EN

29.05.2023, 10:30 Wersja do druku

Chłop jak się patrzy

„Niemęski” w reż. Darii Kubisiak, w Narodowym Starym Teatrze. Pisze Artur Grabowski na portalu teatrologia.pl

fot. fot. Magda Hueckel / mat. teatru

Po kilku pierwszych minutach spektaklu czekałem już na koniec. Prosty propagandowy przekaz o przewidywalnej treści, właściwie wykład performatywny z ilustracjami, kabaretowe grepsy. Na szczęście doczekałem drugiej części, bo później zrobiło się zabawniej, ale i tak wyszedłem z niczym; może jedynie bardziej utwierdzony w moich patriarchalnych atawizmach. Dlaczego? Przecież spektakl był w swojej klasie wykoncypowany i wykonany niemal bezbłędnie, dynamiczny i rozrywkowy, brawurowo zagrany, choć jak zwykle w tej ciężkostrawnej, krakowskiej manierze aktorskiego narcyzmu. Było też coś dla koneserów, bo i gombrowiczowskie smaczki, i cyrkowe popisy, i parodie na poziomie najlepszych lat kabareciku rodem z PRL-owskiej telewizji. Nowoczesność zaprezentowana w pełnej krasie mogła zaspokoić gusta performatyczek i performatyków z akademickimi tytułami, krytyczkom i krytykom dostarczając materiału do wypełnienia pustej terminologii, a widzom i widzkom oferując okazję do zamanifestowania prześmiewczych sygnałów klasowej przynależności. Wybrzydzać nie powinienem tym bardziej, że nawet morał, który grzecznym studentom i studentkom, inteligentkom i inteligentom zaserwowała autorka za pośrednictwem aktorów (niecnie mszcząc się tą instrumentalizacją na męskim plemieniu) okazał się zaskakująco stonowany. Patriarchat, drodzy Państwo, przetrwa, ale z wybitymi zębami i z rękami w kajdankach.

Daria Kubisiak obdarzona została niewątpliwie literacką wrażliwością i językowym słuchem. Szkoda, że ten talent marnuje, sprowadzając literaturę do poziomu propagandy. Nie same bowiem tezy tego performansu (bo tak należałoby chyba określić koncertową dramaturgię spektaklu) budzą mój sprzeciw, ale ich łopatologiczna prezentacja. Chętnie łyknąłbym półprawdy o męskości, a nawet całe kawałki przekłamań, które przecież mogę zweryfikować na gruncie osobistego doświadczenia, gdyby podane mi zostały w zjadliwej (nie powiem: smacznej, bo to mieszczańskie pragnienie) postaci. Że co? Że niby do teatru wybieram się z pustym żołądkiem, aby wypełnić go treściwą strawą? Że brakuje mi „mięsa” (jak się mówiło onegdaj między łowcami idei) w korycie dramaturgicznej formy? Że domagam się scenicznego świata, który traktuje widza poważnie i liberalnie, dając mu samodzielnie trafić w sedno, choćby było ono światowych rozmiarów, jak horyzont oświeconego umysłu? Nic z tego. Niedoczekanie twoje, uzurpatorze humanistycznej wyższości! Samca i samicy miejsce jest w szeregu szarych pluszów, stamtąd tylko klaskać wolno, a i to w miejscach wyraźnie oznaczonych w scenariuszu afektywnych reakcji. Epoka sztuki minęła, nadeszły czasy prawdy, reszta będzie milczeniem, bo głosy fałszujące jedynie słuszną ideę wykasuje się z rekordów. No cóż, naiwnie najwidoczniej wierzyłem, że socrealizm to była epoka błędów i wypaczeń. Może i była, ale nastały rządy ekipy remontowej, więc korekta trwa… Czego się zatem dowiedziałem?

