Tacy artyści jak Marek Fiedor czy Paweł Miśkiewicz są przedstawicielami tej właśnie generacji, na którą szczególnie trzeba zwracać uwagę. Oni, a nie generacja Michała Zadary czy Jana Klaty, powinni dyktować poziom rozmowy o polskim teatrze - mówi Jacek Wakar w rozmowie z Tomaszem Mościckim w Dzienniku, podsumowującej ostatni sezon teatralny.
TOMASZ MOŚCICKI: Mawia się, że jeżeli w sezonie były dwa dobre przedstawienia i jedno wybitne, to jest to sezon udany. W tym sensie był to dobry czas. Mieliśmy jeden spektakl wybitny i dwa ocierające się o wielkość. Po pierwsze, "Miłość na Krymie" w Teatrze Narodowym w Warszawie. Wielki powrót dramatu Sławomira Mrożka i potwierdzenie świetnej formy Jerzego Jarockiego. I dwa razy Wierszalin. "Bóg Niżyński" i "Wierszalin. Reportaż o końcu świata" [na zdjęciu]. Oba pokazują styl pisania na scenie jakże odległy od tego, co niektórzy chcieliby dziś uczynić stylem dominującym. Podobny serek homogenizowany podawany wszędzie. Jest to serek z niemieckiego supermarketu. Ja mam go już dosyć. JACEK WAKAR: "Miłość na Krymie" Jarockiego kończy epokę w polskim teatrze. Można ją nazwać wiekiem XX. To jakieś przedziwne porozumienie mentalne pomiędzy Jarockim a Mrożkiem, wspólnota doświadczenia doprowadziła do powstania zupełnie nowej wersji tego dramatu