EN

9.03.2023, 16:48 Wersja do druku

Buntownicy

Jako duet funkcjonowali przez kilkanaście lat: Paweł Demirski pisał teksty, Monika Strzępka reżyserowała. Tworzyli tandem, który napędzał się nawzajem, niestrudzone perpetuum mobile. Razem byli silniejsi i chyba długo miało to istotne znaczenie, zwłaszcza na samym początku. Demirski był nie tylko autorem scenariusza, ale też osobą stale obecną na próbach, reagującą na zmiany i modyfikującą tekst, dopisującą nowe sceny. Kimś, z kim Strzępka na bieżąco dyskutowała istotne kwestie, także te dotyczące konstrukcji przedstawienia. Wielogodzinne próby, nocne narady w oparach papierosowego dymu, a po premierze wyjazd do następnego miasta i praca nad kolejnym spektaklem. Tak – sądząc z filmu Magdy Mosiewicz Ustalenia, które zostały ustalone, z tego, co sami mówili i co podawała obiegowa plotka – wyglądało ich wspólne życie. Na ogół przygotowywali trzy spektakle w roku. 

Monika Strzępka i Paweł Demirski na gali Paszportów „Polityki”, 2011; fot. PAP.

Byli ewenementem nie tylko z powodu nowej metody pracy, sprawiającej, że stali się nierozłączni; także z racji lewicowej wrażliwości społecznej i z punktu rozpoznawalnej stylistyki. Wszystko to stanowiło novum, żeby nie powiedzieć – rewolucję, ale zaskoczeniem był przede wszystkim język wypowiedzi. Zanim krytycy i odbiorcy rozpoznali o co chodzi, minęło trochę czasu. Strzępka i Demirski nobilitowali w swoim teatrze podrzędne gatunki, takie jak farsa, burleska i kabaret – tworząc język wisielczej groteski, prezentowanej w kostiumach z lumpexu i w atmosferze panującego na scenie bałaganu, także estetycznego. Wprowadzili do teatru nowe tematy i nową formę, pokazując w spiętrzeniu i karykaturze, jak noszą się i jak żyją bohaterowie z prowincji. Tę prowincję przeciwstawiali centrum, a zwłaszcza salonowi i mieszczaństwu (co w deklaracjach brzmiało często jak nowy bolszewizm). Zarzucano im zapożyczenia u Franka Castorfa, dyrektora Volksbühne (jego styl był inspiracją dla wielu twórców, także dla pokolenia młodych polskich artystów pielgrzymujących wówczas do Berlina), i uleganie wpływom René Pollescha. Osiągnięciem Demirskiego i Strzępki pozostaje jednak umieszczenie tych inspiracji w polskim kontekście i uczynienie z nich wartościowego teatru.

To oni jako jedni z pierwszych zaczęli mówić o nierównościach społecznych po transformacji, czyniąc je tematem przedstawienia (Diamenty to węgiel który wziął się do roboty, 2008, inspirowane Wujaszkiem Wanią Antona Czechowa), i o bohaterach z niższych warstw. W Niech żyje wojna!!! (2009), parafrazie serialu Czterej pancerni i pies, kowala ze Śląska, Gustlika, i chłopa Czereśniaka skontrastowali z członkami załogi o inteligenckim pochodzeniu. Użyli postaci i intrygi znanych każdemu, po to, by te różnice pokazać, a zarazem opowiedzieć o poprzednim ustroju (między innymi o 1968 roku). Podkreślili tragiczną sytuację polskich żołnierzy walczących u boku Armii Czerwonej, pokazali rozmowę Stanisława Mikołajczyka ze Stalinem i domniemaną rolę Marusi – czego nie było, bo być nie mogło, w filmie, nie wspominając o książce pułkownika Przymanowskiego. Jasno odcinali się od tego dziedzictwa. 