Mężczyzna to twór zabytkowy, niech sobie będzie między nami, w końcu z czymś trzeba porównać współczesność, żeby wydała się przyszłościowa. Męskim stworzeniem jest cała kultura, z natury męskim żądzom usłużna i męskie schorzenia lecząca. Mężczyzna to bowiem chorobowa forma człowieczeństwa, patologia duchowości, zdegenerowana postać cywilizacji, której prawdziwym przeznaczeniem jest transhumanistyczna wspólnota organizmów równych, różnych i nieporóżnionych w niezróżnicowaniu swoim. Mężczyzną przyszłości będzie kobieta, ale ta nie będzie mężczyzną symetrycznie, lecz tych dwoje stanie się arytmetycznie zsumowanym osobnikiem. Z najnowszych odkryć naukowych futurologii to właśnie zdaje się wynikać bezdyskusyjnie. A teatr nie może przecież stać z boku albo (horrendum!) zostawać w tyle za nauką… Nie śmiem śmiać się bynajmniej, ośmielam tylko w sobie wyobraźnię, jak przystało na osobę wrażliwą i empatyczną, a na dodatek otwartą na wpływy i gotową zaakceptować odpływ. Jesteśmy przecież dziećmi natury a rodzic nasz opiekuńczo zapewnia nam wykształcenie, na dalszą drogę życia wyposażając nas w globalnie uregulowany klimat do dalszego rozwoju. Na razie mężczyzna to: organizm żywy, obdarzony zdolnością (ograniczoną) do werbalnej komunikacji, którego życie polega na ćwiczeniu mięśni w celu napinania tychże ku zrealizowaniu estetycznych (wątpliwie) pragnień o narcystycznym podłożu, ponadto mężczyzn charakteryzuje specyficzny (niezdrowy) sposób odżywiania się, poprzez konsumpcję tzw. „browców”, oraz nie mniej dziwaczny (i równie niehigieniczny) sposób radzenia sobie z trudnościami natury psychicznej, polegający na tzw. „zagadaniu” istoty rzeczy podczas spotkań w gronie kilkuosobowym nad brzegiem akwenu wodnego, w którym to zbiorniku chłopaki moczą kije, milcząc pospołu. Nie spotyka się mężczyzn tworzących dzieła filozoficzne i artystyczne, a droga do naukowych odkryć jest dla nich zamknięta, co wynika z ich historycznie ukształtowanej tożsamości. Mężczyźni w roli czułych mężów i opiekuńczych ojców występują jedynie w bajkach pisanych przez kobiety, poddane zresztą wielowiekowej opresji, nazwanej (przez mężczyznę, chociaż…) „gwałtem przez uszy”. Mężczyźni bywają jednakowoż wrażliwi. Atoli jedynie na swoją męskość, której nieustające podtrzymywanie wypełnia im życie. Męskość mężczyzn wyraża się w postaci kompensacyjnego dążenia do dominacji, takoż nad kobietami, co i nad sobą wzajemnie. Męskość charakteryzuje wewnętrzny przymus rywalizacji i poddawanie się zewnętrznej presji na osiągniecie tzw. „prestiżu”, co prowadzi ich do wewnętrznego zakłamania, to zaś do społecznego odwetu w formie cynicznej manipulacji, czego z kolei skutkiem nieuchronnym jest brutalizacja stosunków międzyludzkich oraz wzrost zachorowań na depresje maniakalne, wyrażające się wzmożoną konsumpcją substancji psychopasywnych, potocznie zwanych „otępiającymi”.

