Skrzydelski: A teraz coś z zupełnie innej beczki.
Moroz: Nie rozumiem. Wydawało mi się, że będziemy rozmawiać o czymś najnormalniejszym spośród rzeczy mieszczących się w codziennej normie.
Skrzydelski: Tak. Ale rozmawiamy dlatego, że zawsze chciałem mieć jakąkolwiek możliwość, by powrócić do tego wybitnego dramatu, czyli do „Naszego miasta” Thorntona Wildera. To jeden z moich ukochanych tekstów teatralnych (i o teatrze mówiących) w ogóle. Stanowi dla mnie kwintesencję tego, co na scenie najciekawsze.
Moroz: Nie spodziewałem się, że zaczniesz od takiego wyznania, niemal miłosnego.
Skrzydelski: Nazbyt to pompatyczne z mojej strony?
Moroz: Ależ skąd. To miłe i urocze, że w teatrze jeszcze cokolwiek potrafi cię wzruszyć. Nie posądzałem cię o to. Wydawało mi się, że bardziej niż ja jesteś impregnowany na tego rodzaju emocje. W końcu gdy ogląda się dużo, rutyna zabija. Ale zaraz, zaraz – główną przyczyną naszej rozmowy jest spektakl Adama Sajnuka, a ty powiadasz, że to pretekst? Bardziej ci chodzi o Wildera? Na Sajnuka i tak mieliśmy się wybrać.
Skrzydelski: Jednak jesteśmy spóźnieni. Premiera „Naszego miasta” odbyła się pod koniec grudnia ubiegłego roku. Wracamy do tego trochę wyjątkowo. Choć możemy się usprawiedliwić, bo wcześniejsze prezentacje odwołano, i zagrano ten tytuł bodaj z dwa razy. Mamy jeszcze jeden powód. Oto Teatr Konsekwentny, dziś kojarzony częściej pod szyldem Teatru WARSawy, właśnie obchodzi swoje dwudziestopięciolecie i z tej okazji, mimo braku stałej siedziby, ma nawet swój mały festiwal.