W spektaklach nie tylko obnażali różnice społeczne, ale i obojętność wyższej warstwy wobec tak zwanych prostych ludzi. To było zaskakujące: inteligencja, mimo że w poprzednim ustroju upokorzona, zgromadziła i przechowała kapitał moralny, procentujący w nowej Polsce, toteż zupełnie nie spodziewała się zarzutów. Tymczasem duet stawiał tezę, że w gorszej sytuacji pozostawali i pozostają mieszkańcy wsi i terenów odległych od centrum, i że inteligenci, którzy teraz przejęli władzę, nadal nie dostrzegają tych ludzi. Rzeczywiście, sojusz jednych i drugich – wspaniałe dziedzictwo Solidarności, przezwyciężające peerelowskie podziały – po 1989 roku został niejako zawieszony, a ostateczny kres położyli mu liberałowie. Po latach (w 2014 roku) znalazło to rezonans w wywiadzie Byliśmy głupi, udzielonym przez Marcina Króla „Gazecie Wyborczej”. Ale bodaj tylko ten intelektualista, mający w nowej Polsce wpływ na ludzi władzy, dokonał szczerego rozrachunku z przeszłością.

Tymczasem Demirski i Strzępka już w Był sobie Andrzej Andrzej Andrzej i Andrzej (2010) zakwestionowali samozadowolenie elit. W spektaklu wyśmiani zostali Andrzej Wajda, Krystyna Janda, Kazimierz Kutz, Leszek Balcerowicz – jednak nie jako twórcy czy ekonomiści (choć Balcerowicz był tu w szczególnej sytuacji), ale jako autorytety moralne obozu, który zapomniał o tych, z którymi obalał komunizm. To było kolejne zaskoczenie. Nie spodziewano się ataku na świętości, wymierzonego z lewej strony (mówiła o tym prawica, nie potrafiła jednak zrobić na ten temat przedstawienia). W dodatku ataku skomponowanego artystycznie, którego bronią był zaraźliwy śmiech. Strzępka i Demirski pokazali, że można przełamać dominujący dyskurs. 

Paweł Demirski, Był sobie Andrzej Andrzej Andrzej i Andrzej, reż. Monika Strzępka, Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu, 2010;
od lewej: Rafał Kosowski, Mirosława Żak, Daniel Chryc, Małgorzata Białek, Agnieszka Kwietniewska; fot. Bartłomiej Sowa.

Te trzy premiery, a także pokazana jako pierwsza groteska Był sobie POLAK POLAK POLAK i diabeł czyli w heroicznych walkach narodu polskiego wszystkie sztachety zostały zużyte (2007), prezentująca przekrój społeczeństwa z Generałem (Wojciechem Jaruzelskim) i Biskupem (Juliuszem Paetzem), powstały w wałbrzyskim Teatrze Dramatycznym, prowadzonym przez Danutę Marosz najpierw z Piotrem Kruszczyńskim, a następnie z Sebastianem Majewskim. Duet atakował więc centrum z miasta bodaj najbardziej odeń oddalonego, które szczególnie trudno przechodziło transformację (i z pewnością nie kochało planu Balcerowicza, tak jak potem nie kochało planu Michała Boniego). Spektakle jednak zyskały rozgłos, były obecne na festiwalach, zdobyły najważniejsze nagrody, obejrzał je szeroki krąg widzów w kilku miastach. A o twórcach zrobiło się głośno. 

Aktorzy współpracujący z obojgiem artystów podkreślali ich profesjonalizm. Adam Cywka, który grał w ich pierwszych wrocławskich premierach – Dziadach. Ekshumacji (2007) i Śmierci podatnika (2007) – twierdził na łamach „Notatnika Teatralnego” (2008 nr 49–51), że oboje byli zawsze znakomicie przygotowani. Doceniał talent Demirskiego, mówił o wrażeniu, jakie na aktorach wywarł tekst jego wersji Dziadów. Zdaniem Cywki, Strzępka już od pierwszej próby wie, o czym będzie przedstawienie i jaki chce uzyskać efekt, nie daje się też zbić z tropu komukolwiek, kto chce ten efekt osłabić. Jest zdecydowana i nie lubi półśrodków. Znany jest też jej szacunek dla warsztatu aktorskiego. Niezależnie od slapstickowej konwencji uważa, że postać musi być realistyczna, a widz powinien jej wierzyć. 