Uff, sporo jak na jeden wykład. Tegoż prezentacja będzie potwierdzeniem fizyczno-werbalnym powyższych twierdzeń. Oto czterech osobników – statystycznie wybranych pod względem wzrostu, tuszy, wieku i temperamentu – demonstruje uprzednio zdefiniowaną męskość w figurach tyleż jednoznacznych, co performatywnie efektownych i perswazyjnie efektywnych. Najpierw stroją swój męski instrument (wewnętrzny!) wedle skali zamkniętej w cymbałach (żadna metafora), aby potem dać koncert z tańcami i gimnastyką. Wykonywana na żywo muzyka ma tu chyba funkcję emocjonalnego wodzireja, czasem zamieniając się w emocjonalne tło, szczególnie wtedy, kiedy magiczne dźwięki, łagodne i ciągłe, ustępują miejsca brutalnemu waleniu w bębny. Audiosfera ta brzmi pięknie, jakby na złość brzydalom, którym natura poskąpiła uszu do słuchania. Za to formy plastyczne obecne w męskim świecie udatnie potwierdzają wątpliwą urodę męskich min i gestów. Pijane chłopy siedzą na betonowych pustakach, gibają się na żelaznych drabinkach, a w końcu jednoczą się we wspólnym wysiłku, żeby wznieść sobie pomnik w formie abstrakcyjnego obiektu kultu, z którego ciurka… Co? Wiadomo – to coś na „pi”, czym mężczyzna zwykł się wypełniać i się wypróżniać. Scena, w której ululany patriarcha wygłasza mowę, ograniczając się do usilnych prób wydobycia z siebie głoski „pi”, tej pseudonieskończonej figury logicznej męskiego umysłu, należy do najzabawniejszych. Ów dumny manifest męskości wydala z siebie Grzegorz Mielczarek, który w jednej z ostatnich scen zdobędzie się na monolog, chyba literacko najlepszy w całym dramacie. Będzie to opowieść o kumpelskim kuszeniu homoseksualnym zbliżeniem i o małostkowości, tchórzostwie tudzież wrodzonym konformizmie męskiego charakteru. Tak to mężczyzna okazuje się niemęski. Ukazuje się takim samemu sobie, objawiony w gębie męskości swojej nałożonej samozwrotnie, bo na maskę swoją w lustrze, z którego to wejrzenia jego męskość wyzywająco gapi się na mężczyznę w nim. Sarmackie frazy z Gombrowicza dodają tylko pikanterii tej karkołomnej próbie udowodnienia, że chłop z jajami to taki, co na twardo idzie i jajecznicy z siebie zrobić nie da. Mężczyzna, jakby się nie zachował, zawsze się skompromituje, o pogardę sam się zatem prosi. Męskość to obrzydliwość, pospolite łgarstwo i populistyczne zaprzaństwo. Męskość to nieprawda o mężczyznach, bo mężczyzną prawdziwym jest mężczyzna niemęski. A jeżeli samczy móżdżek nie radzi sobie z tak gładkim sylogizmem, to tylko dlatego, że prymitywnym przywyknieniem powodowany głębi w sztuce szuka. A przecież nie po to podatnik na teatr wykłada, żeby się miał w nim zagubić.

Mężczyźni, jednym słowem, męscy są jedynie powierzchownie, w środku zaś niemęscy. Kobiet zaś w tym świecie nie ma. Nawet matek maminsynków i starszych siostrzyczek matkujących niewydarzonym braciszkom. O żonach pantoflarzy i kochankach nieudaczników nawet nie warto wspominać, bo te, jako osobniki niedojrzałe i o płynnej tożsamości, głosu nie mają. A przecież tyle jeszcze można by odsłonić niemęskich stron faceta! Skąd te rażące braki w materiale dowodowym? Czy dlatego, że mogłoby się okazać, że istnieją niemęskie egzemplarze homo sapiens, które oczekują, żeby męskość pozostała jednak na widoku, czyli tam, gdzie można by jej… Dosięgnąć? Dotknąć? Wtulić się w nią? W pewnym momencie aktorzy zdają się coś takiego sugerować. Ale nie dajcie się nabrać. To prowokacja, sprytne mrugnięcie oczkiem do tych, którzy mogliby złapać się na haczyk niepoprawnej interpretacji. Nie z nami te numery! My, widzki i widzowie, nie damy się wypchnąć ze znajomego dyskursu i zepchnąć na margines historii! Wiemy, co i jak, i z czym do gości! Zostaniemy na swoich miejscach! Trzeba przyznać, że autorka znakomicie balansuje na granicy jawnej propagandy i pozorowanej samokrytyki, okazjonalnie okraszając swój ideologiczny przekaz metateatralnymi wstawkami. Aktorzy raz po raz wypowiadają słowa „wypowiadamy słowa autorki”, czym mimowolnie (dosłownie: niewolniczo) zarazem ujawniają swoją od niej zależność i eksponują ją samą w roli matriarchalnej uzurpatorki. Jakże fortunne odwrócenie! Jakże perfidna zemsta pisarki i reżyserki na autorytarnej władzy samców! Bo też dramaturgiczny zamysł opowieści zasadza się na tym właśnie pomyśle – żeby skompromitować naocznie męskie usiłowania ukrycia własnej niemęskości, tę zaś klęskę przekuć w sukces… Czego właściwie? Co też mielibyśmy odnaleźć na przeciwnym biegunie?

