuje do jakiejś eksplozji. Dworski kozak Semenko, któremu marzy się bycie hetmanem, znajduje się na samych nizinach owej hierarchii, Sawa stanowi jakiś nieokreślony społecznie byt, nie mogąc póki co dowieść szlacheckiego pochodzenia, Salomea choć z herbownej familii, to jednak na tyle mało znaczącej, że pełna jest kompleksów wobec rodziny Regimentarza, któremu z kolei marzy się, aby syna Leona ożenić z Księżniczką Wiśniowiecką. Ten gąszcz feudalnych układów, w których Polacy jawią się jako kolonizatorzy Ukrainy, staje się mieszanką wybuchową w połączeniu z ogromnymi namiętnościami, które wypełniają pojawiające się na scenie postaci. Nic dziwnego, że Słowacki nadał swojemu dziełu wiele z barokowej estetyki, doskonale wyrażającej napięcie pomiędzy wewnętrznym dynamizmem, a zewnętrznym wpisaniem w zastygłe w stanowym zamknięciu społeczeństwo.
Te barokowe inspiracje wyrażające się i w plastycznym języku, i w niezwykłych wizjach, w połączeniu językowej ozdobności z najbardziej okrutnymi z możliwych obrazów mogłyby skłonić reżysera do stworzenia pełnej rozmachu inscenizacji, oczarowującej widza rozbudowanymi dekoracjami, bogatymi kostiumami i zmieniającym się jak w kalejdoskopie światłem. Cieplak jednakże postanowił wystawić dzieło Słowackiego w zupełnie odmienny sposób. Mając zapewne świadomość, że w owym narzuceniu społecznych ról i w panoptykonie okrucieństwa kryje się swoiste theatrum mundi, przygotował inscenizację utrzymaną w poetyce czegoś pomiędzy teatralną próbą a performatywnym czytaniem. Pomysł reżysera okazał się doskonały. Na pierwszy plan przedstawienia wysunął się tekst Słowackiego. Reżyser i konsultant dramaturgiczny (Robert Urbański) nie bali się przy tym dokonywać śmiałych cięć, starając się wyeksponować to, co uznali za samą esencję utworu. Sięgając zaś po metateatralną formę próby, nie wprowadzili do spektaklu żadnych rodzajowych elementów, ilustrujących zakulisowe życie teatru, ale zdecydowali się na utrzymanie skrajnie surowej i ascetycznej estetyki (za warstwę wizualną inscenizacji odpowiada Andrzej Witkowski). Aktorzy pojawiają się na pustawej scenie, gdzie ulokowano jedynie niezbędny stół i krzesła, w kostiumach, które mogłyby stanowić ich prywatne stroje, a w tle zamiast dekoracji oglądamy oszczędne projekcje (np. orientalny wzór, w który mogłaby być ozdobiona sala w rezydencji Regimentarza, czy drzewa określające przestrzeń, w której stacjonuje oddział Gruszczyńskiego). Wykonawcy grają w sposób bardzo powściągliwy, więcej energii wkładając w wypowiadanie tekstu, aniżeli w fizyczne działania. W niektórych scenach udają, że czytają tekst z kartki (stanowiącej oczywiście rodzaj scenicznego rekwizytu). Didaskalia podawane są z offu, przy czym aktorzy wykonują wówczas owe tautologicznie zaprezentowane czynności. Ale robią to właśnie jak na teatralnej próbie, niekiedy po prostu markując działania. Kiedy w scenie trupiego sądu Regimentarz (Bogdan Grzeszczak) poleca wnieść ciało zabitego Gruszczyńskiego (Tomasz Lulek) i posadzić je na sędziowskim tronie, Lulek po prostu wchodzi na scenę i w neutralny sposób zasiada na krześle. Dzięki oszczędności scenicznych środków tekst Słowackiego bardziej oddziałuje na wyobraźnię. Mocniej poraża. A przecież w Śnie… nie brakuje makabrycznych opisów tego, co wydarzyło się za sceną. W sposób niezwykle obrazowy przywołana jest, czy to kozacka rzeź czy przerażająca egzekucja na Semence (Mateusz Krzyk), który ginie jako żywa pochodnia.
