Takiej debaty w zielonogórskim teatrze jeszcze nie było. Bo choć nie lubimy słowa prowincja, wręcz wierzymy, że ona tak naprawdę istnieje tylko w głowach, to jednak żyje i doskwiera. Dowód? Szefowie scen spoza metropolii chcieliby się przykrej etykietki pozbyć - po niedzielnym spotkaniu pisze Artur Łukasiewicz w Gazecie Wyborczej - Zielona Góra.
Bajka dla dzieci w południe, farsa w sobotę, kilka przedstawień ambitniejszych, obawa, że zabraknie widzów i lekceważenie krytyków z Warszawy - to proza teatrów w Zielonej Górze, Gorzowie, Jeleniej Górze. Jeszcze dochodzą spory z politykami, którzy nie dostrzegają widzów, ale elektorat. Co robić z teatrami na peryferiach - dyskutowali w Zielonej Górze szefowie scen, dziennikarze, aktorzy i reżyserzy. Jak zaufać swojemu teatrowi Robert Czechowski, dyrektor Teatru Lubuskiego w Zielonej Górze: - Nasze spotkanie nazwaliśmy "Teatralnymi Prowincjonaliami", choć były propozycje typu "Dzieci gorszego Boga" albo "Daleko od szosy"... Mówimy o scenach regionalnych w Zielonej Górze, Olsztynie, Gorzowie, Wałbrzychu czy Legnicy. Wojciech Majcherek, pismo "Teatr": - Pojechałem kiedyś do Wałbrzycha. Dyrektor mówi, że ma repertuar jak warszawskie Ateneum za najlepszych lat. Ale krytycy z centrum się tym nie interesują. Cóż powiedzieć. Przyjadą albo i nie. N