EN

9.11.2023, 18:56 Wersja do druku

Burza śmiechu

„Burza” Williama Shakespeare’a w reż. Ivana Krejči w Teatrze im. S. Jaracza w Łodzi. Pisze Hanna Gęba z Nowej Siły Krytycznej.

fot. Marcin Nowak / mat. teatru

Widziałam różne „Burze” i zdecydowana większość z nich była niezwykle przygnębiająca. „Miranda” Oskarasa Koršunovasa eksplorowała mroczną zależność córki od ojca, Sławomir Krawczyński i Anna Godowska w „How Beauteous Mankind Is” skupiali się na zniewolonych przez Prospera tubylcach Kalibanie i Arielu. Pewnie po części winę za to ponosi Jan Kott i jego esej „Pałeczka Prospera”, w którym badacz stwierdza: „Na wyspie Prospera rozgrywa się w wielkim skrócie szekspirowska historia świata. Jest nią walka o władzę, mord, bunt i przemoc”. Ivan Krejči, czeski reżyser teatralny, proponuje widzom Teatru im. Jaracza w Łodzi coś innego – dość tradycyjną, a jednak zaskakującą adaptację dramatu. Jak dobrze zobaczyć Shakespeare’a nieskażonego kottowskim pesymizmem!

Nazwałam spektakl tradycyjnym ze względu na wierność oryginałowi – reżyser nie usuwa zbyt wielu scen, ani nie miesza kolejności dialogów. Zostawił nawet elżbietańską maskę – dworskie widowisko alegoryczne, które Prospero ofiaruje córce z okazji zaślubin (ale Krejči przerabia ją na występ techno). Bez „cięć” przedstawienie byłoby zbyt długie, ale z takimi „cięciami” „Burza” zachowuje swą kompletność, reżyser nie wybiera sobie z treści jednego aspektu. Takie rozwiązanie sprawia, że nie sposób zaszufladkować bohaterów dramatu.

Prospero (Bogusław Suszka) z pierwszych scen to despotyczny władca i ojciec. Miranda (Zofia Stafiej) cały czas drży, gdy rodzic opowiada jej historię rodziny. Gra tej pary aktorów wydawała mi się przesadzona. Córka była tak przerażona ojcem, jakby ten dopuszczał się wobec niej przemocy fizycznej. Mag był zbyt charyzmatyczny i jednocześnie zbyt rządny zemsty na bracie, który zabrał mu księstwo Mediolanu. To nie stateczny mędrzec, tylko zaślepiony swoją wielkością władca w sile wieku.

Na szczęście w miarę rozwoju akcji postaci ewoluują. Dla Mirandy przełomem jest poznanie młodego księcia Ferdynanda (Krzysztof Wach), który ląduje na wyspie za sprawą burzy wywołanej przez czary Prospera. Relacja tej dwójki nie ma charakteru miłości dworskiej, jest to wybuch hormonów i emocji. Aktorzy podkreślają dwuznaczność dialogów, a nawet znajdują ją tam, gdzie dramaturg jej nie przewidział. Dobrym przykładem jest scena, w której Prospero mówi Alonsowi (Robert Latusek), królowi Neapolu, ojcu Ferdynanda, że młodzi grają w szachy. Otwierają się drzwi z tyłu sceny i widzimy parę w miłosnym uścisku.

Prospero przechodzi przemianę znacznie później, bardziej dyskretnie. Z początku pragnie utrudnić życie rozbitkom, którzy przecież pozbawili go tronu. Pomaga mu w tym przymuszany i szantażowany Ariel (Natalia Klepacka), duch przez niego uwolniony. Postać ta jest niemal całkowicie odczłowieczona – nie współczuje rozbitkom, nie interesuje się zbytnio losem innych, dba wyłącznie o siebie i swoją wolność. Aktorka ubrana jest w stroje rodem z filmów science fiction – raz jest to biały trykot, innym razem komplet bluzka i spodnie, przypominający kulę dyskotekową (kostiumy: Jana Hauskrechtova). Jak na powietrznego ducha przystało, Ariel lata – Klepacka wykonuje akrobacje na linach, pojawia się z góry sceny lub odlatuje z niej. Stwarza to aurę niesamowitości, ale jednocześnie twórcy nie ukrywają technicznego charakteru iluzji lotu (liny oraz uprząż są dobrze widoczne).

