"Stryjeńska. Let's dance, Zofia" Anny Dudy w reż. Joanny Lewickiej, koprodukcja Stowarzyszenia Artystów Bliski Wschód, Centrum Spotkania Kultur oraz Teatru Muzycznego w Lublinie, w TVP Kultura. Pisze Krzysztof Krzak w Teatrze dla Wszystkich.
Zofia Stryjeńska – malarka i Dorota Landowska – aktorka. Obie panie „spotkały się” w jednym miejscu i jednym czasie w spektaklu teatralnym, którego premierę zaprezentowała TVP Kultura 23 listopada 2021 roku.
Monodram „Stryjeńska. Let’s dance Zofia!” to nie jest rzecz całkiem nowa. Jego premiera odbyła się niemal równo trzy lata temu w Centrum Spotkań Kultur w Lublinie. U podstaw scenariusza, napisanego przez Annę Dudę, legła książka „Stryjeńska. Diabli nadali” Angeliki Kuźniak. Spektakl wyreżyserowała Joanna Lewicka (reżyserią telewizyjną zajęli się Anna Duda i Mariusz Bonaszewski), która do roli tytułowej zaprosiła Dorotę Landowską, aktorkę, która ma na swoim koncie wiele znakomitych kreacji filmowych i teatralnych (obecnie jest w zespole warszawskiego Teatru Polskiego, w którego najnowszej premierze, „Wiśniowym sadzie” Czechowa, gra rolę Warii).
Żyjąca na przełomie XIX i XX wieku Zofia Stryjeńska uchodzi dziś za czołową – obok Tamary Łempickiej – przedstawicielkę art déco. Jej życie osobiste to gotowy scenariusz na fascynujący film. Poza mężem, architektem Karolem Stryjeńskim, wśród jej partnerów znalazł się m.in. aktor Artur Socha i podróżnik – pisarz, Arkady Fiedler. Nie oszczędzała jej także historia: Stryjeńska przeżyła dwie wojny światowe, euforię odzyskania przez Polskę niepodległości, szaleństwo lat 20. zeszłego wieku, powojenny podział Europy… Była niespokojnym duchem, sporą część życia spędziła poza granicami Polski, w tym na przykład w Niemczech, gdzie przebrana za mężczyznę przez rok, do momentu zdemaskowania (od tego wydarzenia zaczyna się monodram), studiowała na Akademii Sztuk Pięknych w Monachium, ale także w Paryżu i Genewie, gdzie zmarła w 1976 roku. Stale poszukiwała inspiracji w sztuce europejskiej i swojej w niej tożsamości oraz własnego indywidualnego stylu artystycznego, dlatego nigdy nie przystąpiła do żadnego ugrupowania artystycznego, politycznego też zresztą nie, choć często nie miała się za co utrzymać. Echa tego szalonego i niełatwego życia Stryjeńskiej odnajdujemy w monodramie w wykonaniu Doroty Landowskiej.
Aktorka, nawet fizycznie przypominająca malarkę, znakomicie oddaje pełne spectrum przeżyć granej bohaterki. A jest to prawdziwy rollercoaster emocji: od obsesyjnej miłości do Karola po cierpienie wywołane jego zdradą, przemoc fizyczna w drugim małżeństwie i kolejne nietrafne wybory partnerów życiowych, niezgoda na umieszczenie w szpitalu psychiatrycznym poprzez poczucie niedocenienia jako artystki, dla której własna twórczość i marzenie o sławie stanowi niemal podstawę egzystencji, aż po chorobę matki i śmierć ukochanego syna Jacka. To wymagało od Doroty Landowskiej wielokrotnego zmiany środków aktorskiego wyrazu. Niemal w jednej chwili aktorka musi się przedzierzgnąć z zabawnej, ekscentrycznej kobiety w osobę zbuntowaną, impulsywną, a nawet histeryczną, by za chwilę stać się cierpiącą, zbolałą córką i matką, budzącą empatię odbiorcy. We wszystkich tych stanach aktorka jest jednakowo wiarygodna i prawdziwa. A jednocześnie magnetyczna, niepozwalająca na oderwanie choćby na chwilę uwagi od swojej bohaterki. „Stryjeńska. Let’s dance, Zofia!” to prawdziwy koncert gry aktorskiej Landowskiej.
Telewizyjna wersja monodramu jest również przykładem spektaklu kompletnego, w którym wszystkie elementy są potrzebne i tworzą, wraz z kreacją aktorską, nierozerwalną całość. Począwszy od scenografii i kostiumów Marty Góźdź, poprzez projekcje video zrealizowane przez Annę Dudę w miejscach związanych ze Stryjeńską, zróżnicowaną w zależności od opowiadanych wydarzeń muzykę Christopha Coburgera, aż po pomysłowe wykorzystanie głosów z offu – wszystkie te elementy tworzą głęboko odczuwalny świat zewnętrzny i wewnętrzny, w którym funkcjonowała Zofia Stryjeńska. Po prostu: rewelacja!