W 2011 dali kolejną ważną premierą we wrocławskim Teatrze Polskim, kierowanym przez Krzysztofa Mieszkowskiego. Tęczowa Trybuna 2012 nawiązywała do mistrzostw Europy w piłce nożnej, które miały rozegrać się w Polsce i Ukrainie (w związku z czym zbudowano lub zmodernizowano cztery stadiony). Intrygę osnuli wokół fikcyjnej inicjatywy wydzielenia podczas mistrzostw trybuny dla kibicujących homoseksualistów (teatr w konfidencji założył stronę internetową i organizował kampanię w tej sprawie). Postawili jasno kwestię szacunku i praw dla gejów, ale jednocześnie krytycznie odnieśli się do robienia z tego nowej religii (na przykład w teatrze Krzysztofa Warlikowskiego). Spektakl godził w liberalną władzę i taką wizję świata (w wersji, jaką propagowała pozostająca u steru partia): dokładnie sformatowaną, wymierną i opłacalną, a przy tym płaską i pozbawioną tajemnicy. Toteż bohaterem był urzędnik warszawskiego Ratusza (Michał Opaliński), którego nocami, w apartamencie, atakowały wielkie pająki (upodobanie do horroru jest cechą teatru Strzępki i Demirskiego, przykładem późniejsza Klątwa. Odcinki z czasów beznadziei). W trakcie spektakli zbierano podpisy pod rezolucją w obronie przywódcy kibiców Legii, który bezprawnie przetrzymywany był w areszcie śledczym. Wprawiało to widzów, nienawykłych do mieszania porządku fikcyjnego i realnego, w konsternację. Istotne okazały się też podziały polityczne, blokujące inicjatywę. Tymczasem duet próbował uczyć postawy obywatelskiej, czyli reagowania na nadużycia władzy, mając nadzieję na ponadpartyjne porozumienie. Okazało się ono niemożliwe.

Paweł Demirski, Tęczowa trybuna 2012, reż. Monika Strzępka, Teatr Polski we Wrocławiu, 2011; na pierwszym planie: Michał Chorosiński (Dragqueen); fot. Natalia Kabanow.

W tym samym roku Demirski i Strzępka zajęli się akcją „Rodzić po ludzku”, obnażając jej mniej szlachetne strony – ich pierwszy musical Położnice szpitala św. Zofii w Teatrze Rozrywki w Chorzowie rozgrywał się na porodówce. W oswajaniu miejsc i tematów dotąd nieporuszanych w teatrze i doborze rewolucyjnych konwencji bez wątpienia trzymali palmę pierwszeństwa. Innym przykładem może być Courtney Love (2012, Teatr Polski we Wrocławiu) – historia Nirvany, z utworami zespołu wykonywanymi przez aktorów (Katarzyna Strączek w roli tytułowej), zarazem opowieść o przemyśle rozrywkowym, niszczącym artystów. O podobnym problemie opowiadało O dobru (2012, Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu) z Agnieszką Kwietniewską jako Amy Winehouse.

W grudniu 2011 roku w warszawskim Teatrze Dramatycznym, wspomaganym przez krakowską Łaźnię Nową, powstało W imię Jakuba S. Pierwsza stołeczna premiera duetu przypominała o rabacji galicyjskiej, wspominanej choćby w Weselu Stanisława Wyspiańskiego. Jakub Szela, który zorganizował bunt stu wsi w okolicach Jasła, podczas którego chłopi wymordowali okoliczną szlachtę, był w interpretacji Krzysztofa Dracza niezwykle wyrazistą, a przy tym niejednoznaczną postacią. Racje Szeli bodaj po raz pierwszy stanowiły główny temat przedstawienia. Stawiało ono tezę, że Polacy w większości mają chłopskie pochodzenie, podczas gdy w narodowym imaginarium znajduje się dworek szlachecki i powstania, a chłopi nie mają w nim reprezentacji. Porównywało system kredytowy, z pomocą którego dorabiamy się mieszkań, do współczesnej pańszczyzny. Zwracało uwagę na rolę banków w nowych czasach, których symbolem stały się ich siedziby w centrach miast oraz galerie handlowe jako wielkie świątynie konsumpcji. Ale spektakl powodował też inne refleksje: kim jesteśmy i z jakiej tradycji się wywodzimy, od czego zależymy. Na przedstawienie masowo przychodziła młoda widownia. Wywoływało dyskusje, współgrało z nurtem poszukiwania ludowych korzeni polskiej kultury i nowych interpretacji historii. Powstawały zespoły muzyczne specjalizujące się w „zbuntowanym” repertuarze i książki zajmujące się tymi zagadnieniami. Inna rzecz, że działania te inspirowało środowisko „Krytyki Politycznej”, którego jednym z przywódców był Demirski, miały więc one charakter zorganizowany.