Obserwujemy na chłodno, jak czterej koledzy doznają szeregu porażek w intymnym świecie, a następnie usiłują „zagadać” je, czyli faktycznie ukryć swoją klęskę przed kumplami, bo ci wymagają od nich tego, czemu sami nie zdołali sprostać. A to, że żonie się przestał podobać, bo utył i skapcaniał. Co się mężczyźnie w pale nie mieści, bo przecież to ona ma obowiązek być zgrabna. A to, że dziewczęco roztargniony i dziewiczo niezdecydowany, więc wielozadaniowość i nielinearne narracje plączą mu się między koltami. A to, że dał się poderwać koledze, a teraz wstyd mu, że tak po babsku się poddał. I jakkolwiek gadanie im nie wychodzi, to przecież skutecznie ukrywają przed sobą przyrodzoną mężczyźnie niemęskość. Przegrywają, przegadując męską prawdę o męskości w fikcjach, w psychicznych wygibasach udawania „swojego chłopa”. Ale, co też mają do wygrania? Jakiegoś niemęskiego mężczyznę? Czyżby jakąś kobiecość nieżeńską, wartą zrezygnowania z binarnej polaryzacji? Przeciwnie, stawką w tej grze nie jest zmiana jaśnie nam panującego paradygmatu, lecz rażące wyjaskrawienie stereotypu, żeby przypadkiem prawda nie przesłoniła przesądu, tak poręcznego w ćwiczeniach z krytyki. Nasuwa się zatem pytanie merytoryczne: Gdzie te chłopy? Gdzie ten mężczyzna pozbawiony swojej niemęskości wstydliwej i ubogacony dumną? Bo między nami, teatromanami, nie uświadczysz. No cóż, słuszna diagnoza domaga się schorzenia, jak robotnicza partia robotników. Jesteśmy więc chyba ślepi (mea culpa) na tę naszą nad i niedo-męskość, skoro tak usilnie należy nas z niej leczyć. Wmawiamy sobie, panowie, zdrowie, toasty wznosząc! Do czasu wszakże. Toć już dziadowie nasi wiedzieli, że wystarczy wyrok na przestępcę wydać, a fakty same się uprzystępnią. Pod parowóz wniosków podłoży się szyny przesłanek i kulturowy performans gładko przetoczy się przez dzieje. Medycyna, legislacja, technologia dawno przecież zastąpiły kult artysty inżynierią rynku, metafory przeszły metanoię i ustanowiły fakty. Performatywny wykład nie wali więc między oczy, lecz łagodnie pozbawia przytomności. Żadnej feministycznej agresji, autorka bezgranicznie lituje się nad samczą bezradnością w radzeniu sobie z opresją męskości. Słyszę, jak przemawia do mnie czuły, skryty w niezapisanej wersji scenariusza narrator: „Chłopy, opamiętajta się, to niemęskość wasza mężczyzn z was czyni!” I oto spada na mnie postdramatyczne opamiętanie w miejsce staroświeckiego katharsis i anagnorisis. Dzięki ci, dobra kobieto. Dzięki za ten opiekuńczy gest składam, osobiście będąc zainteresowanym.

Tyle tylko, że równie osobiście będąc doświadczonym, nigdy w tę moją niemęskość nie wątpiłem. Co więcej, powiem pani w sekrecie (aczkolwiek upublicznionym, jak przystało w czasach pełnej otwartości), że my się z kolegami tą naszą niemęskością dzielimy przy „pi”, kiedy nas przypili męska zbroja, co nie na miarę szyta, jak każdy uniform. I my sobie, proszę pani, tę niemęskość sączymy jako męskość właśnie, gorzko i bez soku, co to go zwykle koleżanki do browca dodają. Myśmy sobie tego nawarzyli, my to wypijemy i tym… A potem wrócimy do żon i kochanek, do matek i córek, żeby im pokazać się w pełnym rynsztunku, na posterunku, na straży ich kobiecości. I one nas rozpoznają (poważnie!), nie myląc przyłbicy z twarzą, a półpancerza z miejscem do przytulenia.

Tytuł oryginalny

Chłop jak się patrzy

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Artur Grabowski

Data publikacji oryginału:

25.05.2023