Ascetyczny kształt przedstawienia przynosi i ten walor, że działania poszczególnych wykonawców – powściągane z powodu przyjętej w spektaklu formy – dążą do jakiegoś jakby wyrównania i składają się w nader spójną całość. Nie oznacza to jednak, żeby aktorzy nie wyróżniali się w żaden sposób. Jest właśnie tak, że każda i każdy z nich wnoszą do inscenizacji własny walor. I tak Paweł Wolak jako Sawa epatuje charyzmą, a Gabriela Fabian wydaje się doskonale obsadzona w roli Księżniczki. Bartosz Bulanda jako Leon kojarzy się z rozpieszczonym hipsterem, a Bogdan Grzeszczak z rachitycznym ideologiem, rojącym sny o potędze. Tomasz Lulek, Jakub Stefaniak (Pafnucy) i Mariusz Sikorski (Kozak) przybierają wojskową szorstkość, a Mateusz Krzyk wydobywa niejednoznaczność kreowanej przez siebie postaci, ambitnego, ale i zdradzieckiego Semenki. Wyraziste są również Joanna Gonschorek i Zuza Motorniuk grające Popadianki, ale i Wernyhorę – pojawiającego się w dwóch osobach jednocześnie, przybierającego więc ponadziemski charakter. Aktorki mają w przedstawieniu okazję do efektownych popisów wokalnych (muzyka, za którą odpowiada Paweł Czepułkowski, to też wartościowy wymiar tej inscenizacji). Dodajmy jeszcze, że Motorniuk prezentuje w tym spektaklu jeszcze inne emploi – przyszło jej się bowiem wcielić również w postać zabawnej Anusi. Tytułową rolę gra zaś Magda Biegańska – z jednej strony wycofana, jakby należała do innej rzeczywistości, z drugiej pełna uczuć, których natężeniem potrafi zaskoczyć. Oszczędność teatralnej formy służy bowiem ekspresyjnemu wymiarowi spektaklu. Doskonale to widać w przywołanej już scenie upiornego sądu, kiedy Grzeszczak – Regimentarz kładzie sobie na kark ramię Lulka –zabitego Gruszczyńskiego i wzywa go do wymierzenia sprawiedliwości.
Przypomnienie Snu srebrnego Salomei miałoby sens nawet i bez jakże znaczących kontekstów, w których reżyser zdołał osadzić legnicką inscenizację. Sam Słowacki mimo napisania wielu niemniej interesujących sztuk teatralnych zdawał się przywiązywać do Snu… znaczenie szczególne. I nic w tym dziwnego. Udało mu się przecież stworzyć niezwykle przejmującą formę, w której wątki romansowe i ludzkie ambicje przeplatają się z iście dantejskimi obrazami piekła na ziemi. A właśnie ta dziwna mieszanina najsubtelniejszego liryzmu i najokrutniejszego sadyzmu doskonale chyba pasuje do naszego wyobrażenia o ludzkiej naturze rozpiętej pomiędzy najodleglejszymi biegunami.
Ale, jak już wspomniano, Cieplak wydobył z tekstu Słowackiego elementy mocno korespondujące ze współczesnością. Obrazy okrucieństwa nie pozwalają zapomnieć o wojennych zbrodniach właśnie dokonywanych przez Rosjan. Ukazany na scenie konflikt polsko-ukraiński, za którym stały zręczne intrygi carycy Katarzyny, kontrastuje z solidarnością, jaką staramy się okazywać narodowi przelewającemu dziś krew także w naszej obronie. Historiozoficzna koncepcja, wpisana w utwór przez Słowackiego, budzi i niepokój, i jednak jakąś nadzieję, która jak srebrzysta wizja prześwituje przez obrazy wojny. Wszystko to sprawia, że legnickie przedstawienie zapada w pamięć. A symboliczna wydaje się wręcz scena, w której Popadianki, zwróciwszy Regimentarzowi ocalałą Salomeę i otrzymawszy od niego zgodę na zabranie zwłok swego brata, podkreślają: „To my wspanialej wyrosły, / Bo wam dały ciało żywe / A od was trupa wyniosły”.
Juliusz Słowacki, Sen srebrny Salomei, reż. Piotr Cieplak, Teatr im. Heleny Modrzejewskiej, prem. 19 listopada 2022.