Paweł Demirski, Bitwa warszawska 1920, reż. Monika Strzępka, Stary Teatr w Krakowie, 2013; scena zbiorowa; fot. Magda Hueckel.

W 2013 roku, kiedy dyrekcję Starego Teatru w Krakowie objął Jan Klata, duet wystawił tam Bitwę warszawską 1920 – fresk o początkach Niepodległej, którego bezpośrednim powodem był dwa lata wcześniejszy film Jerzego Hoffmanna na ten sam temat. Spektakl nie miał nic wspólnego z rocznicowym oleodrukiem. Pokazywał świat w rozsypce, podziały wynikające z trzech różnych zaborów: Wincentego Witosa, który na wieść o wybuchu wojny z bolszewikami pojechał na żniwa; przesypiającego stres Józefa Piłsudskiego i widmo czerwonej rewolucji. Nieoczekiwanie na przewodnika wyrastał Feliks Dzierżyński; grający go Marcin Czarnik mówił widzom, że niepotrzebnie zrezygnowali z wywalczonych w socjalizmie przywilejów, takich jak ośmiogodzinny dzień pracy. Być może wybór ten wynikał z faktu, że w tym czasie powstawała pierwsza biografia Dzierżyńskiego, Demirski miał do niej dostęp i uległ fascynacji postacią, a świetny aktor jeszcze wzmocnił jej wizerunek. Była to najpoważniejsza prowokacja duetu, dużo boleśniejsza niż krwawy Szela namawiający do buntu rzesze kredytobiorców. Jednak spektakl miał wielką siłę, także dzięki aktorom i świetnej reżyserii Strzępki, i był ozdobą repertuaru, podobnie zresztą jak następny, inspirowany Nie-Boską komedią, prawdopodobnie najlepszy w ich dorobku.   

nie-boska komedia. WSZYSTKO POWIEM BOGU! (2014) było niejako dalszym ciągiem dramatu Zygmunta Krasińskiego, rozgrywanym od młodości wieszcza do naszych czasów, z obszernym fragmentem oryginalnego utworu, w znakomitej interpretacji Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik i Czarnika. Na scenę, obok dwóch Henryków i Pankracego, powołano także Orcia, Wincentego Krasińskiego, z którym genialny syn pozostawał w sporze, ale i Barbarę Niechcic z Nocy i dni, w brawurowym wykonaniu Doroty Segdy. Reprezentowała ona racje ziemiaństwa, a twórcy umiejętnie wygrywali różnice między tonem serio, w jakim toczyły się spory między synem, ojcem i resztą świata, a tonem buffo wprowadzanym przez bohaterkę Marii Dąbrowskiej. 

Paweł Demirski, nie-boska komedia. WSZYSTKO POWIEM BOGU!, reż. Monika Strzępka, Stary Teatr w Krakowie, 2014; od lewej: Juliusz Chrząstowski (Orcio / Lęki poranne codzinne), Dorota Segda (Barbara Niechcic / Prozac); fot. Magda Hueckel.

Hrabia Wincenty otwarcie okazywał antysemityzm, gdy Niechcicowa była nad wyraz uprzejma i politycznie poprawna, co powodowało zabawne potknięcia. Ujawniała przekonania tłumacząc przechrztom, co się stało z ziemiaństwem po ostatniej wojnie i w jaki sposób ich przodkowie zniszczyli jej warstwę społeczną. Na scenie stała karuzela spod murów warszawskiego getta i wieżyczka strażników z obozów koncentracyjnych, łudząco podobna do leśnych ambon, z których poluje się na zwierzęta. Zza grubej, więc nie w pełni przezroczystej folii (przez co obraz tracił kontury), usiłowały dać o sobie znać zjawy z getta, odziane w białe powłóczyste koszule. Twórcy pokazywali, jak traumatyczna była polska historia, spektakl korespondował też z tezami Andrzeja Ledera, który w Prześnionej rewolucji udowadniał, że w Polsce jej nie było. Wedle autora powojenny awans społeczny niższych warstw dokonał się w konsekwencji wymordowania Żydów przez nazistów oraz wywłaszczenia i zdeklasowania ziemiaństwa przez komunistów, a więc niejako bez udziału awansujących. Stąd być może zastanawiająca u Polaków nieświadomość społeczna. Przedstawienie sugerowało, że poszczególne stany nie znają swojej genealogii. Nawet ci, którzy zajęli miejsce innych, albo wypierają ten fakt, albo najzwyczajniej o nim nie wiedzą.