Z początku Prosperowi brakuje współczucia dla sługi i rozbitków. Zdaje sobie sprawę z bezsensowności zemsty dość późno. W końcowej scenie zaakcentowana została kwestia Ariela: duch przyznaje, że też współczułby rozbitkom, „gdyby tylko był człowiekiem”. Dopiero wtedy Prospero musi sam sobie zadać pytanie o istotę człowieczeństwa i czy mszczenie się na oprawcach i zniewolenie mieszkańców wyspy (Kalibana i Ariela) przybliża go do tego.

O ile kwestia przebaczenia zostaje rozwiązana, o tyle sytuacja tubylców jest ledwo liźnięta. Owszem, trochę żal nam Ariela, na którego Prospero krzyczy i łapie za nogę, gdy duszek próbuje odfrunąć. Jednak poza tą sytuacją, kondycja rdzennych mieszkańców wyspy nie jest pokazana jako tragiczna. Coś za coś. Krejči nie zanurza się w postkolonialne interpretacje, ani nie gani despotycznego Prospera. Skupia się na komediowych aspektach „Burzy”.

Cichy śmiech zagościł na widowni już w pierwszej scenie, gdy statek z władcami Mediolanu i Neapolu wraca z uroczystości zaślubin córki Alonsa z księciem Tunisu. Pokład kojarzy się z luksusowym wycieczkowcem (scenografia: Martin Šimek). Pasażerowie są skacowani, ale wciąż ubrani elegancko (widać nawet kwiatki w butonierkach). Część przysypia na obitych krowią skórą fotelach, a Ferdynand ubrany w białe futro próbuje podśpiewywać. Prawdziwym hitem są sceny tria Stefana (Mariusz Witkowski), Trynkula (Hubert Jarczak) i Kalibana (Mikołaj Chroboczek): przepychanki pod płachtą, Kaliban zakochany w nowym władcy, którego odnalazł w Stefano, pijany chód i mimika – humor Shakespeare’a ciągle działa na widownię. Trynkulo przedstawiony jako klaun z początku był dla mnie zbyt dosłownym pomysłem na postać, ale dałam się rozśmieszyć jego gagom, na przykład psikającym wodą okularom i karykaturalnie smutnym minom.

„Burza” Krejči to udana próba pokazania uniwersalności sztuki Shakespeare’a. Akcja spektaklu nie jest osadzona w konkretnym miejscu ani czasie, ale niektóre rekwizyty i stroje są bardzo współczesne. Dzięki temu widzowie dobrze rozumieją charakterystykę bohaterów (na przykład, że królem musi być ten, który ma jacht, a najzabawniejsza postać to ta z czerwonym nosem klauna). Komediowe wyczucie reżysera i aktorów sprawia, że widzowie przyzwyczajeni do przerabiania nawet najbardziej zabawnych sztuk Stratfordczyka na poważne dramaty, mogą się po prostu pośmiać. Jest to humor prosty, niewymuszony, zrozumiały dla każdego. Z początku czułam niedosyt wynikający ze zbyt lekkiego potraktowania trudniejszych aspektów „Burzy”, ostatecznie jednak cieszę się, że właśnie taka adaptacja powstała. Teatr ma wiele funkcji, a sztuki Shakespeare’a wiele odcieni – nie zawsze trzeba eksplorować te najbardziej problematyczne czy wzniosłe.

***

Hanna Gęba – studentka Artes Liberales i Sztuki Pisania na Uniwersytecie Warszawskim. Członkini Polskiego Towarzystwa Szekspirowskiego. Miłośniczka teatru (w szczególności musicali oraz adaptacji sztuk Stratfordczyka), literatury i krytyki feministycznej.

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Hanna Gęba

Wątki tematyczne