Moroz: W końcu, po wielu staraniach, szczęśliwie udało nam się zawitać do opolskiego Teatru Kochanowskiego. I, jak się okazało, to była ważna teatralna podróż.
Skrzydelski: Choć też kilka tygodni temu byliśmy przekonani, że Marcin Wierzchowski wystawi adaptację „Biesów” Dostojewskiego. Tymczasem zupełnie nie o to chodzi.
Moroz: To „Los Endemoniados/Biesy”, co nieco zaskakuje.
Skrzydelski: Mamy do czynienia z opowieścią opartą na faktach, która cofa nas o pięćdziesiąt lat. Do Hiszpanii czasów schyłku rządów Franco. To tam wydarzyła się dziwna, do dziś niewyjaśniona, historia mająca w tle i teatr, i politykę, i Dostojewskiego. I mająca w tle, co nie mniej istotne, zwykłe życie, które przecież bywa najbardziej fascynujące.
Moroz: Grupa zapaleńców postanawia wówczas zrealizować w małym teatrze na południu kraju „Biesy” jako pochwałę rewolucji czy może bardziej jako pochwałę postaw dążących do społecznej zmiany. Jednak – jak dowiadujemy się na początku spektaklu Wierzchowskiego – w trakcie premiery dochodzi do tragedii. Wybucha pożar. I tak się złożyło, że wszystkie drzwi w teatrze były szczelnie zamknięte. Wszyscy obecni, widzowie i aktorzy, giną w płomieniach. Tylko jedna aktorka przez przypadek uchodzi z tragedii cało. To ona właśnie rozpoczyna tę opowieść jako narratorka, choć potem wtapia się między uczestników tamtych zdarzeń.