Paweł Demirski, nie-boska komedia. WSZYSTKO POWIEM BOGU!, reż. Monika Strzępka, Stary Teatr w Krakowie, 2014; od lewej: Marta Ojrzyńska (Przechrzta / Cepelia Winy), Marcin Czarnik (Krasiński / Hrabia Henryk), Marta Nieradkiewicz (Dziewica / Melancholia), Dorota Pomykała (Dziewica / Melancholia); fot. Magda Hueckel.

Jak widać najdojrzalsze premiery duetu dotykały zasadniczego problemu: co zrobić, by rzeszom bezimiennych – przede wszystkim licznym potomkom chłopów, którzy zdobywają pracę w miastach i biorą kredyty – zapewnić reprezentację w narodowym imaginarium. Powinni nauczyć się buntu, by o sobie stanowić i nie zależeć od byle polityka, który powie im, że tak już musi być, bo teraz, panie, mamy kapitalizm i banki dyktują warunki. Ale też polskim Żydom, którzy na scenę nie-boskiej komedii... wchodzili kanałami, niczym warszawscy powstańcy, a tłukąc pięściami w folię żądali nie tylko pomocy (wtedy), ale i miejsca dla siebie w zbiorowej pamięci Polaków (dziś). Jednocześnie spektakl krytykował nastawienie wycieczek izraelskiej młodzieży zwiedzającej Auschwitz, przekonanej o antysemityzmie Polaków.

Problematyka ostatnich omówionych spektakli pokazuje ogromny skok, jakiego dokonali twórcy, którzy przeszli drogę od skatologicznej groteski do rozważań o narodowym imaginarium. Wykształcili oryginalny, literacki i teatralny język – wyrażający ducha czasu, który gwałtownie przyspieszał i atakował nas tysiącem bodźców, jak owe „kibitki stojące w korku”; konstruowali brawurowe szarże przez epoki, oddające niepowtarzalny polski los. Język ten wyrażał też nastroje społeczne, jak czekanie na „coś” – jak to określił Marcin Król we wspomnianym wywiadzie – „coś” pomiędzy wojną, rewolucją a totalnym przesileniem. Bo przecież takim czekaniem kończyła się nie-boska komedia. WSZYSTKO POWIEM BOGU! Następne przedstawienia, z wyjątkiem nieokiełznanego wybuchu optymizmu Triumfu woli (2016, Stary Teatr w Krakowie), były słabsze, jakby energia duetu powoli się wyczerpywała. 

Paweł Demirski, Triumf woli, reż. Monika Strzępka, Stary Teatr w Krakowie, 2016; scena zbiorowa; fot. Magda Hueckel.

Nie mieli polskich protoplastów, choć można by szukać pewnych powinowactw: tematycznych w teatrze Lidii Zamkow, uczennicy Leona Schillera, stylistycznych u Olgi Lipińskiej, reżyserki telewizyjnego Kabaretu. Oni sami za duchowych przewodników – co wiem z opracowania Transpozycje kabaretowe w teatrze Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego Anety Głowackiej – uznają Dario Fo, włoskiego autora, kompozytora i reżysera sztuk, który czasami wystawiał je na stadionach, oraz Frankę Rame, jego żonę i aktorkę, towarzyszkę w życiu i sztuce. Teatr Fo i Rame zawsze wywoływał kontrowersje, za które oboje słono płacili, ale miał też gorących zwolenników.

Paweł Demirski i Monika Strzępka podjęli decyzję, że zamykają etap wspólnej artystycznej drogi. Miejmy nadzieję, że nie jest ona ostateczna. Ich spektakle zmieniły polski teatr, a być może wpłynęły też na rzeczywistość poza nim. A przede wszystkim były wspólną, unikalną przygodą twórców, teatralnych zespołów i widowni.

Kalina Zalewska


 

Źródło:

Materiał własny