- Nie ma we mnie zgody na to, by nagonka w mediach społecznościowych miała decydować o mojej czy czyjejkolwiek przyszłości zawodowej. Widzę, że jest szansa na zrobienie dobrego teatru, i będę do tego dążył - mówi dyrektor Teatru Polskiego w rozmowie z Janem Bończą-Szabłowskim.
Rzeczpospolita: Konkurs na dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu wzbudził ogromne emocje. W ciągu dwóch kadencji dyrekcji Krzysztofa Mieszkowskiego powstało wiele głośnych spektakli prezentowanych w kraju i za granicą. I kiedy ten teatr stał się jedną z ważniejszych scen w Polsce, do konkursu na nowego szefa zgłosiło się zaledwie kilku teoretyków teatru i praktyk, czyli pan. Zastanawiał się pan dlaczego? - Myślałem, że wystartuje przynajmniej kilkunastu chętnych. Tak jak było w Krakowie, Bielsku-Białej czy Katowicach. To, że we Wrocławiu byłem jednym z zaledwie dwóch praktyków teatru, też mnie zdziwiło. Mam zresztą własną teorię na ten temat. Każdy twórca teatralny, który stanąłby do konkursu i ten konkurs wygrał, chciałby mieć pełen wpływ na kształt artystyczny teatru i zapewne nie powołałby Krzysztofa Mieszkowskiego na zastępcę dyrektora do spraw artystycznych, bo byłaby to dwuwładza. Ale plany dyrektora Mieszkowskiego i grupy fa